Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum


Przejechane: 23.33 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 01:20 h
Średnia: 17.50 km/h
Maksymalna: 37.78 km/h

SLM - bonus: rejs po Zatoce Puckiej

Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | Komentarze #5

Wstaliśmy nad wyraz rześcy, szybkie śniadanie i przed 10 byliśmy zameldowani w porcie w Chałupach. Kapitan Rysiek przygotowywał okręt, a my w tym czasie kminiliśmy, co zrobić z rowerami. Bosman się uparł, że jak mają tu być, to mają stać w "stojaku na rowery" (czyt: drucianym wyrwikółku, do którego nawet nie bardzo miałem jak sensownie przypiąć swój rower ze względu na rozkręcany zawias z tyłu). Jak się okazało, kapitan i bosman to kumple, więc po małych negocjacjach udało się załatwić, żeby przechował nam rowery w szopie, gdzie garażuje sprzęty do wypożyczania.
-"Ale jak nie wrócicie przed 20, to je wystawiam, bo muszę swoje schować!" - burknął groźnie.
-"Damy radę!" - chyba...

No i popłynęliśmy.
Najpierw trafiliśmy na tzw. ruchome wyspy, czy, jak kto woli, suchą mieliznę. O co chodzi? A no o to, że będąc spory kawał od brzegu nagle łódka się zatrzymała. No to zwinęliśmy żagle, podwinęliśmy nogawki i wyskoczyliśmy za burtę, żeby wpaść do wody.. po kolana! :D Słonko praży, żagle powiewają na lekkim wiaterku, przez płytką i bardzo czystą wodę widać piasek na dnie, a tymczasem ląd daleko na horyzoncie. Fajne uczucie, jak na Karaibach. ;) Kilkadziesiąt metrów dalej można było stanąć już suchą stopą na piasku - utworzyła się długa wąska wysepka (na drugi dzień pewnie już jej tam nie było). Ogółem zagłębie kitesurferów (dla niewtajemniczonych: połączenie deski surfingowej i spadochronu), których było tam od groma.
W oddali widzieliśmy wystające ponad lustro wody wraki powojennych okrętów, do których niestety nie mogliśmy się zbliżyć biorąc na uwagę ryzyko przedziurawienia kadłuba. Cinek, jako świetny pływak, niewiele myśląc wskoczył w kąpielówki, założył gogle i popłynął te kilkaset metrów ogarnąć sprawę z bliska. Na chwilę nawet zniknął nam z oczu, lecz zaraz potem widzieliśmy, jak siedzi na wieżyczce jednego z okrętów.

Głównym celem była była poniemiecka torpedownia, czyli mówiąc w skrócie wielka dziwaczna betonowa konstrukcja na środku zatoki. Chcieliśmy nawet do niej zacumować, ale nie udało się znaleźć sensownego miejsca do podejścia. Opłynęliśmy dookoła i nic. Jako, że byliśmy już kawałek drogi od Chałup zrobiliśmy przy okazji nawrót i ustawiliśmy się z wiatrem. No i wtedy zaczęła się zabawa. Cinek, który do tej pory trzymał ster uradowany niczym przedszkolak, który dostał nową zabawkę płynął trochę zapobiegawczo bojąc się wywrócenia nas. No ale przyszedł czas na zmianę i wtedy Rysiek pokazał, że tamten nie miał się czego obawiać. ;) Przez większość drogi powrotnej lecieliśmy z nachyleniem rzędu 30-40 stopni siedząc z dupami za burtą, żeby trzymać przeciwwagę i tak oto wesoło skakaliśmy sobie po małych falach. Przechył taki, że woda wlewała się przez burtę i co jakiś czas była ręczna sesja z podbieraczkiem (wszak pompy na pokładzie nie mieliśmy). Czad! :D Znaczy, dla mnie tylko na początku był czad, bo jako szczur lądowy nie posiadam zbytnio zaprawionego żołądka, jeśli chodzi o takie bujanie. Mówiąc wprost: zzieleniałem, co skończyło się pawiem za burtą. Nawet niejednym. Moi kompani się śmiali, bo ponoć to był wiatr tylko "czwórka" (w skali do 10). Ale i tak było warto. :P

Pod koniec wiatr jakoś nie chciał nam sprzyjać i powolutku, powolutku dziabaliśmy do przodu. Do tego zrobiło się chłodno. Wróciliśmy praktycznie na styk na 20:00. Bosman już prowadził swoje rowery do szopy i tylko głośno zagwizdał na nasz widok.
Po stanięciu na stałym lądzie nogi miałem jak z waty, głupie uczucie.
Podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem do Władysławowa. Było ekstra!



Jak na Karaibach ;) © Raven

Świr popłynął oglądać wraki. Jeszcze w wodzie do pasa, dalej jest podobno 8m głębokości. © Raven


Suchy ląd na środku zatoki © Raven

Okręt zaparkowany © Raven

Jak trochę popływał, to go potem wypizgało © Raven

Statyw dawał radę © Raven

Słońce w pełni, wiatr w żagle © Raven

Powojenna torpedownia © Raven


Zaraz nabierzemy wody © Raven


Kapitan wylewa wodę z pokładu © Raven



Koniec zabawy, zwijamy żagle :( © Raven


Zachód słońca w Chałupach © Raven

Kategoria 0-50km, Kilkudniowa zadyma, Na twardo, W towarzystwie, Z fotkami i filmami


<< Poprzedni wpis: SLM - etap 7: Hel
>> Następny wpis: SLM - etap 8: Władysławowo - Gdańsk
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!



Komentarze
Raven
| 22:32 środa, 26 września 2012 | linkuj @Marysia: Mówiłem - nad morzem też może być ciekawie. A nie tylko góry i góry.. Nuda. ;)

@Siwy: Jeździłem, jeździłem. Tylko chcę jakąś chronologię zachować, toteż na razie mam wszystko spisane na papierze. Ogółem gdzieś z tysiąc kilometrów mi się nazbierało do uzupełnienia na BS.
siwy-zgr
| 10:30 wtorek, 25 września 2012 | linkuj A we wrześniu nic nie jeździłeś?

Fakt, torpedownia fajna. Nie wiedziałem, że mamy takie coś w zatoce. Szkoda tylko, że jak większość zabytków w naszym kraju, stoi i niszczeje. Chociaż jeśli to poniemieckie, to może przetrwa i koniec świata ;)
marysia
| 20:25 poniedziałek, 24 września 2012 | linkuj Kilka ładnych fotek udało ci się strzelić. No i ta torpedownia! Nie wiedziałam, że tam są takie fajne rzeczy. Powiem ci, że to morze zaczyna mnie coraz bardziej interesować :)
Raven
| 20:24 sobota, 22 września 2012 | linkuj Chce się, czy nie chce - po prostu muszę mieć wenę, żeby się do tego zabrać i coś sensownego stworzyć. No i oczywiście mieć trochę wolnego czasu, a jak widać na powyższym przykładzie, tu już bywa gorzej. Ogólnie fajnie jest po jakimś czasie do tego wrócić i powspominać.
A poza tym fajnie, że komuś chce się to czytać. To poniekąd też trochę mobilizuje. :)

Co do bosmana: poburczał, poburczał, ale w gruncie rzeczy wydaje się być spoko. Innych przedstawicieli tego gatunku nie było mi dane poznać.
alkor
| 20:15 sobota, 22 września 2012 | linkuj O! Nowe odcinki^^

Swoją droga naprawdę fajnie się to czyta. Przy okazji- podziwiam, że Ci się chce robić takie dopracowane opisy.
A, takie burczenie u bosmanów to klasyka... o ile wierzyć szantom:P bo jakoś tak wyszło, że mnie na północy Polski się nie uświadczy to i bosmanów nie ma gdzie poznawać żeby zdanie o własne spostrzeżenia oparte wyrobić:D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!