Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Kurierka

Dystans całkowity:14369.20 km (w terenie 314.50 km; 2.19%)
Czas w ruchu:698:59
Średnia prędkość:20.56 km/h
Maksymalna prędkość:354.00 km/h
Liczba aktywności:195
Średnio na aktywność:73.69 km i 3h 35m
Więcej statystyk

Przejechane: 12.86 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 00:39 h
Średnia: 19.78 km/h
Maksymalna: 32.60 km/h

Z wizytą w psychiatryku

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | Komentarze #4

Doręczyć poranną przesyłkę i załatwić kilka biznesów na mieście. Nawet przezwyciężyłem pokusę wzięcia blachosmroda - jestem z siebie dumny.

Francuska myśl techniczna, czyli jak bardzo trzeba rozebrać samochód, żeby wymienić głupi wentylator nawiewu © Raven




Przejechane: 24.41 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 01:13 h
Średnia: 20.06 km/h
Maksymalna: 36.90 km/h

Już zapomniałem, jak to jest

Środa, 24 lipca 2013 | Komentarze #3

...kiedy idiota w przegubowym autobusie chce cię zabić. Dziś sobie przypomniałem - mały kęs kurierki rowerowej.

Mamy w firmie nowego mistrza parkowania © Raven

Ustrzelone na mieście © Raven




Przejechane: 30.22 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 01:31 h
Średnia: 19.93 km/h
Maksymalna: 37.60 km/h

Skoro nie mogę być tramwajem, to zostałem piorunochronem

Wtorek, 12 lutego 2013 | Komentarze #0

Dokładniej rzecz biorąc jestem uziemiony. Przynajmniej rowerowo.

Po prawie tygodniu opierniczania się dzisiaj wsiadłem na rower i zacząłem zgrzytać zębami. A miałem nadzieję, że już po wszystkim. :/
Do końca tygodnia będzie kurierka blachosmrodowa.

Zdjęcie z czapy:

Nawet Rometa już podrabiają © Raven




Przejechane: 34.91 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 01:48 h
Średnia: 19.39 km/h
Maksymalna: 34.10 km/h

Boli

Środa, 6 lutego 2013 | Komentarze #10

Obudziłem się jak nowo narodzony, lecz radość ma nie trwała długo. Zrobiłem kilka kursów i powiedziałem pass. Wypiłem parę herbat z rzędu, po czym kręcąc prawie że jedną nogą dotoczyłem się do domu. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją jazdę w tym tygodniu. :|

Kategoria 0-50km, Kurierka, Na twardo, Solo



Przejechane: 44.98 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 02:17 h
Średnia: 19.70 km/h
Maksymalna: 35.10 km/h

Nie zostanę tramwajem

Wtorek, 5 lutego 2013 | Komentarze #5

...gdyż kiepsko idzie mi jazda po szynach.

Bez zbędnego rozwodzenia się:
rozkojarzenie + zbyt mały kąt natarcia + woda = obity łokieć + kolano (walić przetarte siodełko).

Jak za oknem pokazało się trochę wiosny, to akurat musiałem się uszkodzić. :/
Nawet moja sztyca poczuła wiosnę i zaczęła zmieniać skórę:




Przejechane: 88.54 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:28 h
Średnia: 19.82 km/h
Maksymalna: 35.50 km/h

Oblałem egzamin praktyczny na prawo jazdy

Czwartek, 31 stycznia 2013 | Komentarze #8

Tyle, że nie swój. I w sumie to nie ja oblałem, ale mam wrażenie, że się do tego pośrednio przyczyniłem (nie wiele, ale jednak).

Jadę sobie wzdłuż Alei Grzegorza Palki (w stronę centrum). DDRem oddzielonym trawnikiem od jezdni. Dojeżdżam (no, jeszcze kawałek był) do skrzyżowania z Pankiewicza i po mojej lewej widzę eLkę z dumnym napisem "EGZAMIN PAŃSTWOWY" na tylnej klapie. Owa eLka wrzuca prawy kierunkowskaz - czyli ma zamiar przeciąć mój tor jazdy. I tak prawie równo jechaliśmy. Pytanie brzmi: co teraz? Nie należę do gatunku tych, co lubią innym utrudniać życie na siłę. Jechałem raz szybciej, raz wolniej i patrzę, czy ten (albo ta?) mnie widzi. Otwarta przestrzeń, nie że drzewa, ekrany akustyczne i inne takie, co by mieli mnie nie widzieć.
Jak się zatrzymam, a on przejedzie, to może zostać udupiony/a za wymuszenie pierwszeństwa na mnie. No to myślę sobie: przyśpieszę i szybko przelecę, będzie łatwiej. I przeleciałem, bufor bezpieczeństwa był jeszcze spory. I wtedy usłyszałem z tyłu tylko szuranie kół po asfalcie. Dziękujemy.
Chciałem dobrze.

A w pracy naprawiłem lodówkę. Oczywiście z akcentem rowerowym:

:)




Przejechane: 63.48 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 03:13 h
Średnia: 19.73 km/h
Maksymalna: 36.00 km/h

Mistrzowskie połączenie

Środa, 30 stycznia 2013 | Komentarze #8

Czyli rower i basen w jednym. W ogóle cała Łódź dzisiaj pływała. +5 stopni, cały dzień deszcz, studzienki kanalizacyjne pozapychane. Potop. Dźwięk piłowanych obręczy (koniec klocków) i ich późniejszy widok chyba będą mi się śniły po nocach.

Piłujemy obręcze © Raven


A teraz true story!
Jadę sobie z pewną paczką... Dojechałem, zabrałem się za parkowanie (tj. przypinanie roweru do pierwszego lepszego słupa). Wnet znikąd pojawia się pewna dziewczyna (średni wzrost, blond włosy, dobrze jej z oczu patrzyło, ogólnie brak uwag) trzymając w ręce.. modem do internetu mobilnego. I z tekstem do mnie:
-Hej! Wiesz może jak to otworzyć, żeby włożyć kartę SIM?
o_O
Wziąłem, krótką chwilę powalczyłem i otworzyłem. Podziękowała, miło się uśmiechnęła i zniknęła.

O mało szczęki nie umoczyłem w kałuzy.




Przejechane: 42.26 km
w tym teren ~3.00 km

Czas: 02:19 h
Średnia: 18.24 km/h
Maksymalna: 34.90 km/h

Oszukać przeznaczenie

Wtorek, 29 stycznia 2013 | Komentarze #4

Zaczęło się niepozornie: "ciepło", nawet słońce coś tam się rano przez chmury przebijało. Niestety nie trwało to długo. W ciągu dnia amplituda temperatur rzędu 2 stopni oscylujących wokół zera. Śnieg z deszczem. Na drogach syfus maximus. No ale jakoś się jechało.

Na koniec dnia mały cheat, bo samochodowy miał kurs w moim kierunku i podrzucił mnie na pace z bazy do Galerii. Zawsze to ze 20min mniej nasiąkania.

Wracając z ostatnim kursem toczę się chodnikiem (ten fragment drogi jest aktualnie w remoncie) przez róg Piotrkowskiej i Roosevelta. I wtedy brakło ze 2 metry, a możliwe, że bym tego tekstu teraz nie pisał. Z dachu kamienicy spadła taka czapa mokrego śniegu, że jakby mnie trafiła, to by mnie zabiła. Huk, szok i.. znieczulica. Wszyscy wokół się wzdrygnęli, po czym każdy ruszył w swoją stronę. Reakcja by była pewnie dopiero, jakby to komuś na jego łeb spadło, każdy tylko o własnej dupie myśli. Ludzie! Helloł... Szybki telefon do Straży Miejskiej (nie cierpię ich, ale jak już są, to niech przynajmniej będą pożyteczni) i dalej w drogę.

Ale jak mawia stare porzekadło: co się odwlecze, to nie uciecze.

Nastał wieczór, temperatura spadła i cały ten syf lecący z nieba (i z rynien) zaczął się elegancko "ścinać" na kostce, którą wyłożony jest deptak na Pietrynie. POTWORNIE ŚLISKO, a pierwszy rzut oka wcale nie było tego widać. Problem dostrzegłem, kiedy chłopak jadący przede mną na szosówce elegancko się złożył aż zadzwoniło (a zwyczajnie jechał prosto). Jakby tego było mało, to już praktycznie skończył mi się tylny hamulec. Parę razy kontrola trakcji mi się wyłączała, ale jakoś dałem radę.

A kiedy przetrwałem i drugą próbę, to mnie za to zlał deszcz wracając do domu. Kurde, za co? :/

Kategoria 0-50km, Kurierka, Na twardo, Solo



Przejechane: 66.34 km
w tym teren ~45.00 km

Czas: 03:38 h
Średnia: 18.26 km/h
Maksymalna: 35.00 km/h

Dancingu dzień trzeci

Czwartek, 24 stycznia 2013 | Komentarze #3

Ślisko po całości. Pługi puszczają w nocy, a to co w dzień napada jest tylko rozsmarowywane po drodze. Ile razy mną miotało na szynach tramwajowych to nie zliczę. Na ul.Tramwajowej (sic!) na rowerzystów czai się śmierć, lepiej omijać szerokim łukiem.

Odszczekuje me pochwały, co do odśnieżania łódzkich DDRów.
Zrobili to raz na początku (nie mówię, że źle) i koniec, dalej róbta co chceta. Dzień skończyłem dymając z duszą na ramieniu al. Jana Pawła II / al.Włókniarzy po prawie całej długości asfaltem (a później też Limanowskiego), bo DDRem normalnie jechać się zwyczajnie nie dało.

Chciałbym też podtrzymać mój pogląd, że niektórzy mają chyba klakson połączony z pompką do penisa.
Jadę sobie Pabianicką (jezdnią naturalnie, inaczej nie ma jak), dojeżdżam do którychś tam świateł. 4 pasy w jedną stronę, wszystko stoi. Co robi rowerzysta? Oczywiście omija stojące samochody (i tak miałem skręcić na tej krzyżówce w prawo), w końcu nie po to jadę rowerem, żeby czekać w wielkiej kolejce. Jako, że każde auto stoi po swojemu (jedne z prawej strony pasa, inne z lewej, jeszcze inne świadomie mi drogę zajechało), to zacząłem slalom gigant. No i tak jadę jednemu przed maską, a ten cymbał się wiesza na klaksonie. I po co to komu (co to zmienia)?


Na rozluźnienie ciekawy filmik promujący Norwegię:

Dla niecierpliwych dodam, że jest motyw rowerowy w 21 sekundzie powyższego filmu. :)

Ale co by nie było, że "cudze chwalicie, swego nie znacie" wklejam też promo-movie made in Poland:


No, to tyle. Weekend!




Przejechane: 52.93 km
w tym teren ~50.00 km

Czas: 03:10 h
Średnia: 16.71 km/h
Maksymalna: 34.00 km/h

Czy rower ma duszę?

Środa, 23 stycznia 2013 | Komentarze #11

Nie wiem, wierzę, że tak. Ale za to wiem na pewno, że ma własną wolę i to silną.

Jedziesz sobie radośnie (no może z tą radością przesadziłem, ale jedziesz), myślisz sobie
"Tutaj skręcę w prawo!",
skręcasz, a rower na to:
"Taki ****, jedziemy prosto!".
I lepiej wtedy go posłuchać. Ja nie posłuchałem i na samo wspomnienie tej sytuacji jeszcze boli mnie kolano.

Albo odwrotna sytuacja, chciałem jechać prosto.

Ulica Zielona, tuż przed Żeromskiego. Jej środkiem lecą tory tramwajowe. Śniegu tyle, że żeby w ogóle się przemieszczać, to muszę jechać pomiędzy szynami, a nie jak zwykle przy krawężniku (a gdzie jest krawężnik?). No i dojeżdżam do skrzyżowania, a samochód przede mną stoi i czeka, żeby skręcić w lewo. Ja nie zamierzałem zmieniać kierunku jazdy (prędkości wytracać tym bardziej nie zamierzałem), więc zabrałem się za jego omijanie z prawej. Standard. Podbiłem przednie koło, co by syneckę pseskocyć. Ciach, poszło. Z tylnym nie poszło... Jak mnie pociągnęło po tej szynie, to nie wiedziałem, co się dzieje. Prawie przestawiło mnie na bok (jakimś cudem w to auto nie przylutowałem), kiedy koła złapały trakcję i pociągnęły w sobie tylko znanym kierunku. Kierunek ten poznałem, kiedy wyrżnąłem w zaspę (wzbijając w powietrze chmurę śniegu), aż mi tył do góry podbiło. Wydałem przy tym z siebie jakiś dziwny nieartykułowany okrzyk. Miny ludzi na pobliskim przystanku tramwajowym - bezcenne. Ale mimo wszystko nie róbcie tego w domu (ani nigdzie indziej).

A w ogóle, to sprzedałem siodełko:

:)