Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:182.49 km (w terenie 65.00 km; 35.62%)
Czas w ruchu:12:20
Średnia prędkość:14.80 km/h
Maksymalna prędkość:52.18 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:30.41 km i 2h 03m
Więcej statystyk

Przejechane: 16.36 km
w tym teren ~8.00 km

Czas: 01:10 h
Średnia: 14.02 km/h
Maksymalna: 31.61 km/h

Comiesięczny meeting przy ognisku z dużą ilością pedałów

Piątek, 28 czerwca 2013 | Komentarze #3

Frekwencja dziwnie niska, ale atrakcji nie brakowało. 2 świrów uparło się, że wyrwą drzewo na opał. I wyrwali. Z korzeniami.

Krwiożerczych komarów było tyle, że do tej pory mnie kulosy swędzą.

A w ogóle, to nikt nie robił zdjęć. Jak nigdy.




Przejechane: 33.08 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 01:45 h
Średnia: 18.90 km/h
Maksymalna: 41.90 km/h

Herbatka z Białogłowym

Czwartek, 27 czerwca 2013 | Komentarze #3

Wyciągnąłem Siwego na rower, po pracy. Wcześniej podskoczyłem do Alkora po zaległe ET-fanty.
Ogólnie zbiórka miała być o 20, co zostało przesunięte na 20:30. W międzyczasie Białogłowy przypomniał sobie, że nie zmienił łańcucha, więc ku uciesze morderczych komarów (ja cieszyłem się mniej) start przesunął się na 21:30.
Zrobiliśmy singiel na niebieskim, po czym wylądowaliśmy.. w Modrzewiaku. Czyli wyszło jak zwykle. ;)


A jak zimno było, jak wracaliśmy! Brrrrrrrrrrrrrrr!




Przejechane: 31.77 km
w tym teren ~22.00 km

Czas: 02:58 h
Średnia: 10.71 km/h
Maksymalna: 52.18 km/h

Jazda na rezerwie, czyli górskie upodlenie

Niedziela, 16 czerwca 2013 | Komentarze #0

Ja, Siwy i Solar chcieliśmy wykorzystać fakt, że się przetoczyliśmy z rowerami przez pół kraju i zrobić jeszcze jakiegoś tripa przed odjazdem. Podczas, gdy 90% ekipy leczyła kaca i dochodziła do siebie, my spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy na rower. Załatwiliśmy sobie końcowy prysznic w kwaterze tego ostatniego, bo my musieliśmy się wcześniej wykwaterować.

Solar okazał się cichociemnym rowerowym killerem ze stalową łydą. Kurde, gdzie te czasy, kiedy to ja ludzi mordowałem? :/ Trzeba popracować nad kondycją.
Zaciągnął nas na Błatnię, by potem udać się w kierunku Szczyrku. Planowo mieliśmy zjechać na dół, wjechać wyciągiem na Skrzyczne i stamtąd pocisnąć grzbietem z grubsza w kierunku Przełęczy Malinowskiej. Picia nie oszczędzałem, bo mieliśmy się zaopatrzyć w Szczyrku. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie zadzwonili Alkor z Gantarem, że chcą wyjechać wcześniej (mieli zabrać 2 nasze rowery). Nosz... Tak, to że im się nie śpieszy, że wyjazd koło 16-17, a tu bęc, że najpóźniej 15. No bez jajec... Nie pozostało nic innego, tylko skrócić wycieczkę. Kierunek: Kotarz. Wykminiliśmy, że polecimy OS1 i OS2 z wczorajszych zawodów. Plan był dobry. Pomijając upał, zmęczenie i rezerwę w baku tfu! bukłaku, tj. butelki, bo bukłaka nie wziąłem, a bidonu zapomniałem. Sklepu na horyzoncie ani śladu. Na wysokości Kotarza byłem już w skrajnie odwodniony i wlekłem się wlekąc rower za sobą. Masakra. Normalnie ciało odmawia posłuszeństwa. Siwy trzymał się ciut lepiej, a Solar... a Solar bez słowa pedałował pod górę. Człowiek-cyborg. Sytuacji nie poprawiał fakt, że co jakiś czas dostawałem telefon z Brennej w stylu: "Gdzie jesteście i czemu tak długo?". Na czas wpływały też usterki występujące w międzyczasie.

Gdzieś po drodze spotkaliśmy jeszcze grupkę znajomych twarzy z ET.

Przeżyliśmy. Jak zaczął się trawersowy OS1 po lesie, było mi już ciut (ale tylko ciut) lepiej, bo było więcej cienia i więcej z górki. Trzeba tam wrócić, tyle, że w pełni sił. Dalej jakoś siły zaczęły wracać. Może to świadomość, że picie niedaleko?

A i Gantar dzwoniąc pytał, czy bardzo uwaliliśmy rowery (pod kątem syfu w samochodzie). Powiedziałem, że nie. Na jego nieszczęście zadał to pytanie przed odcinkiem zjazdowym wiodącym górskim strumieniem. :D Trochę pogrymasił, ale szybko mu przeszło. :P

Śmiałem się z nich, więc pod koniec usterka dosięgła i mnie. Karma © Raven




Przejechane: 22.26 km
w tym teren ~18.00 km

Czas: 02:17 h
Średnia: 9.75 km/h
Maksymalna: 47.99 km/h

Enduro Trophy - #2 Brenna 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 | Komentarze #0

Nie jako zawodnik, lecz jako ochotnik. Pojechałem pomagać przy obsłudze zawodów.

18 godzin wcześniej...

Łódzka ekipa: Alkor, Gantar, Solar, Siwy i ja. Zmiksowaliśmy się na 2 samochody. W związku z gabarytami mojego blachosmroda, zabrałem 2 ludzi z bagażami i 1 rower, a reszta pojechała drugim autem.
Wyjechaliśmy z Łodzi dość późno, bo około 17. Zgarnąłem najpierw Solara, a później Siwego, prosto z pracy.

Jaja zaczęły się już w drodze. Gdzieś w okolicach Bełchatowa mieliśmy zjechać na krajową jedynkę. Wtedy okazało się, że policja kieruje ruchem i nie puszcze w ogóle aut na wprost. Ale ja prawoskręt miałem wolny, zielone światło też miałem. Więc pojechałem. Uczucie z jednej strony fajne, a z drugiej strony głupie, kiedy lecisz drogą ekspresową i masz całą jezdnię dla siebie, a na horyzoncie ni żywej duszy, a po drugiej stronie barierek kocioł. Około 10km dalej sprawa się wyjaśniła: GIGA korek. Od obcojęzycznych tirowców dowiedziałem się tylko "automotorkaputt". Stać tam do jutra nie mieliśmy zamiaru, więc pomyślałem o dziurze w barierkach 500m wcześniej i niewiele myśląc zacząłem naginać do tyłu. 2 innych poszło moim śladem. Jeden z nich chyba za bardzo wczuł się w rolę w tym jechaniu pod prąd, bo przejeżdżając na drugą stronę zaczął... naginać wprost na auta jadące z przeciwka. Dopiero 2 tiry dostatecznie go przekonały, że warto uciekać na pobocze.

Po odwrocie znowu były jaja, bo WSZYSCY jechali jedynym słusznym objazdem. A myśmy zaczęli kombinować. Kiedy moja "BARDZO dynamiczna jazda" (jak to stwierdzili pasażerowie) przestała wystarczać zaczęliśmy kombinować. Ja, Pani Marzenka z Automapy i Siwy z tabletem i zdjęciami satelitarnymi. Wykminił drogę przez pole. Błotniste pole. I tak ładny kawałek. Ale na zdjęciach nie dojrzał, że pomiędzy polem, a drogą asfaltową jest rów. -.- Nie pozostało nic innego, jak wrócić do korka. Tymczasem stan zewnętrzny mojego auta sprawił, że naklejka "Enduro Trophy" na tylnej klapie nabrała nowego znaczenia. Przynajmniej takie wrażenie sprawiał wzrok innych kierowców.

Dzień zawodów

Pobudka z samego rana. O której śniadanie już nie pomnę. Pogoda miodzio. Zjedliśmy i zapakowaliśmy się do auta z Pawłem, organizatorem zawodów. Wywiózł nas najpierw na miejsce zapisów, a potem na metę OS2. Za nami ruszyli GOPRowcy z kładem na lawecie. Na miejscu RedBull rozkładał swoją pompowaną bramkę, a my pojechaliśmy dalej już na rowerach. PawełBB, Foxiu, Siwy, ja i jeszcze 2 Ochotników. Ubrali nas w oczobijące kamizelki, poinstruowali co i jak i rozstawili w newralgicznych miejscach na trasie. Ja stałem i ostrzegałem o szlabanie za kilkadziesiąt metrów, którego nie dało się podnieść, a trzeba było się przezeń przeprawić. Z jednej strony gęsty las i przepaść, z drugiej strony coś na kształt ściany gęsto porośniętej iglakami + wystające drzewa korzenie. Większość zsiadała i przechodziła. Większość wyhamowała. Kilku ludzi próbowało wślizgu, co kończyło się gongiem w szlaban. Kilku zwyczajnie nie wyhamowało: szrrrrrr [dźwięk zblokowanej opony], donośne "kur**" i znowu gong w szlaban. Jeden gość (Arek Perin, późniejszy zwycięzca) JAKIMŚ CUDEM szlaban objechał. Po tej ścianie, na którą ciężko by było wejść piechotą. Zwyczajnie wbił się na nią na pełnym piecu. Szacun. Jakbym tego nie zobaczył, to bym chyba nie uwierzył. Tak samo, jak mnie ludzie wierzyć nie chcieli.

OS2 skończony, więc pojechaliśmy wraz z Foxiem na OS4. Tam mieliśmy pełnić funkcję pikaczu, czyli sczytywać numery startowe celem pomiaru czasu. Niestety po drodze nie dogadaliśmy się co do koloru szlaku i pojechaliśmy, delikatnie mówiąc, źle. Dobrze, że istnieją telefony. Nawrót i, a jakże, wypych. Bo było stromo. Jak już dowlekliśmy się na start OS4 czekało na nas 150 osób z mordem w oczach. Tutaj nadmienię, że OS4 był podjazdowy. A ja miałem czytać czas na mecie. Jakby to powiedzieć, nie wiedziałem, że potrafię tak szybko podjeżdżać. :P Od siebie dodam, że w całości PODJECHAŁO niewielu. Większość dosłownie się człapała, by po usłyszeniu "pik pik" legnąć trupem na ziemi.

Dalej był już tylko kawałek podjazdu, OS5 i meta. OS5 był zjazdowy i ku własnej uciesze mieliśmy okazję się nim przejechać. Siwy postanowił mnie podpuścić ruszając z kopyta i przyznam, że mu się udało. Wyprzedziłem go gdzieś w połowie i sporo odszedłem. Typowa beskidzka rąbanka. Pomimo kilku krytycznych momentów (fantazja mnie poniosła :)) ubawiłem się bardzo i finiszowałem z bolącymi rękami i bananem na twarzy.

Zjechaliśmy do bazy, zjedliśmy regeneracyjny żurek, popiliśmy regeneracyjnym piwem, potem regeneracyjny prysznic. Około 20 zaczęło się ogłaszanie wyników i wręczanie nagród. Tuż po rozpoczął się OS6 (integracyjny), czyli afterparty. Poszła pewnie cysterna piwa, kilka baniaków czegoś mocniejszego. Muza na żywo i impreza do rana (najtwardsi szli spać, gdy niektórzy już wstawali).

Garść moich fotek:

Mobilne biuro zawodów © Raven

Nad bezpieczeństwem czuwał GOPR © Raven





Tuż za metą OS4 © Raven

Meta OS5 © Raven



Oficijalna relacja z zawodów




Przejechane: 69.02 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 03:37 h
Średnia: 19.08 km/h
Maksymalna: 45.51 km/h

No i na złość grzało słońce

Wtorek, 4 czerwca 2013 | Komentarze #6

Dzień wcześniej wyszło na jaw, że nie tylko ja jestem szurnięty.
Słowa klucze to: wycieczka i zielony szlak. A na hasło "wielka woda z nieba" usłyszałem:
"No i co z tego?"
No i co ja biedny miałem zrobić? Przecież nie odmówię. Pojechaliśmy. Uzbrojeni w peleryny przeciwdeszczowe i nastawieni jakbyśmy jechali na wojnę, wyruszyliśmy w stronę PKWŁ.

Z założenia mieliśmy wrócić do domów jako błotni murzyni. Maseczki błotne ponoć są dobre na cerę. Ale nie wyszło. Już w okolicach Dobrej słońce zaczęło przebijać się przez chmury i ładnie grzać. I zostało tak do końca.

W Starych Skoszewach decydujemy się na skrócenie wycieczki. Bartek musiał coś tam załatwić, a ponadto zaczęło go łupać w kolanie. W związku z tym ostatnim nie pchaliśmy się już w teren, tylko wróciliśmy najprostszą drogą asfaltową.

Dziwnie to zabrzmi, ale brak deszczu zepsuł nam koncepcję wycieczki. :)

Dziadek Poldek © Raven




Przejechane: 10.00 km
w tym teren ~7.00 km

Czas: 00:33 h
Średnia: 18.18 km/h
Maksymalna: 36.20 km/h

#5: Księżniczki Hardkoru w błotnistym SPA (Szczyrk 2013)

Sobota, 1 czerwca 2013 | Komentarze #3

W nocy padało. Rano też. I przestać nie zamierzało. Na odchodne postanowiliśmy wjechać do połowy (na Jaworzynę) i zjechać prosto pod kwaterę. Adam stwierdził, że ma dość i został.

Dzień wcześniej prać ciuchów oczywiście nikomu się nie chciało. Ja byłem o tyle w komfortowej sytuacji, że miałem zapasowe CZYSTE szorty. Chłopaki nie. Wniosek był jeden: na wyciągu będzie walka. I była. Bartek pojechał pierwszy. Z przodu nie był jakoś bardzo utaplany, więc udało mu się przemknąć. Dopiero jak wsiadał widać było jego mniej szlachetną część ciała. I hmm... mniej czystą delikatnie mówiąc. Facet obsługujący kolejkę odgrażał się tak, że pewnie na górze było go słychać. Potem ja. Dumnie się wypiąłem prezentując czystość mej rzyci i poszło bez problemu. Potem drugi Bartek, który wjazd negocjował przez 5 kolejnych wagoników. Ostatecznie usiadł jakoś na pelerynie przeciwdeszczowej.

O dziwo mniej się uświniliśmy, niż ostatnio. Bartek J. miał dość i wrócił. Ja dość nie miałem, Pan Reżyser też nie. Padła decyzja, że lecimy jeszcze raz. Tym razem nie było sensu pokazywać się na wyciągu bez folii pod dupsko, toteż podjechaliśmy pod sklep vis a vis wyciągu.
-Dzień dobry. Mam nietypową prośbę: potrzebuję jakąś dużą reklamówkę, a nawet 2.
Pani zlustrowała mnie od góry do dołu i z tajemniczym uśmiechem rzekła:
-A może worek na śmieci?
-Aaaa... To pani już wie, o co chodzi? :D
-No przez tyle czasu, co tu jestem, to zdążyłam się nauczyć. Mogę nawet Panu powiedzieć, jak zrobić spódniczkę.

Ładnie podziękowałem, bo uznałem to za żart. Jak się potem okazało- niesłusznie.

Pod wyciągiem rozkmina jak się do tego worka zabrać. Wcisnąłem go sobie pomiędzy plecak, a kondom przeciwdeszczowy tak, aby zwisał na dół i zakrywał mi tyłek. Pan na wyciągu szybko mnie zastopował i powiedział, że tak to nie. Więc pytam: to jak? Ten wyciągnął z kieszeni nóż, rozciął worek robiąc z niego komin i kazał wejść do środka. Po czym przewiązałem się w pasie i miałem gotową spódniczkę. Kilku bikerów przed nami też, tylko dla nich raczej nie była to nowość. Beka straszna, ale jak mus, to mus.

I tak Księżniczki Hardkoru dostały się na górę, by zjechać raz jeszcze, tym razem szybciej. Przynajmniej do połowy, bo wtedy Bartek podbił statystykę zniszczeń urywając przewód tylnego hamulca tuż przy zacisku.

Księżniczki Hardkoru © Raven

Tu podobno była przerzutka © Raven

Ostatnia ofiara wyjazdu © Raven





I to by było na tyle. Pogoda w kratkę wyjazdu nie pokrzyżowała, lecz go urozmaiciła. Jak zawsze było fajnie, jak zawsze działo się coś nieprzewidywalnego.

Podsumowanie zniszczeń:
-Pęknięty wyświetlacz w telefonie
-Podarta bluza
-Pęknięte gogle
-Zmasakrowana przerzutka + hak
-Wygięta szprycha
-Pęknięta końcówka pancerza przerzutki
-Urwany przewód hamulcowy
-Niezliczona ilość siniaków i zadrapań

Ale i tak było zajebi***e!
Dzięki dla całej ekipy!

Wszystkie fotki z geotagami: picasaweb.google.com/mateusz.raven/Szczyrk201302

A w ogóle, to zostały mi jeszcze 3 wjazdy na karnecie...