Jeżdżę, więc jestem.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
Znajomi na Bikestats
Mój Skype
Ujeżdżany sprzęt
Wykres roczny
Archiwum
- Szlakiem Lararń Morskich 2012:
- Dzień 0
- Etap 1: Wolin - Dziwnów
- Etap 2: Dziwnów - Kołobrzeg
- Etap 3: Kołobrzeg - Bobolin
- Etap 4: Bobolin - Rowy
- Etap 5: Rowy - Łeba
- Etap 6: Łeba - Władysławowo
- Etap 7: Hel
- Bonus - rejs po zatoce
- Etap 8: Władysławowo - Gdańsk
- Etap 9: Gdańsk - Krynica Morska
- Epilog: Krynica Morska - Braniewo
- Międzygórze 2012
- Skrzyczne klimaty 2012
- Góry po raz pierwszy 2011
- Udupieni na Jurze 2011
- Drogowa modlitwa rowerzysty
- Zrób to sam: manetka lockout'u
- 2014, Lipiec3 - 9
- 2014, Maj2 - 2
- 2014, Kwiecień5 - 1
- 2014, Marzec8 - 10
- 2014, Luty1 - 14
- 2014, Styczeń1 - 6
- 2013, Grudzień1 - 6
- 2013, Październik1 - 9
- 2013, Wrzesień1 - 0
- 2013, Sierpień3 - 19
- 2013, Lipiec11 - 12
- 2013, Czerwiec6 - 15
- 2013, Maj9 - 25
- 2013, Kwiecień4 - 11
- 2013, Marzec1 - 30
- 2013, Luty3 - 15
- 2013, Styczeń15 - 92
- 2012, Grudzień11 - 23
- 2012, Listopad13 - 53
- 2012, Październik12 - 21
- 2012, Wrzesień14 - 8
- 2012, Sierpień23 - 46
- 2012, Lipiec19 - 20
- 2012, Czerwiec21 - 53
- 2012, Maj20 - 23
- 2012, Kwiecień20 - 17
- 2012, Marzec15 - 25
- 2012, Luty16 - 31
- 2012, Styczeń15 - 29
- 2011, Grudzień17 - 36
- 2011, Listopad17 - 41
- 2011, Październik16 - 24
- 2011, Wrzesień25 - 7
- 2011, Sierpień22 - 12
- 2011, Lipiec23 - 37
- 2011, Czerwiec36 - 56
- 2011, Maj30 - 56
- 2011, Kwiecień34 - 47
- 2011, Marzec27 - 78
- 2011, Luty14 - 5
- 2011, Styczeń17 - 16
- 2010, Grudzień16 - 20
- 2010, Listopad12 - 4
- 2010, Październik26 - 11
- 2010, Wrzesień24 - 38
- 2010, Sierpień7 - 14
- 2010, Lipiec16 - 14
- 2010, Czerwiec3 - 0
- 2010, Maj8 - 18
- 2010, Kwiecień13 - 19
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Maj2 - 0
- 2009, Kwiecień7 - 1
- 2009, Marzec6 - 3
- 2009, Luty3 - 8
- 2009, Styczeń2 - 5
W towarzystwie
Dystans całkowity: | 7654.77 km (w terenie 3142.20 km; 41.05%) |
Czas w ruchu: | 448:55 |
Średnia prędkość: | 17.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.16 km/h |
Suma podjazdów: | 5728 m |
Maks. tętno średnie: | 153 (77 %) |
Suma kalorii: | 14438 kcal |
Liczba aktywności: | 160 |
Średnio na aktywność: | 47.84 km i 2h 48m |
Więcej statystyk |
w tym teren ~0.00 km
Nałogowiec zwiał z odwyku
Sobota, 2 marca 2013 | Komentarze #30
Dodatnia temperatura, rażące słońce za oknem i luźna propozycja pewnego znajomego poskutkowały tym, że uległem i postanowiłem zrobić sobie małą wycieczkę. Pierwotnie mieliśmy zrobić jakieś miejskie asfaltowe kółko, a wyszło jak zawsze. Pojechaliśmy na rozruszanie krajówką w kierunku Tuszyna. Bez większej napinki. W tamtą mańkę nawet fajnie się jechało, z wiatrem. Niestety w okolicach wspomnianego Tuszyna &^%$E#@#$R kolano znów dało o sobie znać, z każdym kilometrem bardziej. Biorąc pod uwagę powyższe zacisnąłem zęby i zwyczajny odwrót tą samą (najkrótszą) drogą. Wracając dodatkowo koszmarny wmordewiatr, więc delikatnie mówiąc: trochę spuchłem i to nie z przetrenowania.
We wtorek wybierałem się normalnie do pracy, a tu wróciłem do punktu wyjścia jako pieprzony rowerowy inwalida. Normalnie mam dość.
w tym teren ~10.00 km
Odrobina patriotyzmu i niedorobione świetlne cycki
Niedziela, 11 listopada 2012 | Komentarze #6
Ceber zadzwonił z propozycją, żeby pojechać na Masę Niepodległościową. No i pojechałem. Jako, że rower w barwach narodowych, to flagę sobie darowałem. On sobie nie darował. Ba, poświęcił do tego celu kij od szczotki, bo flagę miał zacną. I zacnie był w stanie owym masztem komuś przywalić przy ostrzejszych manewrach. Ludzi ogółem sporo, acz znajomych niewiele. JeRzU + kilka twarzy znanych z widzenia.
Po przejeździe po miejskich punktach upamiętniających odzyskanie niepodległości padła propozycja, żeby pojechać do Arturówka. Ot, żeby zobaczyć co słychać na tamtejszym corocznym wyścigu.
Nie spodziewałem się, że odnajdę tam tyle znajomych twarzy. Izka, Pollena2000, Siwy-zgr, bendus, pixon, chickenowa, Eresse, Doktorek, Michallodz, wikiyu i jeszcze X innych niewymienionych (jak czyta to ktoś, o kim zapomniałem, to z góry przepraszam :)). Gadu gadu, dekoracje, kiełbaski, herbatki i inne takie. Przy okazji mój nowy rower robił furorę i prawie każdy chciał się na nim przejechać! :D
Po zakończeniu imprezy oczywiście kierunek = bar. Tylko który? Jak wyszło w praniu Modrzewiak i Modrzew to nie jest to samo, więc wyszło małe nieporozumienie. Ostatecznie podzieliliśmy się na 2 grupy. Większość poleciała "za kaloryfer", a skromna ekipa składająca się z 4 osób wymienionych jako pierwsze powyżej + ja udała się do "Modrzewiaka". Żeby nie było zbyt prosto, w międzyczasie Siwy zgubił jedną dziwaczną śrubę z zawieszenia Speca. Próby poszukiwań spełzły na niczym, żadnej innej śrubki też dopasować nie mogliśmy. Ostatecznie jechał dalej z duszą na ramieniu i gwintowanym patykiem w zawiasie. :)
Soczki, herbatki, szarlotki... Uczciliśmy marcinowe imieniny zacnie, "Sto lat" odśpiewaliśmy.
Gdy Marcin z Izą pognali (chociaż biorąc pod uwagę gwintowany patyk może nie jest to dobre określenie) do Zgierza, ja dalej wracałem do domu z resztą ekipy. Marysia zarzuciła myśl, żeby "popisać światłem". Adam miał odpowiedni aparat, ja miałem statyw, więc czemu nie? Po znalezieniu odpowiednio ciemnego miejsca zaczęło się tworzenie. Napisy szły nam średnio, więc wzięliśmy się za rysowanie. :) Po mniej lub bardziej udanych próbach głównym modelem została Marysia w różnych konfiguracjach. Największy problem sprawiało nam z Adamem odpowiednie odwzorowanie tych.. no.. ekhem.. biustu. Mimo, że doszło do małych rękoczynów (a przynajmniej ja oberwałem za ostatnie dzieło), to chyba nie wyszło, tak źle, prawda? :PMeta Wyścigu Niepodległości
© RavenKoziołek Matołek? Eeeeee...
© RavenA ja chcę się przejechać!
© RavenA teraz ja! Teraz ja!
© RavenCzyżby niektórym sława i radość z wygranej zbytnio uderzyły do głowy? :P
© RavenGwintowany patyk, jako alternatywne łączenie linków zawieszenia w Specu FSR
© RavenKonwersacje w doborowym towarzystwie
© RavenJaśnie Maria jako Pani Ciasteczko
© RavenJaśnie Maria jako.. light-biker?
© Raven
w tym teren ~15.00 km
Z kurierami na lody
Niedziela, 30 września 2012 | Komentarze #3
Gabriel mnie wyciągnął, namówił też Damiana. Zjedliśmy po lodzie i zrobiliśmy kilka kółek po Łagiewnikach. Miła odmiana dla miejskiego jeżdżenia.
w tym teren ~50.00 km
Na rybę, która okazała się być kiełbasą
Niedziela, 2 września 2012 | Komentarze #3
Skład i poszczególne relacje:
Bendus
Pollena2000
Pixon
Chickenowa
Eresse
Michallodz
Rapid - relacji brak
w tym teren ~0.00 km
SLM - epilog: Krynica Morska - Braniewo
Czwartek, 16 sierpnia 2012 | Komentarze #4
Wstaliśmy wcześnie, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy śniadanie i w deszczu popędziliśmy, żeby zdążyć na statek do Fromborka. Takie fajne zwieńczenie całej wyprawy i pożegnanie z wielką wodą. :)
W połowie drogi ładnie się rozpogodziło, we Fromborku słoneczko już przyjemnie grzało.
Na miejscu odkryliśmy, dlaczego internetowa szukajka nie chciała powiedzieć nic na temat stacji kolejowej we Fromborku. A no dlatego, że jest ona zabita dechami (dosłownie), a tory zarosły trawą. :P
Po analizie mapy pozostało pojechać do Braniewa oddalonego o 10km. Jeszcze we Fromborku zahaczyliśmy o Muzeum Mikołaja Kopernika. Zamek, kościół, wieża widokowa, planetarium.. Full service. Bardzo sympatyczne miejsce, chętnie tam wrócę, żeby chociażby zwiedzić wspomniane planetarium.
Pstrykając tak sobie ciut lipne zdjęcia komórką wspomniałem swojego Lumixa i pomyślałem: "A może się uda?". Wygramoliłem go z plecaka, po czym włączyłem i.. zrobiłem piękne ostre zdjęcie krzycząc przy tym z zachwytu. :D
O co chodziło - nie wiem. Dzień wcześniej cały czas woda lała się z nieba - może wilgoć mu zaszkodziła, po czym w nocy odparowała? Ciężko powiedzieć. Od tamtej pory do chwili pisania tego tekstu aparat działa bez zarzutu.
W drodze do Braniewa zdążyliśmy się jeszcze pochapać, bo tamten uparcie wlekł się wąskim chodnikiem mimo prostej i pustej asfaltowej drogi.
Na miejscu najpierw ruszyliśmy w kierunku stacji, co by sprawdzić, czy ta również nie jest zabita dechami. Owszem: jest, ale pociągi jeżdżą. Odjazd za godzinę, postanowiliśmy coś zjeść. Pierwszą myślą była pizza, lecz takowej znaleźć się nie udało. Znaleźliśmy za to kameralną Naleśnikarnię (U Jadzi bodajże). Ceny przystępne, naleśniki z prawie półmetrowej patelni, dodatków nie szczędzą. Obżarliśmy się, jakbyśmy naleśników nigdy nie widzieli. :D Szczerze polecam, jakby kogoś tam przywiało.
Po dowleczeniu się z powrotem na stację cierpliwie czekaliśmy na pociąg. Gdzieś tam przeleciał wielki towarowy skład (ciągnięty przez buchającą dymem lokomotywę) opisany cyrylicą.
Gdy było 5min do odjazdu, w naszych głowach zapaliła się lampka z napisem "niepokój". Godzina z rozkładem się zgadza, peron również, a pociągu ni ma. 2 tory dalej, na drugim peronie stało coś na kształt naszych łódzkich tramwajów PESA, tyle że większe. Nijak mi to nie pasowało do "PKP Inter Regio" kojarzącego się ogólnie ze starymi, obdrapanymi "ogurasami". No ale Cinek poszedł tam, żeby dla pewności zapytać. 30 sekund później widziałem, jak biegnie z powrotem o mało nie gubiąc przy tym nóg. Dla mnie komunikat był jasny: "dzida, bo nam pociąg odjedzie!".
W międzyczasie zorientowałem się, że na tym zadupiu nie ma nawet trakcji, a pociąg, który będzie nas wiózł jeździ na ropę.
W środku czyściutko, pan konduktor sympatyczny, gadka szmatka. Spalinowy skład sunął, a z głośników leciały zapowiedzi kolejnych stacji. Powiało Europą.
W Elblągu przesiadamy się w kolejne "Regio". Tu już trakcja jest, więc jest także dobrze znany stary i obskurny, brudny i wysprejowany "oguras". I jest szemrane towarzystwo w ostatnim wagonie. Parafrazując: "Wrzeszczą, piją, lulki palą." :/ Jakoś przeżyliśmy.
W Tczewie czekała nas kolejna przesiadka, tym razem już na pociąg docelowy. Udaliśmy się do kasy, wyrecytowałem co i jak (taki i taki pociąg, taka i taka godzina, taki i taki bilet + rower), po czym pani z okienka się zamyśliła, popatrzyła w rozkład, zmarszczyła czoło i rzekła:
-Z rowerem to nie da rady!
O_O Nogi się pode mną ugięły.
-Ale jak nie da rady?!
-Bo to jest pociąg "R", czyli rezerwowany i z rowerem nie da rady. Żebym chciała, to nie mogę panom biletów sprzedać.
No i co teraz? Pani popatrzyła, poklikała i wyklikała połączenie przy którym w domu bylibyśmy (jeśli dobrze pójdzie) jakoś po 8 rano, wliczając w to kilkugodzinne koczowanie na dworcu. Widząc przerażenie w naszych oczach poradziła, żeby udać się do kierownika pociągu, dobrze zagadać, powiedzieć co i jak. Jeśli pociąg nie będzie zapchany, a konduktor okaże się człowiekiem, to może nas weźmie, ale to od niego zależy.
Tak też zrobiliśmy.
Pociąg się pojawił i standardowo w planach były 2min postoju. Dorwaliśmy 1go konduktora, który nas spławił twierdząc, że on kończy pracę. Dorwaliśmy więc drugiego, po czym w 30 sekund streściliśmy całą sytuację robiąc przy tym smutne minki i maślane oczy. Ten ściągnął 3go konduktora i zaczęła się dyskusja kto ma ile ludzi "na składzie". My jeszcze dodajemy, że możemy siedzieć gdziekolwiek, byle pojechać, ktoś tam inny już gwiżdże, że czas odjeżdżać. Temperatura rośnie, panika również. W końcu zmiękli i wpuścili nas do przedsionka tuż przed kuszetką. I tam koczowaliśmy przez kolejne kilka godzin (dostając na każdym postoju drzwiami w d**ę), żeby ostatecznie wysiąść w Łodzi.
W pociągu też było wesoło. Gdynia - Zakopane, czyli przez całą Polskę, ludzie wracają z wakacji, inni na nie jadą, tyle, że w góry. Około godziny 20 wagon sypialny zostaje zamknięty, a reszta składu zamienia się w jedną wielką libację i pielgrzymki nawalonych (acz wesołych i przyjaznych), którzy widząc nasze sprzęty tuż pod drzwiami klopa twierdzili, że się zleją, nim dotrą przedział dalej.
Ewenementem był gość na oko lat 20-kilka, dredy, kozia bródka, kolczyk w brwi. Przymaszerował do nas chwiejnym krokiem taszcząc 5-litrowy baniak cytrynówki niewiadomego pochodzenia i nagabywał, żebyśmy się z nim napili. Po długich negocjacjach i odrobinie ściemy udało się go spławić. A potem jeszcze raz. I kolejny. Bo wracał kilkakrotnie i zawsze zapominał, że już u nas był i że "nie pijemy, bo prowadzimy". ;)
Dorwał nas jeszcze w Łodzi, w momencie wysiadania z pociągu. Z resztą chyba wszyscy mieszkańcy okolic Łodzi Żabieńca słyszeli jak nas na odchodne pozdrawiał. :DPKP Frombork pozdrawia
© RavenPierwsze zdjęcie po zmartwychwstaniu aparatu. :)
© RavenKościół? Katedra? W Muzeum Mikołaja Kopernika.
© RavenPort we Fromborku
© RavenMuzeum Mikołaja Kopernika - widok na dziedziniec
© RavenTymbark podnosi morale
© RavenPyszne i tanie naleśniki
© RavenA co mi tam - zrobię małą reklamę :)
© RavenPKP Braniewo - legenda głosi, że kiedyś stacja ta tętniła życiem
© RavenŻeby zrozumieć musiałem przeczytać 2 razy. Gwoli ścisłości: przez tą stację przejeżdża może 1 pociąg na godzinę
© RavenInter Regio? Jak widać cuda się zdarzają.
© RavenZamek w Malborku widziany z okna pociągu
© RavenGrunt, to pozytywne nastrajanie podróżnych
© RavenCinek oddał się lekturze. Chociaż nie wiem, czy bardziej nie interesowały go obrazki.
© RavenMnie już czytać raczej się nie chciało ;)
© Raven
I tak oto zakończyła się nasza wyprawa. Nie obyło się bez niespodzianek, jednych pozytywnych, innych mniej. Naprawdę fajnie spędzony czas, złamany został stereotyp płaskiego jak stół i nudnego, z rowerowego punktu widzenia, wybrzeża. No i najważniejsze: zdobyliśmy wszystkie rodzime latarnie morskie.
Teraz pozostaje tylko złożyć wniosek o srebrną odznakę BLIZA, z łezką w oku przeglądać zdjęcia i kombinować: co fajnego można by zrobić w przyszłym roku? Co by nie było, zapewne również będzie to tu opisane.
w tym teren ~15.00 km
SLM - etap 9 (ostatni): Gdańsk - Krynica Morska
Środa, 15 sierpnia 2012 | Komentarze #0
Pogoda od rana nie rozpieszczała, ale trzeba było jechać dalej. Początkowo mieliśmy jechać tylko do Jantaru, lecz szybko zapadła decyzja, że kręcimy od razu do Krynicy.
Pierwszym problemem okazało się kupno jedzenia, bo wyleciało nam, że 15 sierpnia jest dniem ustawowo wolnym od pracy. Jako, że w Łodzi na każdym rogu jest praktycznie zawsze otwarta Żabka, to postanowiliśmy takową znaleźć i tam. Bezskutecznie. Na Jarmarku Dominikańskim udało nam się zdobyć jakiś wypasiony chleb za równie wypasioną cenę (w sensie chorą). Dalej gdzieś w głębi zwyczajnego osiedla trafił się jeszcze otwarty spożywczak.
Droga prowadziła przez teren rafinerii. Może jest jakiś przejazd? Nie było. Uzbrojony strażnik nie zdziwił się wcale na nasz widok. Baa.. Stwierdził, że nawigacje też tamtędy prowadzą! Nie pozostało nic innego jak zawrócić i objechać kolosa dookoła (rafinerię, nie strażnika).
Tuż za Gdańskiem Cinek jako zapalony geograf ubzdurał sobie, że MUSI zobaczyć na żywo ujście Wisły. Jako, że ja nie miałem ochoty pchać się kolejny raz w piach po kostki z rowerem powiedziałem: "Droga wolna - ja zostaję!". I poszedł, za 15 minut miał wrócić. Zatrudniłem do pracy MP3'kę, ale po pół godzinie cierpliwość mi się skończyła i popędziłem towarzysza telefonicznie. Po kolejnych 15 minutach wrócił i stwierdził, że z drugiej strony jest elegancki dojazd. -.-
Przeprawa promem przez rzekę i wio dalej.
Przez przypadek trafiliśmy do obozu koncentracyjnego w Sztutowie. W sensie, nie, że nas zamknęli, tylko przejeżdżaliśmy obok. Zajechaliśmy, żeby obejrzeć z grubsza (na kompletne zwiedzanie nie mieliśmy zbytnio czasu) i pstryknąć kilka zdjęć.
Tuż przed dotarciem do dzisiejszego celu posłuszeństwa odmawia aparat. Nie łapie ostrości, na ekranie wywala "błąd obiektywu", po czym wyłącza się z wysuniętą lufą. Resetowałem, cudowałem, po czym mało się nie popłakałem. :/ Po długiej walce obiektyw się schował, a kolejne fotki musiałem robić komórką. Cóż.. To tylko sprzęt (tia.. pitu pitu.. :[), dobrze, że padł teraz, a nie w połowie wyprawy. Choć marne to pocieszenie.
W Krynicy Morskiej padał deszcz, więc szybko zaliczyliśmy ostatnią latarnię na naszej trasie i postanowiliśmy poszukać noclegu. Udało się za pierwszym podejściem i zarazem był to najtańszy nocleg pod dachem na tym wyjeździe. Ile? 20zł od głowy. Luksusów nie było, ale był dach, 2 łóżka, prysznic, lodówka i czajnik elektryczny.
Wieczorem jeszcze wyszliśmy "na miasto", żeby przekonać się, że Krynica Morska jest kolejnym po Międzyzdrojach, najbardziej burżujskim miastem na polskim wybrzeżu. Cinek ze smakiem (a fe..) spałaszował cholernie drogą przypaloną zapiekankę ze śmierdzącego pieca, ja poprzestałem na zupce z proszku.
Dzień się kończy, idziemy spać z niedowierzaniem, że to już koniec i nazajutrz będziemy spać już w swoich łóżkach z wypełnionymi paszportami pod poduszkami. :)
Wszystkie latarnie morskie na polskim wybrzeżu zaliczone -
mission completed!Pytanie za milion: Jak pokroić świeży chleb nożem do masła?
© RavenRafineria w Gdańsku - robi wrażenie
© RavenPrzeprawa promowa
© RavenI wtedy zapadła minuta ciszy
© RavenMedytacja?
© RavenPrzyczajony Cinek na ambonie
© RavenKapitalne miejsce na imprezę, nawet prąd jest - mam koordynaty GPS!
© RavenNa grillu zmieściłby się rower
© RavenWidok z latarni w Krynicy
© RavenNiepozorne żarówy
© RavenWiza z Krynicy Morskiej - ostatnia latarnia zaliczona!
© RavenTam już byliśmy
© Raven
Zaliczone latarnie:Krynica Morska
Łącznie: 15/15 - mamy wszystkie!
P.S. Może przyśni mi się działający aparat?
w tym teren ~5.00 km
SLM - etap 8: Władysławowo - Gdańsk
Wtorek, 14 sierpnia 2012 | Komentarze #3
Droga w większości utwardzona, spora jej część była drogą tylko dla rowerów.
Od dziś skończył się sielski klimat nadmorskich miejscowości wypoczynkowych. Jaja zaczęły się w Gdyni, kiedy zobaczyliśmy wielki zakręcony węzeł drogowy, a my chcieliśmy jechać.. no.. hmm.. jakoś tak na wprost. No i rzeźba między samochodami i w smrodzie spalin. Jakoś poszło.
W Sopocie trafiliśmy na kapitalne połączenie (oczywiście stricte rowerowe) z Gdańskiem. Nawet znaki drogowe i tabliczki z nazwami miejscowości były. :) Ponadto ktoś świetnie pomyślał projektując progi zwalniające (o ile można to tak nazwać, bo w sumie miały kształt fali) przed przejściami dla pieszych. Działa jak trzeba, a z drugiej strony życia nie utrudnia.
W Gdańsku zaliczamy byłą, jak się okazało, latarnię: Gdańsk Nowy Port. Zrobili z niej fajne małe muzeum.
Po krótkim rozeznaniu postanowiliśmy spać w Schronisku Młodzieżowym, gdzie panowała iście szpitalna atmosfera. Z tym że dużo czyściej i bardziej kulturalnie. Rowery nam schowali (każdy miał swój numerek, żeby nie było, że ktoś inny wstawi, a innym wyjedzie), w recepcji dali świeżą wykrochmaloną pościel złożoną w równiutką kosteczkę. We wskazanym pokoju było chyba z 8 łóżek, w większości zajętych. Lokatorzy w większości mało rozmowni, mruki - rzekłbym. Jeden chłopak okazał się bardziej komunikatywny, toteż wieczorem wybraliśmy się razem na piwo i ogólnie połazić po Gdańsku. Sympatycznie, choć szkoda, że nie było komunikatywnych koleżanek. :PW Pucku można było wypożyczyć praktycznie wszystko, co pływa
© RavenI wtedy jazda prosto okazała się wcale nie być prosta
© RavenJak dobrze, że liczniki rowerowe nie mają homologacji! :)
© RavenCzyhałem aż się tą śmietaną upierdzieli...
© Raven...a on czyhał, aż upierdzielę się ja :D
© RavenWjeżdżamy do Gdańska
© RavenWyjeżdżamy z Sopotu
© RavenFajnie pomyślany sposób na poprawę bezpieczeństwa
© RavenOzdobne światło starej latarni w Gdańsku
© RavenŚwieżo wypakowane z kontenerów
© RavenGdańsk Nowy Port
© RavenTu spaliśmy
© Raven
Zaliczone latarnie:Gdańsk Nowy Port
Łącznie: 14/15
w tym teren ~0.00 km
SLM - bonus: rejs po Zatoce Puckiej
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | Komentarze #5
Wstaliśmy nad wyraz rześcy, szybkie śniadanie i przed 10 byliśmy zameldowani w porcie w Chałupach. Kapitan Rysiek przygotowywał okręt, a my w tym czasie kminiliśmy, co zrobić z rowerami. Bosman się uparł, że jak mają tu być, to mają stać w "stojaku na rowery" (czyt: drucianym wyrwikółku, do którego nawet nie bardzo miałem jak sensownie przypiąć swój rower ze względu na rozkręcany zawias z tyłu). Jak się okazało, kapitan i bosman to kumple, więc po małych negocjacjach udało się załatwić, żeby przechował nam rowery w szopie, gdzie garażuje sprzęty do wypożyczania.
-"Ale jak nie wrócicie przed 20, to je wystawiam, bo muszę swoje schować!" - burknął groźnie.
-"Damy radę!" - chyba...
No i popłynęliśmy.
Najpierw trafiliśmy na tzw. ruchome wyspy, czy, jak kto woli, suchą mieliznę. O co chodzi? A no o to, że będąc spory kawał od brzegu nagle łódka się zatrzymała. No to zwinęliśmy żagle, podwinęliśmy nogawki i wyskoczyliśmy za burtę, żeby wpaść do wody.. po kolana! :D Słonko praży, żagle powiewają na lekkim wiaterku, przez płytką i bardzo czystą wodę widać piasek na dnie, a tymczasem ląd daleko na horyzoncie. Fajne uczucie, jak na Karaibach. ;) Kilkadziesiąt metrów dalej można było stanąć już suchą stopą na piasku - utworzyła się długa wąska wysepka (na drugi dzień pewnie już jej tam nie było). Ogółem zagłębie kitesurferów (dla niewtajemniczonych: połączenie deski surfingowej i spadochronu), których było tam od groma.
W oddali widzieliśmy wystające ponad lustro wody wraki powojennych okrętów, do których niestety nie mogliśmy się zbliżyć biorąc na uwagę ryzyko przedziurawienia kadłuba. Cinek, jako świetny pływak, niewiele myśląc wskoczył w kąpielówki, założył gogle i popłynął te kilkaset metrów ogarnąć sprawę z bliska. Na chwilę nawet zniknął nam z oczu, lecz zaraz potem widzieliśmy, jak siedzi na wieżyczce jednego z okrętów.
Głównym celem była była poniemiecka torpedownia, czyli mówiąc w skrócie wielka dziwaczna betonowa konstrukcja na środku zatoki. Chcieliśmy nawet do niej zacumować, ale nie udało się znaleźć sensownego miejsca do podejścia. Opłynęliśmy dookoła i nic. Jako, że byliśmy już kawałek drogi od Chałup zrobiliśmy przy okazji nawrót i ustawiliśmy się z wiatrem. No i wtedy zaczęła się zabawa. Cinek, który do tej pory trzymał ster uradowany niczym przedszkolak, który dostał nową zabawkę płynął trochę zapobiegawczo bojąc się wywrócenia nas. No ale przyszedł czas na zmianę i wtedy Rysiek pokazał, że tamten nie miał się czego obawiać. ;) Przez większość drogi powrotnej lecieliśmy z nachyleniem rzędu 30-40 stopni siedząc z dupami za burtą, żeby trzymać przeciwwagę i tak oto wesoło skakaliśmy sobie po małych falach. Przechył taki, że woda wlewała się przez burtę i co jakiś czas była ręczna sesja z podbieraczkiem (wszak pompy na pokładzie nie mieliśmy). Czad! :D Znaczy, dla mnie tylko na początku był czad, bo jako szczur lądowy nie posiadam zbytnio zaprawionego żołądka, jeśli chodzi o takie bujanie. Mówiąc wprost: zzieleniałem, co skończyło się pawiem za burtą. Nawet niejednym. Moi kompani się śmiali, bo ponoć to był wiatr tylko "czwórka" (w skali do 10). Ale i tak było warto. :P
Pod koniec wiatr jakoś nie chciał nam sprzyjać i powolutku, powolutku dziabaliśmy do przodu. Do tego zrobiło się chłodno. Wróciliśmy praktycznie na styk na 20:00. Bosman już prowadził swoje rowery do szopy i tylko głośno zagwizdał na nasz widok.
Po stanięciu na stałym lądzie nogi miałem jak z waty, głupie uczucie.
Podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem do Władysławowa. Było ekstra!Jak na Karaibach ;)
© RavenŚwir popłynął oglądać wraki. Jeszcze w wodzie do pasa, dalej jest podobno 8m głębokości.
© RavenSuchy ląd na środku zatoki
© RavenOkręt zaparkowany
© RavenJak trochę popływał, to go potem wypizgało
© RavenStatyw dawał radę
© RavenSłońce w pełni, wiatr w żagle
© RavenPowojenna torpedownia
© RavenZaraz nabierzemy wody
© RavenKapitan wylewa wodę z pokładu
© RavenKoniec zabawy, zwijamy żagle :(
© RavenZachód słońca w Chałupach
© Raven
w tym teren ~0.00 km
SLM - etap 7: Hel
Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze #0
//Na wstępie chciałbym przeprosić wiernych czytelników za tak długą przerwę. ;)
Półwysep Helski zaskoczył nas świetnie przygotowaną i oznakowaną rowerową drogą ekspresową na prawie całej jego długości. 35km prosto - brzmi nudno, prawda? A no okazuje się, że niekoniecznie. Niby prosto, a droga była kręta i do tego obfitowała w liczne wzniesienia (zwłaszcza pod koniec). Miłym urozmaiceniem były drogowskazy na bieżąco informujące o odległościach od poszczególnych miejscowości.
Jadąc tak sobie przez Jastarnię (a może Juratę? Nie pamiętam już) Cinek wymyślił, żeby zobaczyć letnią rezydencję prezydenta RP. Zobaczyliśmy: wielki strzeżony niczym wojskowy poligon leśny obszar, milion kamer i tabliczki "Strefa zamknięta", czy coś w ten deseń.
A w ogóle, to ubzduraliśmy sobie, że na Helu wypożyczymy coś pływającego i wpakujemy się na to coś z rowerem. Mój kompan ma wiele różnych dziwnych uprawnień na różne dziwne wodne wehikuły, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby wziąć jakąś małą żaglówkę. Tylko sęk w tym, że nie było skąd. Zdezelowane kajaki i rowerki wodne nas nie satysfakcjonowały. Wracając do Władysławowa dostrzegłem dumną tablicę "Port Chałupy", a pod nią multiwypożyczalnię: rowerów (z kołami, nie wodnych), żaglówek, motorówek. Podpytaliśmy bosmana i owszem, jedna gówniana żaglówka była, za 40zł/h, w określonym obszarze...
Cinek, jako zapalony żeglarz zaczął kręcić się po przystani i oglądać to, co było do niej przycumowane. Wypatrzył jakąś fikuśną łódkę (kaszubską jak się później okazało) z dumnymi, czerwonymi (sztormowymi ponoć ;)) żaglami. A wtedy zaszedł go od tyłu jakiś gość (rybaczki, zarośnięta twarz, lat +/- 50) i gadka w stylu "Czego on tutaj szuka?". Był to właściciel owej żaglówki. Słowo do słowa i wyszło na to, że nazajutrz wypływa w rejsik po zatoce.
"Jak chcecie, to wpadajcie!"
Cały dzień pływania za frajer?! Długo nie trzeba było nas namawiać.
Zbiórka o 10 rano.Z punktu widzenia wieży we Władysławowie Hel wydawał się niepozorny
© Ravenwww.wladek.pl, czyli Władysławowo na żywo
© RavenIdiotoodporna klatka schodowa
© RavenZnalezione na parapecie
© RavenPrzez ten "freedom" o mało nie wpadłem do wody, bo pomost się bujał :D
© RavenRowerowy parking za 500m?!
© RavenLatarnia - Jastarnia
© RavenLatarnia w Jastarni w pełnej okazałości
© RavenAż się zatrzymałem, żeby przetrzeć oczy
© RavenCo to jest? Wał napędowy okrętu podwodnego?
© RavenLatarnia Hel - ciasno jak w *****
© RavenLatarnia Hel w pełnej okazałości
© RavenKolacja na bogato, czyli szalejemy mając do dyspozycji lodówkę i w pełni wyposażoną kuchnię :)
© Raven
Zaliczone latarnie:Jastarnia, Hel
Łącznie: 13/15
w tym teren ~55.00 km
SLM - etap 6: Łeba - Władysławowo
Sobota, 11 sierpnia 2012 | Komentarze #4
Nieopodal Stilo mijamy wielki obóz harcerski. Nawet ToiToi'a mieli.
Przed Dąbkami mała siesta nad rzeką i morzem w jednym (mój kompan oczywiście się kąpał). A tak, to w sumie nic ciekawego się nie działo.
2 latarnie zwiedzone tego dnia są chyba najciekawsze. Inne, niż wszystkie: inaczej zbudowane, inaczej pomalowane. Do tego ta ostatnia była kilkakrotnie podwyższana.
We Władysławowie na co drugiej posesji była tabliczka w stylu "Wolne pokoje do wynajęcia", tak więc nocleg znaleźliśmy bez większych problemów. Kwatera, gdyż w planach są 2 noce. Samo Władysławowo, jak wieczorem wyszło na jaw, okazało się być jedną wielką imprezownią. Normalnie jedna wielka balanga, aż mnie zatkało.Tablica tablicą, lecz wrota otwarte
© RavenStilo, czyli powiało Europą
© RavenJadąc przez las przy ścieżce wisiała sobie jakaś czaszka nabita na kij. Czyżby to był dzik?
© RavenSzło nawet umoczyć wózek przerzutki
© RavenSam nie wiem, co w tym zabawnego, ale śmialiśmy się do rozpuku :D
© RavenOd teraz już koniec ze słońcem zachodzącym nad wodą :/
© RavenW tej latarni można się było poczuć jak na pokładzie jakiegoś okrętu
© RavenRozewie - lampa na I piętrze
© RavenRozewie - lampa na II piętrze
© RavenZasilanie awaryjne?
© RavenPodobno tak wyglądały pierwsze latarnie morskie
© Raven
Zaliczone latarnie:Stilo, Rozewie
Łącznie: 11/15