Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:2850.81 km (w terenie 315.50 km; 11.07%)
Czas w ruchu:133:27
Średnia prędkość:21.36 km/h
Maksymalna prędkość:70.15 km/h
Suma podjazdów:291 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:5274 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:109.65 km i 5h 07m
Więcej statystyk

Przejechane: 108.36 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:11 h
Średnia: 25.90 km/h
Maksymalna: 49.24 km/h

Kierunek kujawsko-pomorski

Niedziela, 28 sierpnia 2011 | Komentarze #0

Do rodziny - w odwiedziny.

Typowa jazda z punktu A do punktu B. Trasa jak najprostsza, możliwie unikająca większego natężenia ruchu. Szybkie i sprawne (pomijając ze 2 zamieszania, gdzie źle skręciłem) połykanie kilometrów.

Do Łęczycy kijowy asfalt, ale za to słonko świeci. Z Łęczycy do Krośniewic nawierzchnia w większości miodzio, ale za to zrobiło się pochmurno (czyt: chłodno). Jak nie urok, to sraczka. Do końca znów słonecznie i ciepło (nawet bardzo), po dojechaniu na miejsce mogłem usiąść na leżaku i opalając się sączyć zimne piwko - poezja.

Nuta towarzysząca:

Pod zamkiem w Łęczycy © Raven


Na tracku fajnie widać różnice wysokości pomiędzy Wyżyną Łódzką i Kujawami. :)




Przejechane: 100.56 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 03:51 h
Średnia: 26.12 km/h
Maksymalna: 48.84 km/h

Service Day z grubszą domieszką szosowej rypanki

Wtorek, 26 lipca 2011 | Komentarze #4

Słonecznie i ciepło, ale po deszczowej nocy do lasu raczej nie ma po co się zapuszczać, tym bardziej, że dzień wcześniej doprowadziłem sprzęt do stanu olśnienia. Dzisiaj serwisowa kontynuacja, tyle, że z asfaltowcem. Zakupiwszy ówcześnie smar do łańcucha i odpowiednią spinkę pierwszy raz dokładnie wyczyściłem mu napęd, włącznie z szejkowaniem łańcucha.
Jako, że i tak byłem już uwalony, a Taksówka od jakiegoś czasu dosłownie piszczała, że z tylnym hamulcem u niej coś nie tak, to i tam zajrzałem.

Przed i po: czyszczenie napędu © Raven

EDIT i dogrywka:
Zdzwoniłem się ze Szczepanem. "Za pół godziny u mnie." - usłyszałem. OK. Na miejsce docieram z lekkim poślizgiem.

Godzina 18:24. Kierunek: Łódź - Zgierz - Stryków - Brzeziny - Łódź.

Jest to dalsza część naszej poprzedniej trasy. W planach przejechanie całości na raz + przebicie się jeszcze do Rzgowa. Whatever.

W drodze do Zgierza już było "ciepło": mały korek do ominięcia, a potem szarża pomiędzy TIRami. Nie wiedziałem, że da się takie cuda wyczyniać, ale jak widać Szczepan ma w tym wprawę. Dalej bez większych niespodzianek.

Przed Strykowem zaczyna kropić. Miałem wrażenie, że pakujemy się prosto pod chmurę, ale na szczęście jej oberwania nie uświadczyliśmy.

Przed Brzezinami (jak się później okazało spory kawałek przed nimi - myśleliśmy, że będzie bliżej) stoi Policja i.. łapie nas na ręczny radar! :D Porównując werdykt sympatycznego policjanta ze wskazaniem licznika stwierdzam, że ich urządzenia pomiarowe przekłamują o kilka km w dół (lepiej dla tych łapanych).

Brzeziny. Kropi coraz mocniej i tak już pozostaje aż do Łodzi. W międzyczasie zatrzymujemy się na stacji paliw po dopalacze (Snickers dla mnie, Lion dla Sławka).

Do Łodzi dojeżdżamy już po ciemku, ale za to na sucho i.. nielegalnie. Dlaczego? Wjeżdżając do Łodzi, na dwupasmowej ul.Brzezińskiej, koło centrum handlowego M1 widzimy nasz ulubiony znak B-9, czyli "Zakaz wjazdu rowerów". To którędy do kur** nędzy mamy dalej jechać?! Teleportować się na drugą stronę (przejazdu niet) na jakiś wytwór z kostki fazowanej oznaczony jako droga wspólna dla rowerów i pieszych? Pozostawiam bez dalszego komentarza.

Żegnam się ze Sławkiem, dokręcam jeszcze kilka kilometrów i dojeżdżam do domu z 5-cyfrowym (w tym przecinek ;)) przebiegiem.

HZ = 13%
FZ = 26%
PZ = 59%




Przejechane: 117.56 km
w tym teren ~70.00 km

Czas: 06:32 h
Średnia: 17.99 km/h
Maksymalna: 55.05 km/h

Zielone zaliczenie

Sobota, 9 lipca 2011 | Komentarze #4

"Jutro zielony szlak w PKWL, miejsce i czas zbiorki do ustalenia, wchodzisz w to?"
SMSa o takiej treści dostałem w piątek rano od Xanagaza. Po krótkiej weryfikacji, czy mam być tego dnia w pracy odpowiedziałem, że wchodzę.

Nazajutrz, na miejscu zbiórki stawiam się ja, Xanagaz i spóźniony Silenoz. Dołącza też do nas przypadkowo spotkany niejaki Piotrek (jak się później okazało, w połowie wycieczki musiał zawrócić).

Nie byłbym sobą, gdybym, nie napomknął o pewnej nieprzyjemnej rzeczy, a mianowicie sytuacji pod znanymi łódzkimi kasztanami, gdzie to się umówiliśmy. Jako, że była to godzina 10, w sobotę, tak więc jak zwykle zbierają się tam lokalne koksy na trening. Jak się pojawiłem około 9:50 na miejscu było bodajże 2. Przez 10 kolejnych minut zebrało się ich ze dwudziestu, a przywitał się... jeden! Reszta tylko patrzyła z pogardą na "tych z innej bajki". Teraz czas na pointę: byli to szosowcy.. Nie lubię wrzucać wszystkich do jednego worka (bo zawsze znajdą się wyjątki), ale do większości "asfaltowców" mam po prostu awersję biorąc pod uwagę, jak bardzo są zadufani w sobie i swoich błyszczących karbonowych, pozłacanych, (etc, etc..) zabawkach. Nie pisałbym tego, gdyby to był pierwszy raz, ale taka sytuacja spotkała mnie już kilkakrotnie, co jest właściwie nie do pomyślenia w środowisku MTB. To jest norma, czy tylko w Łodzi tak jest?
To tyle tak na marginesie, oczywiście nie chcę tutaj nikogo urazić oraz szufladkować, bo zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są tacy sami. Peace, love & understanding. No.. Może z małymi wyjątkami.

Wracając do wycieczki: ruszamy. Kierunek: Kaloryfer, a na nim Triss. W kompletnym składzie, uzbrojeni w 2 mapy i GPS ruszamy na podbój zielonego szlaku, miejscami dosłownie zapomnianego, lecz to tylko dodawało fun'u całej eskapadzie, gdyż urozmaicało ją o przeprawy przez bagna/gęste pola/zarośnięte lasy.
Całość ze szczegółami opisał Tomek:
http://xanagaz.bikestats.pl/530842,Zielony-szlak-i-inne-atrakcje.html
Ja tylko uzupełnię to o małą relację foto.

Odwrotu nie ma, tak więc przejść jakoś trzeba © Raven

Bo domowe żarcie to podstawa: ryż z serkiem © Raven

Heroiczna wspinaczka, bo nie chciało się iść dookoła © Raven

Smarowane oliwą z pierwszego tłoczenia © Raven

Wesoło przez pole... © Raven

...i trochę mniej wesoło © Raven

Tajemne metody komandosów: wiązanie włosów zbożem © Raven

"Gdzie dalej?" "Jak to gdzie? Prosto!" © Raven

Zasłużona wyżerka © Raven

Trochę wody dla ochłody © Raven

Jak nie ma gdzie umyć, to trzeba wywietrzyć :P © Raven

Twierdził, że nie przejdzie - zmienił zdanie na widok obiektywu © Raven

Finalne grillowanie © Raven


Zielony szlak zaliczony!

HZ=45%
FZ=31%
PZ=10%

P.S. Myślałem, że to ja jestem marudny, ale poznając Silenoza poczułem się dowartościowany. :D




Przejechane: 163.23 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 06:48 h
Średnia: 24.00 km/h
Maksymalna: 49.44 km/h

Operacja: Jeziorsko

Wtorek, 28 czerwca 2011 | Komentarze #10

Wytyczne misji:
Cel: Zbiornik Jeziorsko
Kilometrarz: 150+
Nawierzchnia: Utwardzona
Przewidywany czas: Od "jak wstanę i się wybiorę" aż do zmroku
Liczebność: 1

Godzina 9:06 wyruszam w kierunku Rąbienia, uzbrojony w banany, batoniki i ponad 2l Isostara. Pierwsze 20km w ramach rozgrzewki, lajtowo, potem prędkość rośnie. Muzyka gra (przy takim wiejskim klimacie i gładkim asfalcie, to nawet "Złotych Przebojów 101,3" dobrze się słucha - przynajmniej dopóki jest zasięg), prędkość przelotowa w okolicach 25-30km/h. Do ponad 70 kilometra licznik wskazuje średnią 27km/h, oby tak dalej, noga podaje. Jakoś tak lekko się jedzie, za lekko. W końcu docieram do celu (prawie punkt 12:00). Namierzam znajomą plażę (raz już tam byłem) i rozbijam mały obóz, co by chwilę odpocząć, pogapić się w wielką wodę i popstrykać. Bez napinki, w końcu do tej plaży dążyłem.

Ruszam dalej, betonowe płyty trochę dają się we znaki, ale nie ma tragedii. Jest zapora, wieje masakrycznie. Pstrykam trochę fotek i kieruję się w stronę Uniejowa. I tutaj droga przez mękę: nie dość, że pod górę, to jeszcze porywisty wiatr prosto w mordę. :/ W pobliskim sklepie uzupełniam zapasy o 2 banany, bułę i Snickersa, w międzyczasie na liczniku, w opcji "Trip Dist" pojawia się 5 cyrf (z tego dwie po przecinku) - teraz "z górki". Za Uniejowem, w okolicach 110km pojawia się kryzys, który szybko przybiera chyba najgorsze znane stadium, tj. "Pier***ę - nie jadę!". Buła i banan nie pomagają, ratuje mnie Snickers, jakoś się jedzie (choć ten odcinek aspiruje do miana najnudniejszego na trasie). Parzęczew się zbliża, motywacja wzrasta i jakoś sił przybywa. Minąłem go, wsunąłem drugiego banana z drugą połową buły i jakoś się jedzie, dobrze, że z górki. Dalej do Aleksandrowa droga ciągnie się jak flaki z olejem.
Przebłysnęła mi wcześniej myśl, że jak się wyrobię czasowo, to podjadę jeszcze na lody na Złotno. Do Łodzi wjeżdżam prawie równo o 18 (wyrobiłem się), więc wprowadzam ten niecny plan w życie (był malinowe!).

Dzień kończę z rekordowym dla mnie przebiegiem i opalenizną a'la złocisty kurczak z rożna po kolarsku. Ponadto zaczynam dostrzegać zalety dłuższej jazdy solo, m.in.: samemu sobie ustalam tempo, przystanki robię kiedy chcę, nie muszę z nikim konsultować zmian trasy.

Misja ukończona.








Zdjęcia zawierają geotagi.


P.S. Na trasie mijałem wiele rozmaślonych na asfalcie (przez samochodowe koła) zwierzątek. Jakiś kot, jakiś pies (chyba pies, bo był tak sprasowany, że to bardziej wyglądało na mielonkę z ogonem..), myszka, lis, a nawet coś na kształt tchórzofretki.




Przejechane: 104.30 km
w tym teren ~60.00 km

Czas: 05:13 h
Średnia: 19.99 km/h
Maksymalna: 53.59 km/h

Objazd trasy tegorocznej Mazovii

Niedziela, 18 kwietnia 2010 | Komentarze #0

Objazd trasy maratonu. Miało być wycieczkowo, a wyszło jak zawsze.. Czołówka naturalnie dała w palnik. Gdzieś w 3/4 trasy zgubiłem peleton, bo wróciłem się kawałek jednemu gościowi podrzucić pożyczony od Kingi skuwacz. Reszta - wiadomo - odjechała. Kawałek goniłem, ale na podjeździe dałem sobie spokój. Podczepiłem się do Xanagaza, który ledwo co dzisiaj pedałował i jeszcze jakiegoś ziomka i jakoś najkrótszą drogą dojechaliśmy do Malinki. Bez udziwnień, bo nie znaliśmy trasy. Na malince posiedzenie i posilenie hamburgerem w barze, a potem powrót do Łagiewnik. Z Muchozolem, Doktorkiem i Xanagazem jeszcze drugie posiedzenie i regeneracja w barze za parkingiem na wycieczkowej. Ogółem pozytywnie.
Zobaczymy. Może wybiorę się na "fit" - na te koszmarne podjazdy na razie nie mam siły. Tylko wpisowe odstrasza.

Posiedzenie © Raven

Na koniec podjechałem jeszcze do kuzyna i pokręciliśmy się parę km po poligonie na Brusie - zawsze wjedzie się tam w jakieś nowe miejsce.
Przy okazji ubawiłem się, jak ten przekonywał mnie, że SLX jest wyższą grupą od XT'ka, a najzwyklejsza Tora 302 jest lepsza od Epicona, baa.. Do tego ponoć waży 1400g. :D Nie wspominając o tym, że ramy Gianta to syf nie z tej ziemi, zwykły 4ro zawias Focusa jest lepszy od systemu Maestro i jeszcze parę innych ciekawostek technologicznych. W ogóle buhaha. :D




Przejechane: 105.00 km
w tym teren ~40.00 km

Czas: 06:00 h
Średnia: 17.50 km/h
Maksymalna: 51.00 km/h

Pierwsza setka

Sobota, 14 marca 2009 | Komentarze #1

..czyli "Hartowanie tyłka - odcinek 2" (moja zabawka jeszcze w proszku, więc pozostaje mi A2'ka z przykrótką sztycą).

Pierwsze 25km z kolegą cywilem - Cinkiem, który wreszcie obudził się ze snu zimowego. Szybka rundka po Łagiewnikach i powrót do Łodzi. Krótko, bo krótko, ale na więcej niestety nie miał czasu. Potem do Manufaktury spotkać się z Muchozolem. Przesmarowanie łańcucha, 2 zdania co do trasy i ruszyliśmy konkretnym tempem na północ. Nie będę wypisywał, gdzie byliśmy, ale Łagiewniki zostały w tyle.
Gdzieś pod Modrzewem Muchozol do mnie, że skurcz go łapie. Ja na to, że to dobrze, bo nie będzie tak zasuwał. A on: "Ale to już od początku!" - Kasztaniaki skubańca wytrenowały. :P
Do upragnionej setki trochę brakło, toteż zdecydowaliśmy się na małą szarżę (w dosłownym tego słowa znaczeniu) po zatłoczonym mieście.
Bardzo fajnie się jechało. No i wyszła zupełnie nieplanowana pierwsza setka w sezonie '09.

Bajkowa wycieczka :) © Raven

//Kiedyś na wycieczkach rowerowych kupowało się colę i chipsy. Teraz: jogurt i bułki. Starzeję się..