Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100km

Dystans całkowity:16746.94 km (w terenie 2187.00 km; 13.06%)
Czas w ruchu:839:19
Średnia prędkość:19.95 km/h
Maksymalna prędkość:354.00 km/h
Suma podjazdów:3334 m
Maks. tętno średnie:150 (75 %)
Suma kalorii:8253 kcal
Liczba aktywności:230
Średnio na aktywność:72.81 km i 3h 38m
Więcej statystyk

Przejechane: 64.50 km
w tym teren ~50.00 km

Czas: 03:41 h
Średnia: 17.51 km/h
Maksymalna: 0.00 km/h

Kampinoska dogrywka

Niedziela, 6 kwietnia 2014 | Komentarze #0

Wyciągnęliśmy Kamila z jego Izą na rower. + jeszcze jeden kolega z łódzkimi korzeniami, choć twarzy jego nie kojarzę.
Trochę zmarzliśmy.
Cieniasy. Ja przejechałem
Cieniasy. Ja przejechałem © Raven

Route 2 606 215 - powered by www.bikemap.net




Przejechane: 96.18 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 02:40 h
Średnia: 36.07 km/h
Maksymalna: 0.00 km/h

Słoneczna riwiera na koniec

Czwartek, 3 kwietnia 2014 | Komentarze #0

Dzień ostatni zaczynamy od wybuchu, który postawił na nogi cały budynek, a mnie i Siwego prawie z nóg zwalił. Miała być wycieczka szosowa, więc trzeba było zmienić opony. No i tylna opona Izy z hukiem współpracy odmówiła. Ale mimo stanu przedzawałowego wszyscy żyją. ;)

Na zwieńczenie całego wyjazdu bez zbytnich ciśnień pojechaliśmy asfaltem wzdłuż malowniczego wybrzeża do Primosten na dobrą kawę (i, jak się później okazało, obiad). 
Role trochę się odwróciły, bo mnie się nadzwyczaj dobrze jechało, a Marcin zatrzymywał się co 10 minut na masaż tyłka i korekcję ustawienia siodła.

Na koniec postanowiliśmy z Izą dokręcić do setki po Vodice. Nawet się udało, choć już resztką sił, a dodatkowo miałem wielką potrzebę wizyty w toalecie. Po dojechaniu do na miejsce, kiedy rozpaczliwie dobijałem się do zamkniętych drzwi rozkminiłem przypadkowo skąd rozbieżność we wskazaniach licznika i GPSu. Mianowicie: po zmianie opon nie zmieniłem obwodu koła. I setkę trafił szlag. FLM...

Punkt widzenia typowego plecaka
Punkt widzenia typowego plecaka © Raven
Jest moc!
Jest moc! © Raven
Wzdłuż riwiery
Aż chciałoby się tu zostać
Ot, widoczek
Gdzieś w ciasnych uliczkach
Tam skuter ma sens
Tutaj facetom nie wypada chodzić w damskich butach
Tutaj facetom nie wypada chodzić w damskich butach © Raven
Kościół w Primosten
Kościół w Primosten © Raven
Zagubiony w czasie
Zagubiony w czasie © Raven
Że niby stopa łapie. A jak facet zwolnił, to uciekała w krzaki aż się kurzyło. :D
Że niby stopa łapie. A jak facet zwolnił, to uciekała w krzaki aż się kurzyło. :D © Raven

Route 2 542 334 - powered by www.bikemap.net

I to by było na tyle. Wyjazd boli ciut mniej, bo akurat zaczęła psuć się pogoda. Ale nadal boli, bo trzeba wrócić do szarej rzeczywistości. Szarej tym razem dosłownie, bo z każdym przebytym kilometrem słońca coraz mniej.

SMACZEK NA KONIEC:
Pakowaliśmy się przed wyjazdem. Ja poszedłem wyrzucić śmieci i Marcin krzyczy za mną z balkonu, żebym od razu wyrzucił felerną oponę. Wracać się nie miałem zamiaru, więc miał mi ją rzucić. Ostrzegłem go, żeby tylko nie wrzucił jej do basenu. Rzucił. Kto zgadnie gdzie poleciała? :D




Przejechane: 97.34 km
w tym teren ~60.00 km

Czas: 05:24 h
Średnia: 18.03 km/h
Maksymalna: 48.21 km/h

Rzeźnię czas zacząć

Niedziela, 30 marca 2014 | Komentarze #2

Dzień drugi. Czas zacząć prawdziwą jazdę. Objazd jeziora Vransko. Brzmiało nieźle. Do czasu, bo biorąc pod uwagę, że od początku roku przejechałem na rowerze 120km, to zrobienie setki na raz trochę przerażało. Dodajmy do tego jeszcze wysokie stężenie koksów w ekipie, co róznało się z tempem "turystycznym żwawszym". Według wskazań pulsometru chyba powinienem tego nie przeżyć. Na 65 kilometrze przez moment myślałem, że się wykonało, bo zegarek przez dłuższą chwilę uparcie pikał i pokazywał okrągłe zero. Ale na szczęście wróciłem do żywych.

Po powrocie ległem plackiem na wielką skórzaną kanapę, która przyjemnie chłodziła spaloną słońcem skórę. Czas na regenerację. Może wytrwam do końca, ale moja dupa mi tego nie wybaczy.

Zapomniana motoryzacja
Zapomniana motoryzacja © Raven
Na rozstaju dróg
Rower nad wielką wodą
Cała ekipa w komplecie
Cała ekipa w komplecie © Raven
Wielka woda
Klasyk w świetnym stanie. Wiele tam takich
Klasyk w świetnym stanie. Wiele tam takich © Raven
Ze światłem w plecy
Opuszczony dom. Z kamienia, a jakże
Opuszczony dom. Z kamienia, a jakże. © Raven
Lustrzana tafla
Photo of the day
Pomiędzy kamienicami
Tymczasem w Vodice
Kamienista plaża

Route 2 542 301 - powered by www.bikemap.net




Przejechane: 51.27 km
w tym teren ~35.00 km

Czas: 04:17 h
Średnia: 11.97 km/h
Maksymalna: 52.89 km/h

"Z pełnym brzuchem szybciej zgnijemy"

Sobota, 27 lipca 2013 | Komentarze #0

...rzekł Adam w czasie śniadania dnia drugiego.

Skład taki, jak dzień wcześniej. Na dworze jak w piecu. Nogi też pieczą. Ogólnie wszędzie ogień, łącznie z kotłem lokomotywy tego vlaka, który po nas przejechał.

Cel był bardzo ambitny, tj. obiad. Na bogato, bo po czeskiej stronie.

Pierwszy postój w schronisku Andrzejówka. Dosyć długi, ale nie śpieszyło się nam zbytnio. Niedługo potem okazało się, że po 2 napojach z bąbelkami na głowę (Cola, Sprite, Fanta.. dużo tego do wyboru, jak na drewnianą budę pośrodku niczego) ekipie zaczęła się załączać fantazja. W pewnym momencie poczułem niepohamowaną chęć podziwiania przyrody (a konkretnie wybranego drzewa) z bliska. Kiedy wróciłem mojego roweru nie było. Zrobiłem kilka kroków w te i wewte próbując sobie przypomnieć co z nim zrobiłem, kiedy zobaczyłem Siwego cieszącego michę 100m dalej... Dowciapny się znalazł. Ale zemsta była słodka, bo zrobiłem mu taki sam numer. Tyle, że wówczas nie było do końca dobrym pomysłem, bo trafiłem na kawałek zjazdowy. Ja chciałem hamować lewą ręką, a ta jego kobyła trzymana ręką prawą za mostek ciągnęła mnie w dół. Na szczęście kiedy zacząłem krzyczeć rowery zaczęły mnie słuchać i jakoś się zatrzymałem.

A i Siwy zabrał się za ścinanie zakrętów. Ale chyba nikt biedakowi nie powiedział, że w ścinaniu nie chodzi o to, żeby na kamienistym łuku zwieńczonym prawie pionową ścianą lecieć na wprost. Jakby jakiś god-mode mu się załączył. W momencie, kiedy mnie z impetem wyprzedzał myślałem, że ma jakąś grubsza koncepcję na pokonanie tego zakrętu. Nie. Nie miał.

W końcu dotarliśmy do czeskiej knajpy o dumnie brzmiącej nazwie, której nie pomnę. W karcie wszystko po czesku. Jako, że z translatora online korzystać nie chciałem w obawie o rachunek za roaming, a i trafić na coś, czego zjeść nie jestem w stanie też nie chciałem, to idąc tropem Adama i Marysi skusiłem się na smažený sýr, co było dobrą decyzją, zwłaszcza w pakiecie z czeskim piwem. W drugim rzucie jedzenia Siwy obstawił źle i zamówił sobie apetycznie dlań brzmiące houbowe risotto (tj. z pieczarkami, których nienawidzi). Męczył się chłopak, ale ostatecznie talerz zmęczył, wciskając co któryś widelec Izie. :)

Powrót już bez wiekszych niespodzianek. Nie licząc zakupu trefnej Coca-Coli. Człowieki na wykończeniu, myślały, że kupiły dobie dopalacz. A wtedy okazało się, że na etykiecie półlitrowej Coca-Coli Zero (tylko taka była) zanabytej za chore pieniądze widnieje dumny napis:
"Napój nie zawiera żadnych wartości odżywczych". Nic, null, zero, nada...

Sweetaśna biedronkowa bandana Adama © Raven

Siesta © Raven


Tylko fotografa na zdjęciu brak © Raven


Powrót do domu © Raven


HZ=37%
FZ=22%
PZ=7%

P.S. Po internetach krąży pewien GIF (sklecony z pewnych zdjęć z powyższego wyjazdu) z Siwym w roli głównej. W oficjalnej wersji Marcin na nim ziewa. W mniej oficjalnej... Hmmm... Trudno jednoznacznie ocenić. :D Wrzuciłbym, co by każdy sobie wyrobił własną opinię, ale wiszą nade mną pewne groźby karalne. :/

P.S.2 Chciałbym oficjalnie pochwalić Izę za zjazdowy progress. Nie wiem, na ile to zasługa nowego roweru, a na ile jej samej, ale w czasie tych 2 dni dzielnie prawie wszystko zjeżdżała.




Przejechane: 69.02 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 03:37 h
Średnia: 19.08 km/h
Maksymalna: 45.51 km/h

No i na złość grzało słońce

Wtorek, 4 czerwca 2013 | Komentarze #6

Dzień wcześniej wyszło na jaw, że nie tylko ja jestem szurnięty.
Słowa klucze to: wycieczka i zielony szlak. A na hasło "wielka woda z nieba" usłyszałem:
"No i co z tego?"
No i co ja biedny miałem zrobić? Przecież nie odmówię. Pojechaliśmy. Uzbrojeni w peleryny przeciwdeszczowe i nastawieni jakbyśmy jechali na wojnę, wyruszyliśmy w stronę PKWŁ.

Z założenia mieliśmy wrócić do domów jako błotni murzyni. Maseczki błotne ponoć są dobre na cerę. Ale nie wyszło. Już w okolicach Dobrej słońce zaczęło przebijać się przez chmury i ładnie grzać. I zostało tak do końca.

W Starych Skoszewach decydujemy się na skrócenie wycieczki. Bartek musiał coś tam załatwić, a ponadto zaczęło go łupać w kolanie. W związku z tym ostatnim nie pchaliśmy się już w teren, tylko wróciliśmy najprostszą drogą asfaltową.

Dziwnie to zabrzmi, ale brak deszczu zepsuł nam koncepcję wycieczki. :)

Dziadek Poldek © Raven




Przejechane: 53.00 km
w tym teren ~36.00 km

Czas: 03:40 h
Średnia: 14.45 km/h
Maksymalna: 66.80 km/h

#4: Na koniec świata i jeszcze dalej (Szczyrk 2013)

Piątek, 31 maja 2013 | Komentarze #0

Dzień 4. Zaczęty od szybkiej wizyty w Bielsku celem zakupienia nowej przerzutki dla Adama i haków. Dwóch. Po powrocie ekspresowy montaż i w drogę.

Najpierw na szybko w górę, na czerwony i w dół do Buczkowic. Pan Reżyser ochłonął po glebie 2 dni wcześniej i chciał ją przeanalizować zainscenizować. Niestety zdjęcia nie oddają głębi i tragizmu sytuacji.

Pogoda bajeczna, więc grzechem by było jej nie wykorzystać. Chcieliśmy jeszcze raz polecieć grzbietem ze Skrzycznego, by tym razem ponapawać się widokami i pocisnąć szybciej w dół. Lecz to by było za proste. Ambasador Dziwnych Pomysłów w postaci mojej osoby wymyślił, żeby zamiast odbijać na czerwony szlak do Salmopolu, pojechać dalej żółtym w stronę Wisły. Kartą przetargową w negocjacjach był fakt uniknięcia morderczego wypychu na Malinów. Co prawda do końca nie byłem pewien tego, co nas czeka na tajemniczym żółtym szlaku (i czy nie będzie gorzej), ale starałem się nie dać tego po sobie poznać.

Żółty odcinek okazał się bajeczny. Nawet, jak podejście nas umęczyło, to zaraz zjazd wynagradzał to z nawiązką. Były single, były szerokie kamieniste ścieżki, była przestrzeń.

Wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej.

Nawet ku uciesze kompanów udało mi się wyrżnąć. Człowiek nagina po skałach wielkości drobnego RTV i AGD, a uziemiło mnie na prawie prostej drodze w lesie. Wredna gałąź zblokowała mi przednie koło wyginając przy tym jedną szprychę. Jako, że reszta roweru chciała jechać dalej, to można sobie wyobrazić, jak to się skończyło. Nawet bardzo nie bolało.

Pod koniec widoki rodem z Hobbita, tudzież innego Władcy Pierścieni.

Po dojechaniu do Wisły za wszystko, co dobre trzeba było zapłacić. Podjazdem. Długim. Ponad 400m przewyższenia na 7km po asfalcie. Do zmielenia, tylko psychicznie męczy. Ja z Bartkiem wjechaliśmy bez problemu, Koks z Reżyserem połowę drogi maszerowali wyglądając, jakby zaraz mieli się osunąć na nogach.

Na Przełęczy Salmopolskiej zastała nas noc. W nagrodę mieliśmy długi nocny zjazd. Dobrze, że nie miałem blatu w rowerze, więc skończyło się na niecałych 67km/h.

Ekspresowy poranny serwis © Raven

Zdjęcia strasznie wypłaszczają © Raven

Gleba. Jedna z wielu © Raven

Widok z Hali Jaworzyna © Raven

Skrzyczne. Ostatnie przygotowania © Raven



Na dachu świata © Raven



Zdjęcie nie tak odda tych mieniących się w słońcu mokrych kamieni © Raven



Końca nie widać © Raven








Przejechane: 69.31 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 03:22 h
Średnia: 20.59 km/h
Maksymalna: 48.37 km/h

Terenowy asfalt i fugowanie na brązowo

Sobota, 18 maja 2013 | Komentarze #4

Celem był obiad. Moje uczestnictwo w tej imprezie do końca stało pod znakiem zapytania (średnio przespana noc), ale szkoda mi było dnia wolnego i pięknej pogody, więc wstałem, ogarnąłem się na spidzie i pojechałem. W składzie oprócz mnie znaleźli się (w kolejności alfabetycznej): Adam, Iza, Marcin i Marysia. Choć ta ostatnia raczej się nie liczy, bo z przyczyn nam nieznanych ulotniła się do domu nim zdążyliśmy wyruszyć. Podejrzewamy, że przyczyną był morderczy głód po powąchaniu kebaba z pobliskiej budki.

Jako, że miało być asfaltowo, "ciut" odstawałem od ekipy sprzętem (MTB vs. pseudoszosa). Jednak gdy poznaliśmy, co dla Adama znaczy pojęcie "asfalt", to jednak sztywna ekipa zaczęła mi fulla zazdrościć. :P

A po obiedzie...

[Marcin poszedł do toalety. Po długim czasie wrócił.]
-Glazurę tam kładłeś?
-Fugowałem. Na brązowo.
-Za gęsta ta fuga, w sztyfcie.



A i o mało nie doszło do karambolu (a prędkość wówczas była znaczna) w obawie o zmielenie pod kołami kotka-samobójcy. Choć może bardziej chodziło o ewentualną późniejszą konieczność czyszczenia opon z krwi i sierści.

Niemieckie auto amerykańskiego stróża prawa? © Raven

Tu miał być asfalt. Taa © Raven

Nie wiem dlaczego miny na zdjęciu wyszły niemrawe, bo jedzonko smakowało © Raven

Tajemnicza studnia i ciekawski Marcin © Raven

Kolejny asfaltowy kawałek. Iza umoczyła! © Raven





Przejechane: 55.73 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 02:31 h
Średnia: 22.14 km/h
Maksymalna: 41.06 km/h

Nałogowiec zwiał z odwyku

Sobota, 2 marca 2013 | Komentarze #30

Dodatnia temperatura, rażące słońce za oknem i luźna propozycja pewnego znajomego poskutkowały tym, że uległem i postanowiłem zrobić sobie małą wycieczkę. Pierwotnie mieliśmy zrobić jakieś miejskie asfaltowe kółko, a wyszło jak zawsze. Pojechaliśmy na rozruszanie krajówką w kierunku Tuszyna. Bez większej napinki. W tamtą mańkę nawet fajnie się jechało, z wiatrem. Niestety w okolicach wspomnianego Tuszyna &^%$E#@#$R kolano znów dało o sobie znać, z każdym kilometrem bardziej. Biorąc pod uwagę powyższe zacisnąłem zęby i zwyczajny odwrót tą samą (najkrótszą) drogą. Wracając dodatkowo koszmarny wmordewiatr, więc delikatnie mówiąc: trochę spuchłem i to nie z przetrenowania.

We wtorek wybierałem się normalnie do pracy, a tu wróciłem do punktu wyjścia jako pieprzony rowerowy inwalida. Normalnie mam dość.




Przejechane: 88.54 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:28 h
Średnia: 19.82 km/h
Maksymalna: 35.50 km/h

Oblałem egzamin praktyczny na prawo jazdy

Czwartek, 31 stycznia 2013 | Komentarze #8

Tyle, że nie swój. I w sumie to nie ja oblałem, ale mam wrażenie, że się do tego pośrednio przyczyniłem (nie wiele, ale jednak).

Jadę sobie wzdłuż Alei Grzegorza Palki (w stronę centrum). DDRem oddzielonym trawnikiem od jezdni. Dojeżdżam (no, jeszcze kawałek był) do skrzyżowania z Pankiewicza i po mojej lewej widzę eLkę z dumnym napisem "EGZAMIN PAŃSTWOWY" na tylnej klapie. Owa eLka wrzuca prawy kierunkowskaz - czyli ma zamiar przeciąć mój tor jazdy. I tak prawie równo jechaliśmy. Pytanie brzmi: co teraz? Nie należę do gatunku tych, co lubią innym utrudniać życie na siłę. Jechałem raz szybciej, raz wolniej i patrzę, czy ten (albo ta?) mnie widzi. Otwarta przestrzeń, nie że drzewa, ekrany akustyczne i inne takie, co by mieli mnie nie widzieć.
Jak się zatrzymam, a on przejedzie, to może zostać udupiony/a za wymuszenie pierwszeństwa na mnie. No to myślę sobie: przyśpieszę i szybko przelecę, będzie łatwiej. I przeleciałem, bufor bezpieczeństwa był jeszcze spory. I wtedy usłyszałem z tyłu tylko szuranie kół po asfalcie. Dziękujemy.
Chciałem dobrze.

A w pracy naprawiłem lodówkę. Oczywiście z akcentem rowerowym:

:)




Przejechane: 63.48 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 03:13 h
Średnia: 19.73 km/h
Maksymalna: 36.00 km/h

Mistrzowskie połączenie

Środa, 30 stycznia 2013 | Komentarze #8

Czyli rower i basen w jednym. W ogóle cała Łódź dzisiaj pływała. +5 stopni, cały dzień deszcz, studzienki kanalizacyjne pozapychane. Potop. Dźwięk piłowanych obręczy (koniec klocków) i ich późniejszy widok chyba będą mi się śniły po nocach.

Piłujemy obręcze © Raven


A teraz true story!
Jadę sobie z pewną paczką... Dojechałem, zabrałem się za parkowanie (tj. przypinanie roweru do pierwszego lepszego słupa). Wnet znikąd pojawia się pewna dziewczyna (średni wzrost, blond włosy, dobrze jej z oczu patrzyło, ogólnie brak uwag) trzymając w ręce.. modem do internetu mobilnego. I z tekstem do mnie:
-Hej! Wiesz może jak to otworzyć, żeby włożyć kartę SIM?
o_O
Wziąłem, krótką chwilę powalczyłem i otworzyłem. Podziękowała, miło się uśmiechnęła i zniknęła.

O mało szczęki nie umoczyłem w kałuzy.