Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Offroad

Dystans całkowity:6557.94 km (w terenie 3539.00 km; 53.97%)
Czas w ruchu:388:11
Średnia prędkość:16.89 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:6013 m
Maks. tętno średnie:150 (75 %)
Suma kalorii:9393 kcal
Liczba aktywności:146
Średnio na aktywność:44.92 km i 2h 39m
Więcej statystyk

Przejechane: 31.77 km
w tym teren ~22.00 km

Czas: 02:58 h
Średnia: 10.71 km/h
Maksymalna: 52.18 km/h

Jazda na rezerwie, czyli górskie upodlenie

Niedziela, 16 czerwca 2013 | Komentarze #0

Ja, Siwy i Solar chcieliśmy wykorzystać fakt, że się przetoczyliśmy z rowerami przez pół kraju i zrobić jeszcze jakiegoś tripa przed odjazdem. Podczas, gdy 90% ekipy leczyła kaca i dochodziła do siebie, my spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy na rower. Załatwiliśmy sobie końcowy prysznic w kwaterze tego ostatniego, bo my musieliśmy się wcześniej wykwaterować.

Solar okazał się cichociemnym rowerowym killerem ze stalową łydą. Kurde, gdzie te czasy, kiedy to ja ludzi mordowałem? :/ Trzeba popracować nad kondycją.
Zaciągnął nas na Błatnię, by potem udać się w kierunku Szczyrku. Planowo mieliśmy zjechać na dół, wjechać wyciągiem na Skrzyczne i stamtąd pocisnąć grzbietem z grubsza w kierunku Przełęczy Malinowskiej. Picia nie oszczędzałem, bo mieliśmy się zaopatrzyć w Szczyrku. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie zadzwonili Alkor z Gantarem, że chcą wyjechać wcześniej (mieli zabrać 2 nasze rowery). Nosz... Tak, to że im się nie śpieszy, że wyjazd koło 16-17, a tu bęc, że najpóźniej 15. No bez jajec... Nie pozostało nic innego, tylko skrócić wycieczkę. Kierunek: Kotarz. Wykminiliśmy, że polecimy OS1 i OS2 z wczorajszych zawodów. Plan był dobry. Pomijając upał, zmęczenie i rezerwę w baku tfu! bukłaku, tj. butelki, bo bukłaka nie wziąłem, a bidonu zapomniałem. Sklepu na horyzoncie ani śladu. Na wysokości Kotarza byłem już w skrajnie odwodniony i wlekłem się wlekąc rower za sobą. Masakra. Normalnie ciało odmawia posłuszeństwa. Siwy trzymał się ciut lepiej, a Solar... a Solar bez słowa pedałował pod górę. Człowiek-cyborg. Sytuacji nie poprawiał fakt, że co jakiś czas dostawałem telefon z Brennej w stylu: "Gdzie jesteście i czemu tak długo?". Na czas wpływały też usterki występujące w międzyczasie.

Gdzieś po drodze spotkaliśmy jeszcze grupkę znajomych twarzy z ET.

Przeżyliśmy. Jak zaczął się trawersowy OS1 po lesie, było mi już ciut (ale tylko ciut) lepiej, bo było więcej cienia i więcej z górki. Trzeba tam wrócić, tyle, że w pełni sił. Dalej jakoś siły zaczęły wracać. Może to świadomość, że picie niedaleko?

A i Gantar dzwoniąc pytał, czy bardzo uwaliliśmy rowery (pod kątem syfu w samochodzie). Powiedziałem, że nie. Na jego nieszczęście zadał to pytanie przed odcinkiem zjazdowym wiodącym górskim strumieniem. :D Trochę pogrymasił, ale szybko mu przeszło. :P

Śmiałem się z nich, więc pod koniec usterka dosięgła i mnie. Karma © Raven




Przejechane: 22.26 km
w tym teren ~18.00 km

Czas: 02:17 h
Średnia: 9.75 km/h
Maksymalna: 47.99 km/h

Enduro Trophy - #2 Brenna 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 | Komentarze #0

Nie jako zawodnik, lecz jako ochotnik. Pojechałem pomagać przy obsłudze zawodów.

18 godzin wcześniej...

Łódzka ekipa: Alkor, Gantar, Solar, Siwy i ja. Zmiksowaliśmy się na 2 samochody. W związku z gabarytami mojego blachosmroda, zabrałem 2 ludzi z bagażami i 1 rower, a reszta pojechała drugim autem.
Wyjechaliśmy z Łodzi dość późno, bo około 17. Zgarnąłem najpierw Solara, a później Siwego, prosto z pracy.

Jaja zaczęły się już w drodze. Gdzieś w okolicach Bełchatowa mieliśmy zjechać na krajową jedynkę. Wtedy okazało się, że policja kieruje ruchem i nie puszcze w ogóle aut na wprost. Ale ja prawoskręt miałem wolny, zielone światło też miałem. Więc pojechałem. Uczucie z jednej strony fajne, a z drugiej strony głupie, kiedy lecisz drogą ekspresową i masz całą jezdnię dla siebie, a na horyzoncie ni żywej duszy, a po drugiej stronie barierek kocioł. Około 10km dalej sprawa się wyjaśniła: GIGA korek. Od obcojęzycznych tirowców dowiedziałem się tylko "automotorkaputt". Stać tam do jutra nie mieliśmy zamiaru, więc pomyślałem o dziurze w barierkach 500m wcześniej i niewiele myśląc zacząłem naginać do tyłu. 2 innych poszło moim śladem. Jeden z nich chyba za bardzo wczuł się w rolę w tym jechaniu pod prąd, bo przejeżdżając na drugą stronę zaczął... naginać wprost na auta jadące z przeciwka. Dopiero 2 tiry dostatecznie go przekonały, że warto uciekać na pobocze.

Po odwrocie znowu były jaja, bo WSZYSCY jechali jedynym słusznym objazdem. A myśmy zaczęli kombinować. Kiedy moja "BARDZO dynamiczna jazda" (jak to stwierdzili pasażerowie) przestała wystarczać zaczęliśmy kombinować. Ja, Pani Marzenka z Automapy i Siwy z tabletem i zdjęciami satelitarnymi. Wykminił drogę przez pole. Błotniste pole. I tak ładny kawałek. Ale na zdjęciach nie dojrzał, że pomiędzy polem, a drogą asfaltową jest rów. -.- Nie pozostało nic innego, jak wrócić do korka. Tymczasem stan zewnętrzny mojego auta sprawił, że naklejka "Enduro Trophy" na tylnej klapie nabrała nowego znaczenia. Przynajmniej takie wrażenie sprawiał wzrok innych kierowców.

Dzień zawodów

Pobudka z samego rana. O której śniadanie już nie pomnę. Pogoda miodzio. Zjedliśmy i zapakowaliśmy się do auta z Pawłem, organizatorem zawodów. Wywiózł nas najpierw na miejsce zapisów, a potem na metę OS2. Za nami ruszyli GOPRowcy z kładem na lawecie. Na miejscu RedBull rozkładał swoją pompowaną bramkę, a my pojechaliśmy dalej już na rowerach. PawełBB, Foxiu, Siwy, ja i jeszcze 2 Ochotników. Ubrali nas w oczobijące kamizelki, poinstruowali co i jak i rozstawili w newralgicznych miejscach na trasie. Ja stałem i ostrzegałem o szlabanie za kilkadziesiąt metrów, którego nie dało się podnieść, a trzeba było się przezeń przeprawić. Z jednej strony gęsty las i przepaść, z drugiej strony coś na kształt ściany gęsto porośniętej iglakami + wystające drzewa korzenie. Większość zsiadała i przechodziła. Większość wyhamowała. Kilku ludzi próbowało wślizgu, co kończyło się gongiem w szlaban. Kilku zwyczajnie nie wyhamowało: szrrrrrr [dźwięk zblokowanej opony], donośne "kur**" i znowu gong w szlaban. Jeden gość (Arek Perin, późniejszy zwycięzca) JAKIMŚ CUDEM szlaban objechał. Po tej ścianie, na którą ciężko by było wejść piechotą. Zwyczajnie wbił się na nią na pełnym piecu. Szacun. Jakbym tego nie zobaczył, to bym chyba nie uwierzył. Tak samo, jak mnie ludzie wierzyć nie chcieli.

OS2 skończony, więc pojechaliśmy wraz z Foxiem na OS4. Tam mieliśmy pełnić funkcję pikaczu, czyli sczytywać numery startowe celem pomiaru czasu. Niestety po drodze nie dogadaliśmy się co do koloru szlaku i pojechaliśmy, delikatnie mówiąc, źle. Dobrze, że istnieją telefony. Nawrót i, a jakże, wypych. Bo było stromo. Jak już dowlekliśmy się na start OS4 czekało na nas 150 osób z mordem w oczach. Tutaj nadmienię, że OS4 był podjazdowy. A ja miałem czytać czas na mecie. Jakby to powiedzieć, nie wiedziałem, że potrafię tak szybko podjeżdżać. :P Od siebie dodam, że w całości PODJECHAŁO niewielu. Większość dosłownie się człapała, by po usłyszeniu "pik pik" legnąć trupem na ziemi.

Dalej był już tylko kawałek podjazdu, OS5 i meta. OS5 był zjazdowy i ku własnej uciesze mieliśmy okazję się nim przejechać. Siwy postanowił mnie podpuścić ruszając z kopyta i przyznam, że mu się udało. Wyprzedziłem go gdzieś w połowie i sporo odszedłem. Typowa beskidzka rąbanka. Pomimo kilku krytycznych momentów (fantazja mnie poniosła :)) ubawiłem się bardzo i finiszowałem z bolącymi rękami i bananem na twarzy.

Zjechaliśmy do bazy, zjedliśmy regeneracyjny żurek, popiliśmy regeneracyjnym piwem, potem regeneracyjny prysznic. Około 20 zaczęło się ogłaszanie wyników i wręczanie nagród. Tuż po rozpoczął się OS6 (integracyjny), czyli afterparty. Poszła pewnie cysterna piwa, kilka baniaków czegoś mocniejszego. Muza na żywo i impreza do rana (najtwardsi szli spać, gdy niektórzy już wstawali).

Garść moich fotek:

Mobilne biuro zawodów © Raven

Nad bezpieczeństwem czuwał GOPR © Raven





Tuż za metą OS4 © Raven

Meta OS5 © Raven



Oficijalna relacja z zawodów




Przejechane: 69.02 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 03:37 h
Średnia: 19.08 km/h
Maksymalna: 45.51 km/h

No i na złość grzało słońce

Wtorek, 4 czerwca 2013 | Komentarze #6

Dzień wcześniej wyszło na jaw, że nie tylko ja jestem szurnięty.
Słowa klucze to: wycieczka i zielony szlak. A na hasło "wielka woda z nieba" usłyszałem:
"No i co z tego?"
No i co ja biedny miałem zrobić? Przecież nie odmówię. Pojechaliśmy. Uzbrojeni w peleryny przeciwdeszczowe i nastawieni jakbyśmy jechali na wojnę, wyruszyliśmy w stronę PKWŁ.

Z założenia mieliśmy wrócić do domów jako błotni murzyni. Maseczki błotne ponoć są dobre na cerę. Ale nie wyszło. Już w okolicach Dobrej słońce zaczęło przebijać się przez chmury i ładnie grzać. I zostało tak do końca.

W Starych Skoszewach decydujemy się na skrócenie wycieczki. Bartek musiał coś tam załatwić, a ponadto zaczęło go łupać w kolanie. W związku z tym ostatnim nie pchaliśmy się już w teren, tylko wróciliśmy najprostszą drogą asfaltową.

Dziwnie to zabrzmi, ale brak deszczu zepsuł nam koncepcję wycieczki. :)

Dziadek Poldek © Raven




Przejechane: 10.00 km
w tym teren ~7.00 km

Czas: 00:33 h
Średnia: 18.18 km/h
Maksymalna: 36.20 km/h

#5: Księżniczki Hardkoru w błotnistym SPA (Szczyrk 2013)

Sobota, 1 czerwca 2013 | Komentarze #3

W nocy padało. Rano też. I przestać nie zamierzało. Na odchodne postanowiliśmy wjechać do połowy (na Jaworzynę) i zjechać prosto pod kwaterę. Adam stwierdził, że ma dość i został.

Dzień wcześniej prać ciuchów oczywiście nikomu się nie chciało. Ja byłem o tyle w komfortowej sytuacji, że miałem zapasowe CZYSTE szorty. Chłopaki nie. Wniosek był jeden: na wyciągu będzie walka. I była. Bartek pojechał pierwszy. Z przodu nie był jakoś bardzo utaplany, więc udało mu się przemknąć. Dopiero jak wsiadał widać było jego mniej szlachetną część ciała. I hmm... mniej czystą delikatnie mówiąc. Facet obsługujący kolejkę odgrażał się tak, że pewnie na górze było go słychać. Potem ja. Dumnie się wypiąłem prezentując czystość mej rzyci i poszło bez problemu. Potem drugi Bartek, który wjazd negocjował przez 5 kolejnych wagoników. Ostatecznie usiadł jakoś na pelerynie przeciwdeszczowej.

O dziwo mniej się uświniliśmy, niż ostatnio. Bartek J. miał dość i wrócił. Ja dość nie miałem, Pan Reżyser też nie. Padła decyzja, że lecimy jeszcze raz. Tym razem nie było sensu pokazywać się na wyciągu bez folii pod dupsko, toteż podjechaliśmy pod sklep vis a vis wyciągu.
-Dzień dobry. Mam nietypową prośbę: potrzebuję jakąś dużą reklamówkę, a nawet 2.
Pani zlustrowała mnie od góry do dołu i z tajemniczym uśmiechem rzekła:
-A może worek na śmieci?
-Aaaa... To pani już wie, o co chodzi? :D
-No przez tyle czasu, co tu jestem, to zdążyłam się nauczyć. Mogę nawet Panu powiedzieć, jak zrobić spódniczkę.

Ładnie podziękowałem, bo uznałem to za żart. Jak się potem okazało- niesłusznie.

Pod wyciągiem rozkmina jak się do tego worka zabrać. Wcisnąłem go sobie pomiędzy plecak, a kondom przeciwdeszczowy tak, aby zwisał na dół i zakrywał mi tyłek. Pan na wyciągu szybko mnie zastopował i powiedział, że tak to nie. Więc pytam: to jak? Ten wyciągnął z kieszeni nóż, rozciął worek robiąc z niego komin i kazał wejść do środka. Po czym przewiązałem się w pasie i miałem gotową spódniczkę. Kilku bikerów przed nami też, tylko dla nich raczej nie była to nowość. Beka straszna, ale jak mus, to mus.

I tak Księżniczki Hardkoru dostały się na górę, by zjechać raz jeszcze, tym razem szybciej. Przynajmniej do połowy, bo wtedy Bartek podbił statystykę zniszczeń urywając przewód tylnego hamulca tuż przy zacisku.

Księżniczki Hardkoru © Raven

Tu podobno była przerzutka © Raven

Ostatnia ofiara wyjazdu © Raven





I to by było na tyle. Pogoda w kratkę wyjazdu nie pokrzyżowała, lecz go urozmaiciła. Jak zawsze było fajnie, jak zawsze działo się coś nieprzewidywalnego.

Podsumowanie zniszczeń:
-Pęknięty wyświetlacz w telefonie
-Podarta bluza
-Pęknięte gogle
-Zmasakrowana przerzutka + hak
-Wygięta szprycha
-Pęknięta końcówka pancerza przerzutki
-Urwany przewód hamulcowy
-Niezliczona ilość siniaków i zadrapań

Ale i tak było zajebi***e!
Dzięki dla całej ekipy!

Wszystkie fotki z geotagami: picasaweb.google.com/mateusz.raven/Szczyrk201302

A w ogóle, to zostały mi jeszcze 3 wjazdy na karnecie...




Przejechane: 53.00 km
w tym teren ~36.00 km

Czas: 03:40 h
Średnia: 14.45 km/h
Maksymalna: 66.80 km/h

#4: Na koniec świata i jeszcze dalej (Szczyrk 2013)

Piątek, 31 maja 2013 | Komentarze #0

Dzień 4. Zaczęty od szybkiej wizyty w Bielsku celem zakupienia nowej przerzutki dla Adama i haków. Dwóch. Po powrocie ekspresowy montaż i w drogę.

Najpierw na szybko w górę, na czerwony i w dół do Buczkowic. Pan Reżyser ochłonął po glebie 2 dni wcześniej i chciał ją przeanalizować zainscenizować. Niestety zdjęcia nie oddają głębi i tragizmu sytuacji.

Pogoda bajeczna, więc grzechem by było jej nie wykorzystać. Chcieliśmy jeszcze raz polecieć grzbietem ze Skrzycznego, by tym razem ponapawać się widokami i pocisnąć szybciej w dół. Lecz to by było za proste. Ambasador Dziwnych Pomysłów w postaci mojej osoby wymyślił, żeby zamiast odbijać na czerwony szlak do Salmopolu, pojechać dalej żółtym w stronę Wisły. Kartą przetargową w negocjacjach był fakt uniknięcia morderczego wypychu na Malinów. Co prawda do końca nie byłem pewien tego, co nas czeka na tajemniczym żółtym szlaku (i czy nie będzie gorzej), ale starałem się nie dać tego po sobie poznać.

Żółty odcinek okazał się bajeczny. Nawet, jak podejście nas umęczyło, to zaraz zjazd wynagradzał to z nawiązką. Były single, były szerokie kamieniste ścieżki, była przestrzeń.

Wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej.

Nawet ku uciesze kompanów udało mi się wyrżnąć. Człowiek nagina po skałach wielkości drobnego RTV i AGD, a uziemiło mnie na prawie prostej drodze w lesie. Wredna gałąź zblokowała mi przednie koło wyginając przy tym jedną szprychę. Jako, że reszta roweru chciała jechać dalej, to można sobie wyobrazić, jak to się skończyło. Nawet bardzo nie bolało.

Pod koniec widoki rodem z Hobbita, tudzież innego Władcy Pierścieni.

Po dojechaniu do Wisły za wszystko, co dobre trzeba było zapłacić. Podjazdem. Długim. Ponad 400m przewyższenia na 7km po asfalcie. Do zmielenia, tylko psychicznie męczy. Ja z Bartkiem wjechaliśmy bez problemu, Koks z Reżyserem połowę drogi maszerowali wyglądając, jakby zaraz mieli się osunąć na nogach.

Na Przełęczy Salmopolskiej zastała nas noc. W nagrodę mieliśmy długi nocny zjazd. Dobrze, że nie miałem blatu w rowerze, więc skończyło się na niecałych 67km/h.

Ekspresowy poranny serwis © Raven

Zdjęcia strasznie wypłaszczają © Raven

Gleba. Jedna z wielu © Raven

Widok z Hali Jaworzyna © Raven

Skrzyczne. Ostatnie przygotowania © Raven



Na dachu świata © Raven



Zdjęcie nie tak odda tych mieniących się w słońcu mokrych kamieni © Raven



Końca nie widać © Raven








Przejechane: 30.00 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 02:15 h
Średnia: 13.33 km/h
Maksymalna: 52.10 km/h

#3: Poszukiwania własnej d**y i błotny nacurving (Szczyrk 2013)

Czwartek, 30 maja 2013 | Komentarze #0

Pogoda pod psem, ale siedzieć na tyłkach nie zamierzaliśmy. W planach była wycieczka zielonym szlakiem ze Skrzycznego do Malinowskiej Skały, dalej czerwonym do Przełęczy Salmopolskiej i w dół 7km asfaltowej serpentyny do Szczyrku.

Już na wyciągu było wiadomo, że z epickich widoków nici. Mgła sprawiała, że widać było 2-3 wagoniki wprzód. Na szczycie to samo. W schronisku machnąłem kromkę chleba ze smalcem, kufel grzanego piwa na spółkę z Bartkiem i w drogę. Na grzbiecie widoczność na jakieś 15m przed siebie. Na zjazdach nie szło się rozpędzić, bo zwyczajnie nie było widać co jest dalej. Do tego deszcz. Plusk plusk mijaliśmy nielicznych pieszych turystów.

100m na Malinów przetyrało nas ostro. Rower pod pachę/na plecy, kamienista droga stroma i śliska. Ale warto było, bo leśny zjazd trudy te wynagrodził.

Asfalt do Szczyrku bardzo szybki, ale też bardzo śliski. Trzeba się było pilnować.

Na dole byliśmy już tak mokrzy, że było nam wszystko jedno co dalej. Padła decyzja, żeby z Hali Jaworzyny zjechać sobie prosto pod kwaterę. Plan uważaliśmy za świetny, niestety obsługa wyciągu miała inne zdanie. Bój poszedł o ubłocone tyłki. Ostatecznie się udało: na pelerynach, na kondomach od plecaków, każdy kombinował po swojemu. Coś tam jeszcze krzyczeli, że więcej nas nie wpuszczą, czy coś.

Krótki zjazd na koniec obfitował w błoto. Duże ilości błota. Bardzo duże. Szybko, ślisko, brudno. Ale ubawiliśmy się jak dzieci. :) Były też momenty grozy. Najpierw Pan Reżyser złapał jakąś sporą gałąź pomiędzy szczękę kasku, a gogle. Te ostatnie pękły w pół, krew na szczęście się nie lała. Drugi Bartek postanowił natomiast poćwiczyć akrobatykę powietrzną. Rower został, a on sam poszybował śrubą kilka metrów dalej i wyrżnął w drzewo jak długi. Co ciekawe we wspomniane drzewo na wysokości głowy wbity był wielki gwóźdź. Zmroziło nas na jego widok, ale na szczęście akrobata się na niego nie nadział.

Aaaa... Przecież wyjazd Adama bez wygiętego haka, albo urwanej przerzutki byłby wyjazdem straconym, prawda? No i urwał. Nowa X7 wytrzymała niecałe 2 dni jazdy, po czym została unicestwiona.

Po powrocie do kwatery przyszedł czas na mycie. Jako, że wyglądaliśmy tak samo, jak nasze rowery, to i myliśmy się tak, jak i one. Wężem ogrodowym.

Przedsmak tego, co nas czekało na górze © Raven

Ku pokrzepieniu ciała i ducha © Raven

Chwila zadumy i zwątpienia © Raven

Na Malinowskiej Skale; foto wykonane dzięki uprzejmości napotkanych turystów © Raven

Pier***e, dalej nie idę (bo o jeździe mowy nie było) © Raven

Żywy trup po farciarskim lądowaniu © Raven

Gwóźdź w roli potencjalnego mordercy © Raven


Chyba bolało © Raven

Gogle poszły, ale za to głowa cała © Raven


Zarzekał się, że wcale na zjeździe nie popuścił © Raven




Nuta klimatyczna:




Przejechane: 18.00 km
w tym teren ~12.00 km

Czas: 01:30 h
Średnia: 12.00 km/h
Maksymalna: 54.60 km/h

#2: Bolesna nauka jazdy wyciągiem (Szczyrk 2013)

Środa, 29 maja 2013 | Komentarze #0

Dzień rozpoczęty od wizyty w Bielsku i jakiejś wiosce 50km dalej. Adam chciał kupić hamulec, a Bartek upatrzone na Allegro plastikowe koła do szosówki za jakieś chore pieniądze. Hamulca nie było, ale po mistrzowskich targach wróciliśmy z kołami.
Tak, wiem, tu padnie pytanie dlaczego nie zrobiliśmy tego dzień wczesniej. Ano dlatego, że było już późno i wszystko było pozamykane.

Enyłej w końcu wróciliśmy. Przebraliśmy sie i ruszylismy w stronę wyciągu. Tutaj zdziwko, bo ostatni wjazd na Skrzyczne jest o 17. Trochę wcześnie. Za wcześnie. Komplikowało to moje plany najtrajdowe.

Na samą górę zdążyliśmy wjechać raz. O mały włos Adamowi by się ta sztuka nie udała, bo spadł z gondoli przy wsiadaniu. Nikt do końca nie wie, jak to się stało, ale ogólnie najpierw walnął rower, potem na rower walnął jego przerażony właściciel, a całość została przeciągnięta po peronie przez wagonik kolejki. :D Widok boski, żałuję, że nie miałem na wierzchu aparatu. Obsługa wyciągu miała bekę przez 2 dni, my natomiast mamy ją do tej pory. :D

Zjechaliśmy sobie czerwonym szlakiem do Buczkowic. Na agrafkach Bartek Reżyser dalej chyba chciał polecieć zamiast zjeżdżać, ale zatrzymało go drzewo kilka metrów niżej. W szoku tak szybko wspinał się do góry, że nie zdążyłem całości uchwycić na zdjęciu. Żyje, jakimś cudem się nie połamał, ani na nic nie nadział. Szkoda tylko 5" wyświetlacza w telefonie.



O! Dziura! © Raven


Bolało, kiedy spadało © Raven





Nuta (w kijowej jakości, bo te lepsze mają poblokowane wyświetlanie na stronach innych, niż YT):




Przejechane: 27.00 km
w tym teren ~17.00 km

Czas: 03:00 h
Średnia: 9.00 km/h
Maksymalna: 58.90 km/h

#1: "Jesteście kur** nienormalni!" (Szczyrk 2013)

Wtorek, 28 maja 2013 | Komentarze #2

Ów wyjazd miał być wyjazdem majówkowym, ale z przyczyn ode mnie niezależnych nic z tego nie wyszło. Chłopaki stwierdzili, że poczekają na mnie, tak więc miesiąc później wreszcie ruszyliśmy w góry.

Do Szczyrku dojechaliśmy późno, bo koło 20. Było nas 4:
-Bartek J. aka Triathlończyk (twarda bestia)
-Adam aka Koks (albo Koneser Kury)
-Bartek P. aka Pan Reżyser (od swoich reżyserskich okularów)
I ja. Jaką ksywę dostałem nie powiem. :P

Po rozpakowaniu Koks z Reżyserem ani myśleli robić cokolwiek innego poza leżeniem do góry brzuchami i piciem piwa. Ja natomiast wycinając sobie dupochron z teczki na dokumenty obmyślałem szatański plan. I znalazłem do tego planu sprzymierzeńca. Pan Reżyser skwitował sytuację krótko:
"Jesteście, kur** nienormalni!"

Było coś koło godziny 22:30. Uzbroiliśmy rowery w stosowne oświetlenie i mozolnie ruszyliśmy asfaltem w stronę Przełęczy Salmopolskiej. Tam odbiliśmy w prawo na czerwony szlak. I tak sobie dziabaliśmy po ciemku. Najpierw Biały Krzyż (940m n.p.m.), potem w dół na Grabową (907m). Widoki z góry na Wisłę (w sensie miejscowość) nieziemskie. Ciężko uchwycić na zdjęciach, bo światła latarnii migotały i poruszały sie w ciepłym powietrzu. Bajka.

Na Kotarzu (974m), kolokwialnie mówiąc, nas wypizgało. I to konkretnie. Drzewa tak się wyginały, że przez chwilę zwątpiliśmy, czy pchanie się dalej jest do końca bezpieczne. Zawracać bynajmniej nie zamierzaliśmy. Dodatkowa bluza i wio. W nocy górskie zjazdy smakują zupełnie inaczej. W górę i w dół. Hyrca (829m), Beskidek (860m), Przełęcz Karkoszczonka (729m). I tu pierwotnie mieliśmy skręcić i jechać do domu. PIERWOTNIE, bo w tym momencie zapaliła mi się w głowie zielona lampka. Rok wcześniej w tym miejscu zrobiliśmy nawrót, bo przegoniła nas burza. Teraz pogoda była spoko, to dlaczego nie polecieć dalej?

Bartek chciał wracać, ale zacząłem go maglować, że to przecież niedaleko pokazując wszystko palcem na mapie. Drobny szczegół o 300 metrach przewyższenia pominąłem. Były problemy, ale ostatecznie moje zdolności negocjacyjne wygrały i pojechaliśmy. Choć to może nieodpowiednie słowo, bo zamiast jazdy był dobry kilometr marszu z rowerem na plecach. No ale przy okazji mieliśmy trening wytrzymałościowy włażąc na Klimczok (1042m). :D Gdzieś tam po drodze umarło moje 2500 lumenów (podziękowania dla Alkor za pożyczenie tego jupitera) i ślepłem dalej przy obsuwającej się Bocialarce. Po doczłapaniu się do schroniska pomknęliśmy dalej w dół bardzo stromymi drogami utwardzonymi. Do tego stopnia stromymi, że mojemu kompanowi zaczęło się kopcić z hamulców. Było szybko i strasznie zimno.

Mimo to przyjemnie walczyło się z grawitacją. Raz o mało się na sobie nie rozkwasiliśmy, jak Bartkowi zastrajkował ABS i go obróciło na zakręcie tuż przed moim kołem.

Do kwatery zajechaliśmy o wpół do 4 i pocałowaliśmy klamkę. Wszystko pozamykane. Po dobijaniu się (okiennym i telefonicznym) Adam wstał i z zamkniętymi jeszcze oczami otworzył nam drzwi. Nygusy pukały się w czoło, ale my byliśmy z tripa zadowoleni. A nagrodą za tułaczkę było piwo, które smakowało jak nigdy.

Budowa dupochronu © Raven

Odpalam plecak odrzutowy © Raven

Dozbrajanie się na Kotarzu © Raven


Nocny widok na Skrzyczne © Raven


A dla oddania klimatu zapuszczam stosowną nutę:




Przejechane: 38.24 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 02:12 h
Średnia: 17.38 km/h
Maksymalna: 40.37 km/h

Service Day i kilka nowych zabawek

Sobota, 25 maja 2013 | Komentarze #19

Plany były wielkie, a wyszło, jak wyszło. Pogoda jakaś taka nijaka, motywatorami były dla mnie fanty od Alkor i Siwego. Oprócz nich pojawiło się jeszcze dwóch XC-ziomków ściągniętych przez A., których imion nie pomnę. Długo z nami nie wytrzymali i pojechali trzaskać kilometry sami.
Najpierw pół godziny się zeszło na montażu kierownicy i mostka od Marcina. Przejście z 630/110/25,4 na 680/80/31,8. Różnica jest odczuwalna, zarówno w sztywności, jak i w prowadzeniu. Potem okazało się, że w rowerze Asi coś tam pyrka z tyłu. Przy bojach z oponą na jaw wyszedł luz na piaście. Na szybko tylko pogorszyłem sprawę, więc pojechaliśmy do Modrzewiaka na herbatę i coś na ząb, by rower do stanu używalności przywrócić. Szybkie kółko, zostaliśmy we 3 i.. znowu wylądowaliśmy w barze. I tak mniej więcej wyglądała ta ambitna wycieczka. :)

To teraz się trochę pochwalę. :P

Nowy kokpit © Raven

Tru ęduro koszulka © Raven

Designerskie podkładki pod kubki/kufle/szklanki © Raven


A żeby nie było, że nie ma żadnych fot z wycieczki:
Alkor aka Przerośnięty Koliberek © Raven




Przejechane: 18.90 km
w tym teren ~14.00 km

Czas: 01:16 h
Średnia: 14.92 km/h
Maksymalna: 28.75 km/h

Grillowo-barowa mobilizacja

Wtorek, 14 maja 2013 | Komentarze #0

Nie wybierałem się nigdzie, gdy nagle zadzwonił Marcin, a pół godziny później był już u mnie pod domem. A chwilę po nim Adam z Marysią. Iza towarzyszyła nam wirtualnie. I w takim oto składzie pojechaliśmy wszamać coś z grilla w jednym z ulubionych barów.