Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Offroad

Dystans całkowity:6557.94 km (w terenie 3539.00 km; 53.97%)
Czas w ruchu:388:11
Średnia prędkość:16.89 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:6013 m
Maks. tętno średnie:150 (75 %)
Suma kalorii:9393 kcal
Liczba aktywności:146
Średnio na aktywność:44.92 km i 2h 39m
Więcej statystyk

Przejechane: 9.46 km
w tym teren ~5.00 km

Czas: 00:45 h
Średnia: 12.61 km/h
Maksymalna: 36.18 km/h

Wiosenne ognisko

Piątek, 26 kwietnia 2013 | Komentarze #4

Wiosennych wpisów ciąg dalszy. Tym razem padło na ognisko celem uzupełnienia wycieczki, która odbyła się dzień wcześniej.

Ludzi stopniowo zjeżdżało się coraz więcej. Oprócz mnie na miejscu zjawili się:
Alkor, Gantar, Pixon, Xanagaz, Chickenowa, Eresse, Doktorek, Jerzu, Stopa i jeszcze kilka innych, nie do końca znanych mi twarzy.

Ktoś zajął nam stałą miejscówkę, więc na biegu zbudowaliśmy sobie nową, co by kameralnie coś przy ogniu pokiełbasić. Cała drużyna z pełnym poświęceniem i przelewem krwi (mojej) zabrała się za gromadzenie opału, a Tomek czynił pierwsze płomienie.

I tak nam minął cały wieczór.

Z czasem ekipa jakoś dziwnie zaczęła się rozjeżdżać, by przy dogasającym ogniu zostawić romantyczny trójkącik składający się z Alkor, Gantara i mnie. :P Jakoś nam się wybitnie do domów nie śpieszyło.

A jak już zabraliśmy się do powrotu, to Gantar radośnie obwieścił światu, że nie ma powietrza w przednim kole. I tym optymistycznym (?) akcentem kończę. ;)

P.S. Oficjalnie stwierdzam, że robienie siku w ciemnym i gęstym lesie, tylko w marnym świetle czołówki potrafi dostarczyć sporą dawkę adrenaliny.

Ogniomistrz Xanagaz © Raven

Jakaś fota znaleziona na blogu Magdy, na potwierdzenie, że też tam byłem:




Na odchodne szybki trening ruchów posuwisto zwrotnych © Raven




Przejechane: 46.05 km
w tym teren ~25.00 km

Czas: 02:45 h
Średnia: 16.75 km/h
Maksymalna: 50.08 km/h

Wiosenny (?) nightride

Czwartek, 25 kwietnia 2013 | Komentarze #0

Pojawiło się więcej słońca, ptaszki wesoło ćwierkają, wszystko teraz jest wiosenne, to i ta wycieczka niech wiosenną będzie.

Spora grupa się zebrała:
Alkor, Pixon, Xanagaz, Minor, Owurac, Ktossiek, Kuba & ja.

Siwy ma nieobecność usprawiedliwioną z powodu kontuzji kolana (epidemia jakaś?!), Bendus i Pollena2000 zgrywali miękkie faje i z niewyjaśnionych do końca przyczyn nie przyjechali.

Plan był prosty: pokręcić się w nocy po lesie. Światła mieliśmy dość, choć rozłożone ono było nierównomiernie wśród ekipy.

Pogoda dopisała, trip bardzo przyjemny. Jeszcze przed wycieczką pojawił się motyw ogniska (mam niedobór ciepła ognia po przydługiej zimie), ale został on przeniesiony na dzień kolejny.





Początek tracka umknął, bo coś fixa złapać nie mogłem.
Był nawet mały (bardzo mały) epizod filmowy, ale mam problemy z internetem, więc filmu nie będzie.

MAŁY SUKCES: Mimo przejechania prawie 50km nie kuśtykałem po powrocie do domu. Może brzmi to śmiesznie, ale u mnie ostatnio nie jest to takie oczywiste.




Przejechane: 20.00 km
w tym teren ~17.00 km

Czas: 02:45 h
Średnia: 7.27 km/h
Maksymalna: 0.00 km/h

Zlot ET - Kalwaria 2013

Sobota, 20 kwietnia 2013 | Komentarze #7

Na wstępie wielkie podziękowania dla Alkor za to, że mnie w cały ten temat wkręciła. :)

Operacja pod kryptonimem "Zlot ET" odbyła się w Kalwarii Zebrzydowskiej. Szacun dla lokalesów za przygotowanie tras. Było gdzie pojeździć po płaskim, było gdzie poskakać, było gdzie pokręcić się na singlach, było gdzie przelecieć przez kierownicę, było... a wiele jeszcze było. No i naturalnie ognisko było i gruby after był. :) Było też miejsce do spania, ale raczej już nas tam nie wpuszczą. :P I była widowiskowa kraksa o drzewo (nieudane lądowanie po wysokiej hopie), która na szczęście tylko groźnie wyglądała, a skończyła się kilkoma sekundami ciszy w tłumie i ogólnym poobijaniem głównego zainteresowanego (nie, nie mnie).

Zjechało się kilkadziesiąt osób, a wszyscy jak rodzina, bardzo fajna atmosfera. Ogólny pozytywny efekt nadpsuły mi 2 rzeczy: bolące kolano (musiałem wcześniej zjechać do bazy, choć chętnie bym jeszcze pojeździł, o niedzieli już nie wspominając) i zgubiłem licznik (Bezkablowa Sigma 1609)- sam już nie wiem, co bardziej bolało.

A i nawet OTB udało mi się zrobić. Zamiast grzecznie iść za tłumem i taszczyć rower wąską ścieżką, postanowiłem zjechać na przełaj. Prawie sama trawa była wokół. I jedno drzewo. I w to drzewo wyrżnąłem. -.-

Przygotowania do sobotniego tripa © Raven

Jeden z głównych punktów programu, czyli ognisko © Raven

Cccombo © Raven




Jako, że w ogólnym rozrachunku moje zdjęcia wyszły marnie (z resztą nie skupiałem się specjalnie na zabawie aparatem), to pozwolę sobie podlinkować kilka stopklatek od innych.
Photo by DUCKANDCOVER © Raven

Photo by DUCKANDCOVER © Raven

Photo by DUCKANDCOVER © Raven

Photo by Razor © Raven

Photo by Razor © Raven

Photo by ShadoK © Raven

Photo by ShadoK © Raven

Photo by Wooyek © Raven

Jam raczej nielot, więc zdjęć w kontakcie z rowerem za wiele nie mam. Ale jednak mam:
Wcale nie byłem tak zmarnowany, na jakiego wyglądam :) © Raven
:P

Po wykresie wysokości ładnie widać ile było wypychów. :)




Przejechane: 66.34 km
w tym teren ~45.00 km

Czas: 03:38 h
Średnia: 18.26 km/h
Maksymalna: 35.00 km/h

Dancingu dzień trzeci

Czwartek, 24 stycznia 2013 | Komentarze #3

Ślisko po całości. Pługi puszczają w nocy, a to co w dzień napada jest tylko rozsmarowywane po drodze. Ile razy mną miotało na szynach tramwajowych to nie zliczę. Na ul.Tramwajowej (sic!) na rowerzystów czai się śmierć, lepiej omijać szerokim łukiem.

Odszczekuje me pochwały, co do odśnieżania łódzkich DDRów.
Zrobili to raz na początku (nie mówię, że źle) i koniec, dalej róbta co chceta. Dzień skończyłem dymając z duszą na ramieniu al. Jana Pawła II / al.Włókniarzy po prawie całej długości asfaltem (a później też Limanowskiego), bo DDRem normalnie jechać się zwyczajnie nie dało.

Chciałbym też podtrzymać mój pogląd, że niektórzy mają chyba klakson połączony z pompką do penisa.
Jadę sobie Pabianicką (jezdnią naturalnie, inaczej nie ma jak), dojeżdżam do którychś tam świateł. 4 pasy w jedną stronę, wszystko stoi. Co robi rowerzysta? Oczywiście omija stojące samochody (i tak miałem skręcić na tej krzyżówce w prawo), w końcu nie po to jadę rowerem, żeby czekać w wielkiej kolejce. Jako, że każde auto stoi po swojemu (jedne z prawej strony pasa, inne z lewej, jeszcze inne świadomie mi drogę zajechało), to zacząłem slalom gigant. No i tak jadę jednemu przed maską, a ten cymbał się wiesza na klaksonie. I po co to komu (co to zmienia)?


Na rozluźnienie ciekawy filmik promujący Norwegię:

Dla niecierpliwych dodam, że jest motyw rowerowy w 21 sekundzie powyższego filmu. :)

Ale co by nie było, że "cudze chwalicie, swego nie znacie" wklejam też promo-movie made in Poland:


No, to tyle. Weekend!




Przejechane: 50.83 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 03:18 h
Średnia: 15.40 km/h
Maksymalna: 38.60 km/h

Odrobina patriotyzmu i niedorobione świetlne cycki

Niedziela, 11 listopada 2012 | Komentarze #6

Ceber zadzwonił z propozycją, żeby pojechać na Masę Niepodległościową. No i pojechałem. Jako, że rower w barwach narodowych, to flagę sobie darowałem. On sobie nie darował. Ba, poświęcił do tego celu kij od szczotki, bo flagę miał zacną. I zacnie był w stanie owym masztem komuś przywalić przy ostrzejszych manewrach. Ludzi ogółem sporo, acz znajomych niewiele. JeRzU + kilka twarzy znanych z widzenia.

Po przejeździe po miejskich punktach upamiętniających odzyskanie niepodległości padła propozycja, żeby pojechać do Arturówka. Ot, żeby zobaczyć co słychać na tamtejszym corocznym wyścigu.

Nie spodziewałem się, że odnajdę tam tyle znajomych twarzy. Izka, Pollena2000, Siwy-zgr, bendus, pixon, chickenowa, Eresse, Doktorek, Michallodz, wikiyu i jeszcze X innych niewymienionych (jak czyta to ktoś, o kim zapomniałem, to z góry przepraszam :)). Gadu gadu, dekoracje, kiełbaski, herbatki i inne takie. Przy okazji mój nowy rower robił furorę i prawie każdy chciał się na nim przejechać! :D

Po zakończeniu imprezy oczywiście kierunek = bar. Tylko który? Jak wyszło w praniu Modrzewiak i Modrzew to nie jest to samo, więc wyszło małe nieporozumienie. Ostatecznie podzieliliśmy się na 2 grupy. Większość poleciała "za kaloryfer", a skromna ekipa składająca się z 4 osób wymienionych jako pierwsze powyżej + ja udała się do "Modrzewiaka". Żeby nie było zbyt prosto, w międzyczasie Siwy zgubił jedną dziwaczną śrubę z zawieszenia Speca. Próby poszukiwań spełzły na niczym, żadnej innej śrubki też dopasować nie mogliśmy. Ostatecznie jechał dalej z duszą na ramieniu i gwintowanym patykiem w zawiasie. :)

Soczki, herbatki, szarlotki... Uczciliśmy marcinowe imieniny zacnie, "Sto lat" odśpiewaliśmy.

Gdy Marcin z Izą pognali (chociaż biorąc pod uwagę gwintowany patyk może nie jest to dobre określenie) do Zgierza, ja dalej wracałem do domu z resztą ekipy. Marysia zarzuciła myśl, żeby "popisać światłem". Adam miał odpowiedni aparat, ja miałem statyw, więc czemu nie? Po znalezieniu odpowiednio ciemnego miejsca zaczęło się tworzenie. Napisy szły nam średnio, więc wzięliśmy się za rysowanie. :) Po mniej lub bardziej udanych próbach głównym modelem została Marysia w różnych konfiguracjach. Największy problem sprawiało nam z Adamem odpowiednie odwzorowanie tych.. no.. ekhem.. biustu. Mimo, że doszło do małych rękoczynów (a przynajmniej ja oberwałem za ostatnie dzieło), to chyba nie wyszło, tak źle, prawda? :P








Meta Wyścigu Niepodległości © Raven

Koziołek Matołek? Eeeeee... © Raven

A ja chcę się przejechać! © Raven

A teraz ja! Teraz ja! © Raven


Czyżby niektórym sława i radość z wygranej zbytnio uderzyły do głowy? :P © Raven


Gwintowany patyk, jako alternatywne łączenie linków zawieszenia w Specu FSR © Raven

Konwersacje w doborowym towarzystwie © Raven

Jaśnie Maria jako Pani Ciasteczko © Raven

Jaśnie Maria jako.. light-biker? © Raven




Przejechane: 35.30 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 01:42 h
Średnia: 20.76 km/h
Maksymalna: 40.09 km/h

Z kurierami na lody

Niedziela, 30 września 2012 | Komentarze #3

Gabriel mnie wyciągnął, namówił też Damiana. Zjedliśmy po lodzie i zrobiliśmy kilka kółek po Łagiewnikach. Miła odmiana dla miejskiego jeżdżenia.




Przejechane: 78.88 km
w tym teren ~50.00 km

Czas: 05:02 h
Średnia: 15.67 km/h
Maksymalna: 41.81 km/h

Na rybę, która okazała się być kiełbasą

Niedziela, 2 września 2012 | Komentarze #3

Skład i poszczególne relacje:
Bendus
Pollena2000
Pixon
Chickenowa
Eresse
Michallodz
Rapid - relacji brak




Przejechane: 75.45 km
w tym teren ~55.00 km

Czas: 05:14 h
Średnia: 14.42 km/h
Maksymalna: 34.71 km/h

SLM - etap 6: Łeba - Władysławowo

Sobota, 11 sierpnia 2012 | Komentarze #4

Nieopodal Stilo mijamy wielki obóz harcerski. Nawet ToiToi'a mieli.
Przed Dąbkami mała siesta nad rzeką i morzem w jednym (mój kompan oczywiście się kąpał). A tak, to w sumie nic ciekawego się nie działo.

2 latarnie zwiedzone tego dnia są chyba najciekawsze. Inne, niż wszystkie: inaczej zbudowane, inaczej pomalowane. Do tego ta ostatnia była kilkakrotnie podwyższana.

We Władysławowie na co drugiej posesji była tabliczka w stylu "Wolne pokoje do wynajęcia", tak więc nocleg znaleźliśmy bez większych problemów. Kwatera, gdyż w planach są 2 noce. Samo Władysławowo, jak wieczorem wyszło na jaw, okazało się być jedną wielką imprezownią. Normalnie jedna wielka balanga, aż mnie zatkało.

Tablica tablicą, lecz wrota otwarte © Raven

Stilo, czyli powiało Europą © Raven


Jadąc przez las przy ścieżce wisiała sobie jakaś czaszka nabita na kij. Czyżby to był dzik? © Raven

Szło nawet umoczyć wózek przerzutki © Raven

Sam nie wiem, co w tym zabawnego, ale śmialiśmy się do rozpuku :D © Raven

Od teraz już koniec ze słońcem zachodzącym nad wodą :/ © Raven


W tej latarni można się było poczuć jak na pokładzie jakiegoś okrętu © Raven

Rozewie - lampa na I piętrze © Raven

Rozewie - lampa na II piętrze © Raven

Zasilanie awaryjne? © Raven

Podobno tak wyglądały pierwsze latarnie morskie © Raven





Zaliczone latarnie:Stilo, Rozewie
Łącznie: 11/15




Przejechane: 41.05 km
w tym teren ~30.00 km

Czas: 04:48 h
Średnia: 8.55 km/h
Maksymalna: 28.77 km/h

SLM - etap 5: Rowy - Łeba (piaszczysta masakra)

Piątek, 10 sierpnia 2012 | Komentarze #13

Dzień bez zalewania jest dniem straconym. źródło wody znajdzie się zawsze. Jeśli w nocy nie padał deszcz, to może być to np. ściśnięty ustnik od bukłaka. W namiocie potop.

Z samego rana wjeżdżamy do przeklętego Słowińskiego Parku Narodowego. Znaczy się w momencie wjazdu przeklęty jeszcze nie był, ale szybko się nim stał. Zapłaciwszy ulgowe 3zł za sam wstęp ruszyliśmy wgłąb usianego korzeniami i błotem lasu. Ja na fullu jechałem jak wielki pan, Marcin coś tam czasem pozrzędził. Dostaliśmy się tak do latarnii Czołpino, notabene chyba najgorzej usytuowanej z punktu widzenia rowerzysty (nie dość, że po piachu, to jeszcze stromo do góry).

Z latarnii było już widać coś, co w samym założeniu miało nas zabić, czyli Wydmę Czołpińską = ponad 1,5km spaceru po rozgrzanym, sypkim jak mąka piasku, w który wpadało się aż za kostkę, a kołem aż pod tarczę hamulcową. Opcje były 2: albo się przez to przedrzeć, albo nakładać niewiadomo ile kilometrów i objechać. Jak nie trudno się domyślić postanowiliśmy być twardzi.

Mijający nas turyści gubili w Wielkim Piachu uzębienie. Jedni pukali się w czoło, inni radośnie pozdrawiali i życzyli wytrwałości - różnie to bywało. O ile po płaskim jakoś się szło, tak gdy robiło się stromo pod górę, to zaczynały się schody. Tfu! A gdzie tam! Schody to bym wtedy błogowławił... Potym było z góry, co równało się z tym, że w piachu można było zgubić nogi. Tylko teraz co lepiej zgubić: nogi, czy rower? Na szczęście nic nie zgubiliśmy.

Wydma się skończyła, zaczął się las. Rzut jednym okiem na mapę, drugim okiem na GPS i chwila do namysłu. Do wyboru było albo paręnaście KM plaży, albo.. albo nie było innego wyboru. Ale była też jakaś polna droga. Znając życie z jednej strony musiał być kolejny wojskowy poligon, a z drugiej nie wiadomo co. Ale było po drodze, więc czemu nie spróbować? A no np. dlatego, że po parkach narodowych wolno poruszać się tylko wyznaczonymi szlakami, a ta droga bynajmniej do takowych nie należała. Co czeka niepokornych do końca nie wiedzieliśmy i chyba nie chcielismy wiedzieć. Ale zaletą owej drogi było to, że nie była usłana żółtym piaskiem. I tak sobie jechaliśmy i jechaliśmy do czasu, gdy ujrzeliśmy zaparkowanego białego Jeeppa z logo Słowińskiego Parku Narodowego na bocznych drzwiach. Wtedy Marcin dostał swoisty zastrzyk mocy, krzyknął "Spierd***my!" i ruszył do przodu aż się zakurzyło. Nie pytałem o szczegóły - pognałem za nim co jakiś czas oglądając się za siebie i nasłuchując odgłosów silnika.

Droga drogą, ale w końcu niespodziewanie się skończyła, a w jej miejsce zaczęła się dzicz. Kilkakrotnuie sarny (tudzież inna zwierzyna leśna) nam skakały parę metrów przed nosem. o.O Kontrolując azymut pobłądziliśmy trochę po lesie i wylądowaliśmy (a jakże!) w piachu. :| Dalej nie było się co pchać, zapadła decyzja, żeby dostac się do plaży. Tylko jak to zrobić przez wysokie wydmy? Znależliśmy jakieś obniżone miejsce i uważając, żeby nic nie niszczyć przedostaliśmy się do morza. Głupie uczucie, ale wtedy cieszyłem się, że jestem już na plaży. :) Na horyzoncie ani żywej duszy, raz tylko 3 gości na motorach przefrunęło wprost po plaży i znikneło w oddali. Zmęczeni zrobiliśmy sobie mały piknik. Marcinowi udało się nawet uwalić równiutki kawałek szyjki butelki (został pod kapslem), o czym na swoje nieszczęście dowiedział się dopiero, gdy napił się własnej krwi z rozciętej wargi.

Po pikniku nie było nic oprócz piasku i wody. I tak z 10km... Czasami na kilkaset metrów udało się na rower wsiąść, ale i tak większość czasu maszerowaliśmy. Przynajmniej nie padało, ale marna to pociecha. Wkrótce dogonił nas jakiś facet, który wkopał się prawie tak samo jak my, z tym, że jemu udało się jeszcze zmielić zapadki w wolnobiegu wypożyczonego roweru. Wyglądało to troche komicznie, gdy plażą maszeruje rosły gość, na twarzy ma mękę i wlecze starego górala, który na ramie ma wielki napis
WĘDROWIEC
:D No i to jest jeden z tych momentów, kiedy człowiek nie wie, czy ma się śmiać, czy płakać.

Jest zejście z plaży. Piach się kończy, zaczyna się rzeźnia małych krwiopijców (czyt: komarów). Po betonowych płytach docieramy do Łeby. U mmnie był już klasyczny tryb "wszystko jedno". Głodny, zły, zmęczony. Pojawiła się jakaś mizerna knajpka z dopiskiem Wolne Pokoje. Nie omieszkałem zapytać: 50zł. Podziękowałem. Chwilę po mnie Marcin poszedł ogarnąć kwestię jadłospisu i wrócił z informacją, że nocleg w śpiworach jest za 25zł. Jak? A no tak, że przypadkiem i niespodziewanie zwolnił się jakiś pokój i i tak stoi pusty. Bierzemy. Spłuczka w kiblu cieknie, czy prysznic był już przytkany, czy to my go zatkaliśmy piaskiem do końca nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ogólnie czysto, na głowę się nie leje.

Wieczorem smażona rybka, zakupy i spać. A i jeszcze nas zlało.

Słowiński Park Narodowy na początku wyglądał niepozornie © Raven

W pewnym momencie zrobiło się trochę mrocznie © Raven

Przeprawa przez bagna. Tam cały czas leciał szlak turystyczny. Baa.. Szlak rowerowy. © Raven

Znowu rąbnął. Winę zgonił na piasek na betonie. © Raven

Latarnia Czołpino - już tylko kilkadziesiąt metrów! W pionie. © Raven


Na horyzoncie widać mordercę © Raven

Dalej na Flinstone'a © Raven

Radość mnie rozpierała. No powiedzmy. © Raven

Tablica informacyjna na wstępie do piekła, do którego zapewne trafiają niegrzeczni rowerzyści. Zwłaszcza szosowcy. © Raven


A na horyzoncie był piasek. Za nim też. © Raven


Skąd to się wzięło w sercu Słowińskiego Parku Narodowego - nie mam pojęcia © Raven

Szukamy wyjścia © Raven

Zdolniacha. Szkoda, że zorientował się PO tym, jak się napił. © Raven

Posiłek na spustoszałej plaży © Raven

Z jazdy, to by było na tyle © Raven

Tak może wyglądać plaża, kiedy nie depczą jej tysiące stóp © Raven

Towarzysz niedoli (polecam zoom na napis na ramie roweru) © Raven

Co by nie było monotonnie, tym razem na horyzoncie jest piach z kamieniami © Raven

Nareszcie jest wyjście! © Raven

Dzik. Jak gdyby nigdy nic pojawił się znikąd, niewzruszony ludźmi przeszedł przez drogę i zniknął w lesie. Cóż, jest u siebie. © Raven

Zaliczone latarnie:Czołpino
Łącznie: 9/15




Przejechane: 76.82 km
w tym teren ~55.00 km

Czas: 04:50 h
Średnia: 15.89 km/h
Maksymalna: 56.97 km/h

SLM - etap 4: Bobolin - Rowy (the best of polskie wybrzeże)

Czwartek, 9 sierpnia 2012 | Komentarze #1

Pierwszym celem była lartarnia morska w Darłowie. Tam kupiłem nawet jedną fajną pocztówkę celem jej późniejszego wysłania.

Dalej kolejna mierzeja do pokonania, tym razem wzdłuż Jeziora Kopań. Trochę się baliśmy kolejnej piaskowej batalii, ale niepotrzebnie, gdyż przez całą długość wiodła fajna leśna droga. Na tej drodze spotykamy sympatyczną sakwiarską rodzinkę rodem zza Odry. Ojciec, matka + dwójka kilku-kilkunastoletnich dzieci. WSZYSCY mieli rowery obładowane sakwami i wszyscy dzielnie lecieli do przodu. Chyba nawet w celu podobnym do naszego. Nawet dublowali nas ze 3 razy. Nie pytać jak i dlaczego.

Jarosławiec. Kolejna latarnia, kolejne schody. Tutaj przynajmniej widok fajny, więc opłacało się wdrapywać. Potem udaliśmy się na lody i na pocztę, co by wysłać pocztówki w świat (no bo jak to być nad morzem i nie posłać kartki do domu, nie?).

Po Jarosławcu czas na Ustkę - niestety 12km drogą krajową, innej opcji nie było. Idziemy jak burza, trzecia latarnia tego dnia. Latarnia mizerna, ale Ustka jako miasto bardzo fajne i chętnie bym tam wrócił. A i mają tam zajefajnie zaopatrzony sklep z piwami regionalnymi. Zrobię reklamę, ale co tam: pan Adam Komar zaprasza do sklepu "Bzyk". :P Ja kupiłem 2 piwa, Marcin 4 (zobaczył jakieś niby mega rzadkie i stwierdził, że dla nich przeżyje i może je dźwigać). Po machnięciu Twierdzowego Ciemnego (póki co, wśród piw korzennych moje numero uno! Mniam!) ruszyliśmy dalej do Rowów, gdzie miał być nocleg.

Odcinek Ustka - Rowy zgodnie okrzyknęliśmy najpiękniejszym na polskim wybrzerzu!
Tam trzeba wrócić i trzeba to zrobić z rowerem! Miejscami wzniesienia takie, że raz o mało nie zrobiłem OTB. Do tego las, a w nim ogrom ścieżek, malowniczo przedzierająca się do morza rzeka, piękny klif z widokiem na morze. Aż mnie nosi na samo wspomnienie.

Docierając do Rowów sprawnie znaleźliśmy fajne (tj. tanie, niezbyt zatłoczone i dobrze wyposażone) pole namiotowe. Właściwiel użyczył nam nawet swój stary namior, żeby rowery nie stały pod gołym niebem.

Wieczorem standard: zakupy, jedzenie, piwo, etc..

Port + latarnia Darłowo © Raven

Przez pryzmat latarni © Raven



Sakwiarska niemiecka rodzinka © Raven

Bardziej przypomina kolumny nagłośnieniowe, niż lampę (Jarosławiec) © Raven

Panel sterowania światłem (przynajmniej tak mi się wydaje) © Raven

Kotwica pod latarnią - widok z góry © Raven

Schody w latarni Jarosławiec © Raven

Cinek Latarnik - misja Kleopatra © Raven

Wiza z latarni Jarosławiec © Raven


No i znowu lądujemy w polu. Dosłownie. © Raven



Kolejny paintballowy raj, czyli opuszczony, niedokończony budynek ośrodka wczasowego (Ustka) © Raven

A teraz zdjęcia, dla których warto było się pomęczyć:





Rąbnął. Tak po prostu. © Raven


-Mistrzu... -Cicho! Wizualizuję piwo! © Raven



Tak, znowu coś zalałem piciem. Tym razem powódź w świeżo rozbitym namiocie. :] © Raven

Zaliczone latarnie:Darłowo, Jarosławiec, Ustka
Łącznie: 8/15