Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:7654.77 km (w terenie 3142.20 km; 41.05%)
Czas w ruchu:448:55
Średnia prędkość:17.05 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:5728 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:14438 kcal
Liczba aktywności:160
Średnio na aktywność:47.84 km i 2h 48m
Więcej statystyk

Przejechane: 2.60 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 00:05 h
Średnia: 31.20 km/h
Maksymalna: 0.00 km/h

Na kolejne lody

Niedziela, 12 czerwca 2011 | Komentarze #2




Przejechane: 50.86 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 02:27 h
Średnia: 20.76 km/h
Maksymalna: 47.76 km/h

Grotniki po ciemku? Czemu nie.. :)

Poniedziałek, 30 maja 2011 | Komentarze #0

Kolejna wycieczka z cyklu Nie ma czasu w dzień, to jeździ się w nocy. Jako, że do późna w pracy, to nawet nie myślałem o żadnej konkretniejszej jeździe na rowerze, a już w ogóle, że przekręcę 50km. "Pomiędzy jednym klientem, a drugim" Szczepan puszcza hasło: "Rower, dzisiaj, wieczór!". No i cóż ja mogłem odpowiedzieć? :) Przy okazji pojawia się Siwy z Izką, tak więc grupa chętnych się powiększyła. Tuż po pracy dostaję telefon z propozycją pojeżdżenia po okolicach Grotnik. Trochę daleko, ale co tam. Zbiórka w Zgierzu około godziny 23. Ze Sławkiem umawiam się na 22:15, dojeżdżam na 22:30, wyruszamy kolejne 5min później. Straty czasowe trzeba było nadrobić, więc ogień. W Zgierzu tak nam się fajnie i dość szybko jechało, że lawirując pomiędzy TIRami (a właściwie oni pomiędzy nami) przegapiłem McDonald'sa, za którym mieliśmy skręcić.. 5 km ekstra, ale przyjemnie było. Jeszcze chwila błądzenia i w końcu ekipa w komplecie.

Kawałek po lesie i zapada decyzja o zamianie lampek pomiędzy Marcinem i Izą. Jako, że nie szło mu to przekręcanie, po kilku ziewnięciach w końcu ruszamy, by.. się zatrzymać - złapał gumę. Tak dmuchnął wymienioną dętkę, że ta z hukiem wybuchła. :P Ratuję go przed zabawą w wyklejanki dętką za 5zł i jedziemy. Fajne kręte ścieżki, dużo korzeni i gałęzi strzelających spod kół, trochę błota, nawet bagienko jakieś się znalazło, a na koniec spory piaszczysty kawałek. Przyjemna wycieczka z elementami grozy (vide: tajemnicza kobieta z latarką, która nagle wyszła z lasu), ani się obejrzeliśmy i wybiła 1 w nocy, a Sławek rano do pracy, więc odwrót.

Z powrotem, na wylotówce tak, jak i na początku noga dobrze podawała. Padły mityczne słowa "Dawaj, trzeba poprawić średnią" i rekreację szlag trafił. :) Ile fabryka dała, kawałek nawet pod TIRa udało się podczepić.

Kolejny udany spontan. Szkoda tylko, że nie wziąłem opaski od pulsometru, bo odczyty mogły by być ciekawe.

Kombinacje oświetleniowe © Raven

Ledwo las i już powietrza brak © Raven

Czym spuścić powietrze z dętki? No jak to czym: kolczykiem! © Raven

Utracone dzieciństwo zostało odzyskane? © Raven

Ekipa w komplecie © Raven





Przejechane: 67.95 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 03:23 h
Średnia: 20.08 km/h
Maksymalna: 35.40 km/h

Taxi - kurs 152 - Masa (prawdziwie) Krytyczna

Piątek, 27 maja 2011 | Komentarze #17

Dzień pod znakiem problemów. Pominę tutaj wcześniejsze krzywe akcje w pracy, wychodzę i.. tak, a jakże by inaczej: pada. Jeden pozytywny aspekt, to to, że mam nowe tylne koło w Vitaminie. Zmieniłem je, opakowałem się i w drogę kierunku Portu Łódź do koleżanki złożyć jej nowy rower (przyjechał standardowo w pudle). Gdyby był też w stanie standardowym (na zasadzie przykręcić koło i pedały, przekręcić kierownicę i podregulować przerzutki/hamulce) było by spoko i bez stresu (o 18 Masa). Ale nie. Przyjechał w stanie masakrycznym - praktycznie wszystko do skręcenia. Chyba najszybciej skręcony i wyregulowany przeze mnie rower. :P Ale wyrobiłem się i grzałem czym prędzej po Celinkę, by udać się na wspomnianą imprezę. Po drodze zaliczam szlifa na skrzyżowaniu (ze zbyt dużym impetem zacząłem się rozpędzać na mokrym asfalcie i tylne koło zaczęło mnie wyprzedzać. Wstaję, otrzepuję się, gacie lekko przetarte. Kij, jadę dalej. Dobrze, że dostawczak za mną bez problemu wyhamowuje nie zrównując mnie zupełnie z tym przeklętym mokrym asfaltem.
Buła w jedną rękę i na Masę. Miało być jak zawsze. Miało...

W pewnym momencie zaczyna padać, coraz mocniej. Zatrzymujemy się w celu opakowania w coś przeciwdeszczowego. Wnet potem włączamy się z powrotem w kolumnę. Ja bez problemu. Zaraz słyszę trzask. Odwracam się, a tam coś w rodzaju rowerowego karambolu. Okazało się, że kiedy Irma włączała się do ruchu jakaś dziewczyna z impetem w nią wjechała (ostatecznie poszkodowane tylko one dwie). Kto winien - nie oceniam, bo zdarzenia nie widziałem. Zwlekamy się grupką kilku osób na trawnik. Irma siada i.. nie wstaje. W głowie się kręci. Tamta laska też jakaś obita, ale chodzi. I się wścieka. Rowery całe, tylko w tym drugim uwalona tylna lampka. Podjeżdżają ratownicy medyczni (PCK na rowerach) z panią doktor oraz jeden niebieski. Po oględzinach wezwana karetka. W międzyczasie w imieniu i za prośbą Irminy przepraszam drugą poszkodowaną, proponuję ewentualną naprawę roweru (stwierdziła wtedy, że rower jest OK, tylko lampka kaputt) i podarowuję tylną lampkę z Trabanta Celinki. Przyjeżdża pogotowie, opakowują ją na sztywno i zabierają. Tamta laska wraca na rowerze.
Odholowuję drugi rower, by potem udać się do szpitala.

Zdążyłem przejechać tempem "średnioszybkim", bo z 2 rowerami przez całe miasto, zjeść zapiekankę, zrobić zakupy, dojechać do szpitala znowu przez kawał drogi, a ta.. leży na wznak usztywniona kołnierzem jak leżała (nawet jej nie rozpakowali z zielonego ortalionowego ogórasa), lekarze sobie gadają, a pielęgniarki piją kawkę i przeglądają wiadomości na WP (dojrzałem logo strony). Nosz k***a mać! Gdy minęły 3h od przywiezienia przyjeżdża karetka, by zabrać ją tak, jak leżała do drugiego szpitala (tu jej na ortopedii lekarz nie chce). Wnet przyjeżdża jeszcze Szczepan z obstawą i rusza za karetką (z centrum aż na Stoki). Ja jadę również - tyle, że rowerem. Po drodze zaliczam 2 inne szpitale nie mogąc trafić do właściwego, który znajdował się na większym zadupiu, niż się spodziewałem.
Dotarłem. Nie wiem, ile to trwało, ale jak wszedłem ona.. no oczywiście: leży jak leżała. Tu przynajmniej coś się dzieje. Przybyła też policja z "balonikiem". Wyszło na to, że chłop tej drugiej (nagle odumiała się chodzić, na wózku ją wieźli) zawiadomił organy ścigania. Zeznania jednej strony, drugiej i nagle rower, który był sprawny rzekomo okazuje się wręcz zmasakrowany (oczywiście dorzuciłem też swoje 3 grosze do policyjnego notatnika). Wyłudzaczka wychodzi o własnych siłach (cud, nie?), Irma po prześwietleniu zostaje wreszcie puszczona wolno. Z karnecikiem na 500zł za spowodowanie kolizji drogowej.
Pikanterii i komizmu całej sytuacji nadaje fakt, że całość działa się na imprezie, która powinna zrzeszać i jednoczyć rowerzystów. Trochę się poobijały, ale szkód większych w sumie nie było. Rozjechaliśmy się, by po kilku godzinach spotkać się w szpitalu i nagle zarówno rower, jak i właścicielka połamane i nie wiadomo, co jeszcze. Ciekawe, czy pozew o odszkodowanie wpłynie.
Żenada, no ale jak to ktoś ładnie ujął:
Są rowerzyści i.. Bikerzy.


A samej Masy przejechaliśmy tyle:




Przejechane: 33.51 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 01:50 h
Średnia: 18.28 km/h
Maksymalna: 38.74 km/h

Manewry na poligonie

Środa, 25 maja 2011 | Komentarze #0

Na przekór pierdzielonej komisji WKU na której miałem wątpliwą przyjemność kwitnąć bezczynnie prawie 4h zaraz potem pojechałem się odstresować na.. były poligon. Kilka kółek po lesie oraz zbudowanym tam torze dla aut zdalnie sterowanych i po krótkim telefonie byłem w drodze po kolejnych dwóch wojaków: Celinkę i Szczepana. W międzyczasie puściłem hasło: "ognisko". No to jeszcze kilka telefonów, ale nikt z poinformowanych nie mógł/nie chciał [niepotrzebne skreślić], więc zostaliśmy w składzie sztuk trzech. Do sklepu po kiełbachę, chlebek, musztardę, ketchup i wio.
Pokręciliśmy się trochę, po czym zaczęliśmy szukać miejsca na ognisko. Sławek namierzył zorganizowaną przez kogoś innego ogniskową miejscówkę, więc długo szukać nie musieliśmy.
Mimo powrotu w niecałych 7st. Celsjusza (oj ciężko było się zebrać..) wieczór baardzo udany.

Wyścig ze z góry znanym zwycięzcą © Raven


Samozwańczy drwale © Raven

Poison w świetle ogniska © Raven

Grzejemy tyłki © Raven


HZ=36%
FZ=24%
PZ=22%




Przejechane: 35.26 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 02:24 h
Średnia: 14.69 km/h
Maksymalna: 38.93 km/h

Śliska sprawa

Niedziela, 22 maja 2011 | Komentarze #3

Mieliśmy gdzieś jechać za dnia, ale pogoda, a właściwie jej brak skutecznie pokrzyżowała nam plany, więc pojechaliśmy wieczorem, już po ciemku. Wymyśliłem sobie, że może by tak objechać łódzkie lotnisko? Dawno tam nie byłem, to trza by zobaczyć, co się pozmieniało (tj. jak bardzo się rozbudowało). Spodziewałem się, że po takiej ulewie, jaka była ze 2h wcześniej będzie na tych terenach mokro, błotniście i ślisko, ale nie pomyślałem, że aż tak. :P Nie obyło się bez efektownych gleb..
Ja vs. Celinka
1:2

..ale i tak było fajnie.
Miejscami kałuże błotne dosłownie do połowy koła, plask plask, w pewnym momencie można było zapomnieć o wpinaniu się w pedały (zablokowane błotem). Zabawa przednia. Podskakując na wybojach (a co za tym idzie migocząc konkretnie światłem zza płotu lotniska) musiałem chyba zainteresować Straż Graniczną, bo w pewnym momencie wyjechało nam na przeciw spore terenowe auto z kilkoma chłopa w środku. Zatrzymali się, poświecili chwilę reflektorami, zawrócili i pojechali dalej. Nie spodziewali się rowerzystów? :P

Mokra trawa i błoto były sprytniejsze © Raven

Nieplanowana przeprawa © Raven

Tryb nożny: ON © Raven

Soczysty błotny placek © Raven

"Koci koci łapci!" © Raven

Nie to nie - pojedziemy dookoła. © Raven

Błoto na SLXie większego wrażenia nie robi © Raven


HZ=18%
FZ=1%
PZ=0%
Jak widać tempo baaaaaaardzo rekreacyjne.




Przejechane: 57.57 km
w tym teren ~25.00 km

Czas: 03:06 h
Średnia: 18.57 km/h
Maksymalna: 45.84 km/h

Dzika adrenalina

Środa, 18 maja 2011 | Komentarze #2

Dlaczego dzika? Bo w lesie spotkaliśmy z Ceber'em dziki. Ja pierdykam, nie wiedziałem, że to bydle z wielkimi zębiskami jest takie szybkie! Przefruęło z 10 metrów przed przednim kołem i normalnie zamarłem. Po hamulcach, cicho sza, decyzja: odwrót i nagle okazuje się, że z tyłu kolejny biegnie. Ciśnienie wzrosło, ale na szczęście obyło się bez ekscesów.

Pobujaliśmy się trochę mocniejszym tempem i następnie nieco przedłużony "rozjazd" z Celinką. A żeby było fajniej, to wracaliśmy w nocy przez las mijając wcześniejsze "dzikie" miejsce. Dreszczyk emocji musi być. ;)

//Spodziewałbym się wielu rzeczy, ale nie tego, że licznik będzie mi się gryzł z.. lampką! Po raz drugi wracając wieczorem przez miasto Sigma gubiła sygnał i nie mogła go złapać. Resetowałem nadajniki, kombinowałem, szlifowałem przy tym łacinę i nic. Jako, że wcześniej nigdy takich problemów nie miałem, to pomyślunek, kojarzenie faktów, test i wykminiłem, że Bocialarka (a właściwie, to jej zawartość) w trybach pośrednich (w High problemu nie ma) generuje jakieś fale na częstotliwości, która zagłusza Sigmę. Żeby było ciekawiej, to dzieje się to tylko na pewnym stopniu rozładowania akumulatora (na początku jest OK, pod koniec jego żywota też sytuacja wraca do normy). Po poszperaniu trochę w sieci okazuje się, że to już kiedyś się zdarzyło, tyle, że z inną lampką (konstrukcja podobna, ten sam konstruktor) i innym licznikiem. Cóż, pozostaje mi jeżdżenie w trybie High (i tak największa frajda :D) do oporu i wożenie ze sobą zapasowego akumulatorka - przeżyję. No ale kto by pomyślał..

A i w czasie tych kombinacji z elektroniką dostałem od Maćka nową ksywę: Inspektor Gadget. :P





HZ=28%
FZ=24%
PZ=24%




Przejechane: 59.61 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 02:50 h
Średnia: 21.04 km/h
Maksymalna: 0.00 km/h

A jednak nie padało

Wtorek, 17 maja 2011 | Komentarze #3

Lajt i rekreacja z Siwym. Wycieczka do końca niepewna, bo nie było wiadome, czy nie lunie z nieba. Niebo wyglądało nieciekawie, ale w końcu, jak widać, pojechaliśmy. Wróciłem do domu suchą oponą, choć zapobiegawczo zabrałem ze sobą zestaw deszczowy.

W międzyczasie jeszcze kurs do miasta po zębatkę dla Marcina (której nie było) i na pocztę po moją nowa zabawkę kupioną okazyjnie:

Ostatnie wolne miejsce na kierownicy właśnie zostało zajęte © Raven

Pierwsze wrażenie: sporo danych na wyświetlaczu i równie sporo guzików, ale po kilku minutowym "wklikaniu" urządzenie okazało się bardzo intuicyjne w obsłudze. Zaskoczyło mnie jedynie, że nie ma zapisu jako takiego tętna maksymalnego (jest w modelu wyżej), ale da się bez tego żyć. Grunt, że są strefy.
Pierwsze wskazania (z powrotu do domu spod stawów w Arturówku):
HZ=19%
FZ=23%
PZ=24%




Przejechane: 53.15 km
w tym teren ~25.00 km

Czas: 03:20 h
Średnia: 15.94 km/h
Maksymalna: 53.07 km/h

Ten pierwszy raz

Sobota, 14 maja 2011 | Komentarze #0

..wcale nie był taki straszny. Nawet bardzo nie bolało, było przyjemnie.
Krótko mówiąc: Celinka przeszła na kolejny poziom wtajemniczenia o nazwie "SPD". ;) Mimo początkowego stresu, jak już wspomniałem obyło się bez bezwładnego przewracania się na bok z miną srającego kota, jak to niektórzy mieli na początku i innych tym podobnych przygód.

Co tu dużo mówić - przekombinowałem © Raven

Test wypięcia - completed © Raven

Pierwsza gleba w zatrzaskach © Raven







Przejechane: 33.37 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 01:51 h
Średnia: 18.04 km/h
Maksymalna: 43.90 km/h

Nocne przygody

Czwartek, 12 maja 2011 | Komentarze #2

Pełen spontan.
"Jedziemy gdzieś w nocy?"
"Pewnie!"
I pojechaliśmy: Celinka, Szczepan i ja. Na początek szybka konfrontacja mocy oświetlenia i ci, którzy myśleli, że mają mocne lampki zostali przeze mnie zdołowani. ;)
"Gdzie jedziemy?"
"Jak to gdzie? Do lasu!"
No i padło na Łagiewniki. Po drodze na hot-doga. Na Włókniarzy Sławek chcąc ominąć 2 kolesi zjechał agresywnie na trawnik i.. zrobił OTB. :D Słyszę donośne "O kur*aaaa!", odwracam się, a ten leci przez kierownicę. Nie wiedzieć skąd na środku trawnika pojawił się metrowy wykop. Co ciekawe, w dziurę nie wjechał, ale tak dał po hamulcach, że rower został, a on sam prawie do niej wleciał. Nie wiem, kto miał większy ubaw - my, czy tych dwóch wymijanych facetów.
Dalej kierunek: niebieski. Trochę sobie poszalałem (w czasie kiedy inni walczyli z ciemnościami, albo np. ukatrupionym po drodze pedałem), zupełnie inaczej wszystko wygląda w nocy. Do tego słychać, że las żyje, a odwracając się widać tylko ciemność. Przednia zabawa! Na Okólnej padło hasło: kapeć! Na szczęście nie u mnie. Okazało się, że mamy 2 komplety łatek (ja miałem nawet dętkę), ale nikt nie pomyślał o.. pompce. :P Tak więc Sławomir wracał bez powietrza z przodu wydając przy tym dźwięki, jak stary ciągnik. Jakby tego było mało zaczęło kropić. Gdy dojechaliśmy do Łagiewnickiej już padało, a do domu dojechałem w regularnej ulewie. Biorąc pod uwagę, że cały dzień było słonecznie i wyruszyliśmy na krótki rękaw/nogawkę nikt nie spodziewał się deszczu, a tu niespodzianka. Ale i tak było fajnie.
Powróciwszy do domu normalny człowiek położyłby się spać, prawda? Jako, że jestem nienormalny, to wykąpałem się, zapuściłem muzę, otworzyłem piwo i.. zacząłem pucować rower po 2 w nocy. :P

//Zdjęcia przekłamują (a 2, że nie chciało mi się bawić manualem, tylko strzelane z automatu, więc z założenia fota jest za ciemna), w rzeczywistości jest dużo jaśniej.

Godzina 23:23 - zaczyna się las, zaczyna się zabawa © Raven





Przejechane: 47.18 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 02:43 h
Średnia: 17.37 km/h
Maksymalna: 43.33 km/h

Lajtowy chrzest terenowy

Niedziela, 8 maja 2011 | Komentarze #0

..Irminy Celinki. Lajtowy przynajmniej jak dla mnie. :P Tym razem już na "normalnym" rowerze, więc taryfa ulgowa się skończyła. W Łagiewnikach spotykamy się z Siwym Marcinem i Adamem Bendusem i dalej kręcimy już razem. Gdzie? Po okolicznych lasach nie zapuszczając się zbyt daleko, lecz jednocześnie unikając cywilizacji. Od szuterku po piasek i błoto, trochę z górki, trochę pod górkę. Miejscami słychać było bunt niedoświadczonej rowerowo-terenowo przedstawicielki płci pięknej, ale jakoś dała radę. Jak nie na rowerze, to obok niego.
Na wylocie jeszcze posiedzenie i pogadanie w Modrzewiaku.
Wracając, na Wycieczkowej zatrzymuje nas Straż Miejska:
"A pan ostatni, to gdzie ma lampki? 200zł!"
Zamienienie kilku słów, skrucha (udawana, czy nie - nie wnikam) pouczenie i ostateczne puszczenie wolno. Uff.. Ale to i tak nie o mnie chodziło. :P

Można by to zdjęcie sprzedać Krossowi © Raven

Ekipa w komplecie (oprócz fotografa) © Raven

Aparat odmawia posłuszeństwa, groźby nie pomagają © Raven

Nikt nie mówił, że będzie łatwo © Raven

Pit-Stop © Raven