Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami i filmami

Dystans całkowity:14216.06 km (w terenie 3125.20 km; 21.98%)
Czas w ruchu:751:20
Średnia prędkość:18.92 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:6575 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:12065 kcal
Liczba aktywności:291
Średnio na aktywność:48.85 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Przejechane: 73.43 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 03:25 h
Średnia: 21.49 km/h
Maksymalna: 35.70 km/h

Taxi - kurs 225

Poniedziałek, 17 października 2011 | Komentarze #0

Mimo porannego przymrozku (świat stanął na głowie - połowa października, a ludzie muszą szyby w samochodach skrobać..) późniejsza aura w miarę przyjemna. Chłodno, ale bezchmurnie, cały dzień słońce radośnie przyświecało.
Na początek fajny dalszy multikurs, a potem już raczej marnie. Nawet nie wiem gdzie te kilometry natrzepane.

Ogółem dzień bez napinki. Do tego stopnia, że raz po drodze nawet załapałem się na ciepły obiad w domu. :P

Siakaś wystawa fotograficzna w Manufakturze © Raven




Przejechane: 80.50 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 03:38 h
Średnia: 22.16 km/h
Maksymalna: 35.80 km/h

Taxi - kurs 223

Czwartek, 13 października 2011 | Komentarze #5

Kolejny dzień w nowej pracy. W jedno ucho słuchawka BT, w drugie ucho słuchawka od MP3'ki, radyjko gra i nawet się nie czuje, jak licznik nabija kilometry.

Chłodno, ale za to sucho, przynajmniej przez większość czasu - w pewnym momencie znikąd zrobiła się chmura i trochę pomżyło/popadało. Tragedii nie ma, bardzo nie zmokłem.




Przejechane: 94.06 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 04:25 h
Średnia: 21.30 km/h
Maksymalna: 40.58 km/h

Doktorkowe last minute

Sobota, 1 października 2011 | Komentarze #1

Traf chciał, że tym razem nie "uśpiłem" telefonu na noc. Ledwo otworzyłem oko rano (trochę przed 10 było), a tu budzi mnie brzęczenie komórki - dzwoni Doktorek:
"Mam ofertę nie do odrzucenia - rower! O 11 spotykamy się pod Centralem"
No i co ja bidny miałem zrobić? Pojechałem..

Jest nas 3. Założenie lajtowe. Ja umówiony wieczorem (więc daleko nie pojadę), organizator trochę nie domaga, Nikodem.. sam nie wiem, ale też nie cisnął, chyba był niewyspany. :P

Ruszyliśmy w bliżej nieokreślonym kierunku, kiedy to Maciej pochwalił się, że ma ze sobą kiełbasę pozostałą z wczorajszego ogniska, tak więc trzeba ją gdzieś godnie skonsumować.

Gdzieś tam po drodze spotykamy jeszcze Sławka-Krasego i tak razem sobie kręcimy. Niby w kierunku jakiejś wody, a jak się później okazało niezupełnie. Zaniosło nas aż do Łasku. Stamtąd kierunek: jakaś rzeka w Kolumnie i tam papu. Jak powiedzieliśmy, tak też zrobiliśmy.

Jako, że godzina późna do domu większą część drogi wróciłem już sam, ciut mocniejszym tempem, żeby się wyrobić.

Miało być krótko i łatwo, a wyszło jak zawsze, ale żałować nie ma czego, bo wycieczka przyjemna.

Jedzie.. ee.. rowerzysta? z daleka.. :) © Raven




Przejechane: 105.11 km
w tym teren ~35.00 km

Czas: 04:42 h
Średnia: 22.36 km/h
Maksymalna: 53.51 km/h

Tour de Kalonka 2011

Sobota, 17 września 2011 | Komentarze #0

Ponad tysiąc ludzi, 3 rowery rozlosowane, koszulki kolarskiej dla mnie zabrakło (ale strata niewielka, bo i tak były szkaradne). Ruszyłem z ostatnią, najszybszą grupą trasą czarną (najdłuższą/najtrudniejszą). Noga dobrze podawała, tempo niezłe. Po drodze wyprzedziliśmy wszystkie poprzednie grupy oraz prawie wykończyliśmy dwóch przewodników. W połowie jeden z nich wysapał: "Co wy bierzecie?!". :P

Niestety w okolicach Grzmiącej (mniej więcej 2/3 trasy) złapałem gumę w tylnym kole i na tym zabawa dla mnie się skończyła. Po naprawieniu usterki ruszam w kierunku bazy możliwie najkrótszą trasą. Po drodze zatrzymuję się przy sklepie celem uzupełnienia zapasu płynów. Nabywam m.in. butelczynę Tymbarka z motywującym napisem pod kapslem:
Druga szansa?
Uśmiech powrócił, a i jeszcze jedną grupę po drodze wyprzedziłem.




Przejechane: 15.80 km
w tym teren ~13.00 km

Czas: 01:15 h
Średnia: 12.64 km/h
Maksymalna: 53.32 km/h

Superman w Sudetach #3

Czwartek, 15 września 2011 | Komentarze #1

Czasu niewiele, więc projekt był taki, by pobujać się po pobliskim Karkonoskim Parku Narodowym. Jeden się wyłamuje i zostaje w aucie motywując swoją decyzję negatywnymi skutkami wcześniejszej jazdy, które porównał do spotkania pierwszego stopnia ze stadem murzynów.

Szybki oscypek z grilla z żurawinką (mniam!) i w drogę. Krótko, aczkolwiek treściwie, włączając w to fajny zjazd po kamieniach wielkości mikrofalówek (przekupiłem go złamaną osią w przednim kole o czym, co ciekawe, dowiedziałem się dopiero u siebie pod domem - dobry zacisk mam jak widać). Jak za 10zł (koszt nowej osi), to stwierdzam, że było warto. :D
Poszaleliśmy, trochę popstrykaliśmy, pofilmowaliśmy i niestety trzeba się zbierać.

Wycieczka krótka, ale udana, mimo kilku komplikacji.
Już tęsknię za tymi terenami...

Nieposkromiona radość © Raven

Koń dzielnie pilnował swojego terytorium © Raven


Taniec godowy nad przepaścią? :P © Raven


Cena za popuszczenie wodzy fantazji © Raven





Przejechane: 68.23 km
w tym teren ~40.00 km

Czas: 05:13 h
Średnia: 13.08 km/h
Maksymalna: 66.75 km/h

Superman w Sudetach #2

Środa, 14 września 2011 | Komentarze #2

Główny cel: SMRK.

Ze względu na kiepską kondycję pozostałych do granicy (a właściwie tuż za nią) podjeżdżamy samochodami. Dalej już rowerami, prawie cały czas czerwonym szlakiem. W schronisku w Izerce dłuższy postój, gdzie okazuje się, że główną przeszkodą w zamówieniu czegoś do jedzenia jest.. język. W karcie wszystko po czesku i niemiecku, angielskiego niet. Trochę na migi, trochę naśladowania dźwięków ("chrum chrum" = świnia = wieprzowina = kotlet :D) i jak już prawie się dogadaliśmy okazuje się, że.. można zapytać po angielsku. Dlaczego nikt na to nie wpadł - nie wiem, nie pytać. Zamawiam knedlicki z gulaszem (pyszne, tylko porcja skromna), chłopaki jeszcze inne specjały, popijamy czeskim piwem i dalej wio.

Ostatni kawałek na SMRK niebieskim szlakiem pieszym poleconym przez Cebera. Nie wspominał o wysokogórskiej wspinaczce, za co został przez nas telefonicznie przeklnięty.

Ze względu na późną porę rezygnujemy ze słynnych singli (tak, wiem, wisienka na torcie) i wracamy - bez udziwnień, tą samą drogą. Zgodnie z zasadą "co góra zabierze, to góra odda" tym razem prawie cały czas z górki. Baaardzo z górki, w tym dużo gładkiego jak stół asfaltu. Dodając do tego piękne widoki (z jednej strony góra, z drugiej, tuż za drogą, przepaść) wychodzi mieszanka wybuchowa. 65km/h, puszczasz kierownicę i lecisz sobie tak spory kawał. Co wtedy czujesz? WOLNOŚĆ! Coś pięknego.

W schronisku chłopaki bawią się w suchy prowiant, a ja za 40kc funduję sobie dziwną zupę o równie dziwnej nazwie. Zagaduje do nas szef kuchni (przemiły gość), który okazuje się.. Amerykaninem! Żeglarz, który zwiedził pół świata, by w końcu wylądować w kuchni schroniska na górskim zadupiu. "My life is adventure", jak stwierdził.
Fajnie się gada, lecz trzeba ruszać. Zastała nas noc. Tylko ja miałem mocną lampę (i do tego GPS ze śladem), więc byłem głównodowodzącym (z resztą jak cały czas). Zrobiło się zimno, ale taki szybki górski zjazd po ciemku z tylko 15 metrowym snopem światła przed sobą to jest coś zajebistego, polecam.

Dojeżdżamy ujechani (chociaż ja nawet nie tak bardzo), ale szczęśliwi. Mały niedosyt jednak jest - na single dojedziemy w przyszłym roku, innej opcji nie ma.

I do góry! :D © Raven


Aż nie chce się wracać... © Raven


Zachód słońca w Górach Izerskich © Raven

Pier***ę - teraz idę spać! © Raven





Przejechane: 11.02 km
w tym teren ~5.00 km

Czas: 00:48 h
Średnia: 13.77 km/h
Maksymalna: 62.91 km/h

Superman w Sudetach #1

Wtorek, 13 września 2011 | Komentarze #0

Wyjazd planowany od dawna, lecz do końca niepewny. Dzień przed dopiero dowiedziałem się jaki jest profil wyjazdu (kwatera vs. targanie na plecach). O tym gdzie jedziemy nie wiadomo było do "dnia zero", kiedy to zapadła decyzja o Szklarskiej Porębie.

Ekipa: Ja, poznany kiedyś jako klient Bartek, jego brat Adam i znajomy Marcin vel. Baczos.

Przez awarię jednego z aut wyjeżdżamy ze sporym opóźnieniem. Docieramy na miejsce, znajdujemy kwaterę, szybko się przebieramy i na rower. Późno już, więc zjeżdżamy tylko do Wodospadu Szklarki, kilka fotek i uphill. Tutaj wychodzą na jaw moje rzekome nadprzyrodzone siły i zdolności rowerowe (stąd tytuł wpisu). Czyżby chłopaki spodziewali się, że będzie płasko? :P Cóż.. Po prostu ze skromnej ekipy byłem najmocniejszy.

Łapię gumę (pierwszą odkąd pamiętam). Naprawiam pompuję, przejeżdżam 2 metry i.. replay. @#$%^&%$#! Walczę znów, tym razem z pozytywnym skutkiem, lecz jeździć się odechciało. W międzyczasie chłopaki sobie zjeżdżają z górki, bawią się w drifty i nagrywają głupie filmiki, w tym jeden ze mną: "Chcesz jeździć długo i spokojnie? Kupuj dętki Schwalbe!". :P
Zjeżdżamy do cywilizacji, kupujemy kiełbasę, piwo i grillujemy. Trzeba nabrać sił na kolejny dzień.

Pod Wodospadem Szklarki © Raven

Guma. Kolejna. © Raven





Przejechane: 12.79 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 00:34 h
Średnia: 22.57 km/h
Maksymalna: 34.90 km/h

Taxi - kurs 207 - nowy napęd

Środa, 7 września 2011 | Komentarze #3

Dzień wolny w pracy, więc znalazło się trochę czasu na zamontowanie nowych zabawek. Przy okazji wyczyściłem wszystko, bo na tylnym widelcu pomału żółty kolor zaczął zanikać. :P

Prawie jak nówka z fabryki, tyle, że z lepszym napędem:




Przejechane: 104.11 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:02 h
Średnia: 25.81 km/h
Maksymalna: 41.66 km/h

Ekspresowy powrót

Czwartek, 1 września 2011 | Komentarze #0

Trasa identyczna, tyle, że w drugą mańkę. Tym razem już pewniej (bo znałem drogę).

Cały dzień pogoda była nijaka, na szczęście poprawiło się chwilę, przed startem. Jako, że wyjechałem trochę późno, to prawie bez przystanków (pomijając kilka klasycznych "siku-stopów" i rzut okiem na mapę) - ostatecznie w Łodzi pojawiłem się, kiedy była już lekka szarówka.

Pod Łęczycą świetny krajobraz będący mieszanką pól, zachodzącego słońca i jadącego w oddali pociągu (w tym słońcu). Niestety zanim zdążyłem wyciągnąć aparat pociąg już przejechał. Tak, czy inaczej chociażby dla takich widoków warto śmigać takie trasy.

Wyszło kilka kilometrów mniej, pewnie przez jeden wcześniejszy incydent, w którym źle pojechałem. A i pewnie przez ścinanie zakrętów. ;)

Na pytanie o to, co jest najważniejsze na takim wyjeździe bez wahania odpowiem: dobre słuchawki dokanałowe i odpowiednia dla danej sytuacji nuta z nich płynąca. Inaczej jakoś rytmu brak, pomijając, że zwyczajnie można by usnąć na widok rozmywającego się na horyzoncie asfaltu.

To i tym podobne leciało na rozgrzewkę, a później dla relaksu przy zachodzie słońca:

Ciekawostka z pewnego miasteczka © Raven




Przejechane: 108.36 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:11 h
Średnia: 25.90 km/h
Maksymalna: 49.24 km/h

Kierunek kujawsko-pomorski

Niedziela, 28 sierpnia 2011 | Komentarze #0

Do rodziny - w odwiedziny.

Typowa jazda z punktu A do punktu B. Trasa jak najprostsza, możliwie unikająca większego natężenia ruchu. Szybkie i sprawne (pomijając ze 2 zamieszania, gdzie źle skręciłem) połykanie kilometrów.

Do Łęczycy kijowy asfalt, ale za to słonko świeci. Z Łęczycy do Krośniewic nawierzchnia w większości miodzio, ale za to zrobiło się pochmurno (czyt: chłodno). Jak nie urok, to sraczka. Do końca znów słonecznie i ciepło (nawet bardzo), po dojechaniu na miejsce mogłem usiąść na leżaku i opalając się sączyć zimne piwko - poezja.

Nuta towarzysząca:

Pod zamkiem w Łęczycy © Raven


Na tracku fajnie widać różnice wysokości pomiędzy Wyżyną Łódzką i Kujawami. :)