Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

0-50km

Dystans całkowity:8716.23 km (w terenie 1817.30 km; 20.85%)
Czas w ruchu:464:11
Średnia prędkość:18.78 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:6790 m
Maks. tętno średnie:150 (75 %)
Suma kalorii:1045 kcal
Liczba aktywności:439
Średnio na aktywność:19.85 km i 1h 03m
Więcej statystyk

Przejechane: 33.45 km
w tym teren ~33.00 km

Czas: 03:40 h
Średnia: 9.12 km/h
Maksymalna: 62.53 km/h

Weryfikacja i eliminacja poobijanych [Międzygórze 2012]

Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze #1

Kostka wygrzana, wysmarowana Altacetem, usztywniona bandżem. W głowie myśl jedna:
"Nie przyjechałem tu, żeby siedzieć w kwaterze. Pojade choćbym miał pedałować jedną nogą.".
I pojechałem.

Co ciekawe, nie byłem jedynym poszkodowanym. Adam, który dzień wcześniej kręcił powietrzne piruety był nieźle poobijany i, dla odmiany, jego kostka powiększyła się niemal dwukrotnie.

Mieliśmy jechać też zielonym szlakiem, tyle, że w drugą stronę. Punktem wypadowym standardowo były okolice schroniska na Śnieżniku, które tak naprawdę z samym szczytem wspólnego miało niewiele (było sporo niżej).
Zielony ponownie "dawał radę!", mimo, że początkowo sporo było prowadzenia roweru. Wynagrodzeniem były widoki. Większość ekipy na zjazdach się ubawiła, tylko Iza miała momentami niemrawą minę, gdyż zjeżdżanie nie szło jej najlepiej. W połowie drogi, po kilku karkołomnych odcinkach względy zdrowotne biorą górę. Adam z Marysią wracają, Ja, Iza i Marcin zapewnieni, że szkoda fajnego kawałka jedziemy dalej. Faktycznie było warto. Choćby dla tej sytuacji:

Jechałem pierwszy, zatrzymałem się i krzyczę do Marcina:
"STÓJ! Tu jest hopka, będzie fajna fota!".
A gdzie tam.. Z bananem od ucha do ucha śmignął mi przed nosem i poleciał w dół. Tututum-hop-tututum-hop-tututum... ŁUBUDU! W ułamku sekundy wyhamował do zera, a tylne koło postanowiło go wyprzedzić. Trzeba było to widzieć! :D

Po tym fajnym był standardowy podjazd-podjazd i znowu zjazd i byliśmy w domu. Kąpiel, pizza i.. standardowy zestaw wieczorny. Tym razem u mnie ("w jaskini Don Gadgeta" :D), co by nie zagłuszać ciszy nocnej tylko w jednym miejscu. ;)


Siwy wypuszcza spadochron, czyli EWAKUACJA! © Raven


100% skupienie gwarancją udanego zdjęcia © Raven

Słodkie dziubki na dachu świata © Raven


Telewizja kamienna naziemna © Raven

Pier*ole, nie jadę!, czyli podwójna kostka mówi, że ma dość © Raven


Odwrotu już nie ma, stamtąd przyjechaliśmy © Raven


Tylne koło go wyprzedziło, ale banan na twarzy pozostał :) © Raven


A na deser..
Zdjęcie-zagadka: Co robi Adam? © Raven

Ci, co przy tym byli, naturalnie mają siedzieć cicho. :P




Przejechane: 41.41 km
w tym teren ~30.00 km

Czas: 04:01 h
Średnia: 10.31 km/h
Maksymalna: 45.07 km/h

Wyspani vs. zj*bani [Międzygórze 2012]

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 | Komentarze #0

Kilka minut po 8 wysiedliśmy w Domaszkowie i ruszyliśmy do Międzygórza. Pod górkę naturalnie. I z plecakami, bo Iza podziękowała za podwózkę bagażu (o czym z Marcinem dowiedzieliśmy się po fakcie). W połowie drogi wyjechał po nas Adam i prowadził dalej. Mój nocleg był pierwszy (tak jakoś wyszło, że mieszkaliśmy w innych miejscach), ale co z tego, skoro pocałowałem klamkę:
-Szefa nie ma, będzie po 10. - i tyle było rozmowy.
No to pojechałem z resztą grupy do nich.
Oni się prysznicowali, ja czekałem. Po 10 dostałem się wreszcie do swojego pokoju, szybko rozpakowałem i ruszyliśmy na szlak.

Jak to w górach: najpierw mozolne wdrapywanie się, potem zjeżdżanie (które jednym wychodziło lepiej, innym mniej).
Na początek bez szaleństw, gdyż połowa druzyny była wyspana, a połowa [patrz tytuł wpisu]. No ale jak to zwykle z założeniami bywa, szlag je trafił i gdzie dało się cisnąć, to się cisnęło. Zaliczyliśmy m.in. Czarną Górę. Na szczycie napotkaliśmy pokaźną bandę rozwydrzonych bachorów (kolonia jakaś?) żywo zainteresowanych naszymi rowerami, a głównie Izy. Zjechaliśmy niejaką "trasą frirajdową", czyli fajnym, leśnyn, stromym singletrack z różnymi atrakcjami. Ze względu na różnice sprzętowe i umiejętnościowe jednym pasowało to bardziej, innym mniej, ale ogólny bilans pozytywny. Marysia z Marcinem na karkołomnych odcinkach udowadniali sobie zawzięcie które z nich ma większego.. ekhem.. sami wiecie co.

Po wszystkim posiłek w knajpie pod moim pokojem i piwna siesta przy okazji oglądania zdjęć.


"Ojoj! Miałeś ostrzegać, jak będziesz robił zdjęcia! :O" © Raven






Z innego punktu widzenia
Relacja Izy: Chrzest bojowy na Czarnej Górze
Relacja Marysi: zabawy grupowe na Czarnej Górze
Relacja Adama: Montenegro




Przejechane: 28.94 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 02:17 h
Średnia: 12.67 km/h
Maksymalna: 34.71 km/h

Dworcowe koczowanie i tajna misja klozetowa, czyli nocny dojazd do Wrocka [Międzygórze 2012]

Niedziela, 3 czerwca 2012 | Komentarze #7

Zaczęło się na jednej z wycieczek, od luźnej gadki w stylu:
-Jedziemy w góry, tu i tu.
-Fajnie, też bym gdzieś pojechał.
-No to jak chcesz, to się podczepiaj!

No i pojechaliśmy.

Cel: Międzygórze, Masyw Śnieżnika i okolice
Ekipa:
-Łysy Snajper aka Rowerowa Baletnica aka [nie dopuszczono do publikacji pod pewnymi groźbami :P]
-Nakurwiator/Zamulator* w spódnicy (*zależnie od tego, czy było w dół, czy pod górkę)
-Agentka Klozetowa aka Zjazdowa Jagodzianka
-Niespełniony Spadochroniarz
i
-Ojciec Mateusz aka Je*any koks aka Don Gadget - czyli ja.

2 pierwsze osoby balowały już dzień wcześniej, ja z Izą i Marcinem mieliśmy dojechać obciągiem. Pociąg dalekobieżny zbierał nas po kolei: Izę z Wawy, Marcina ze Zgierza i na końcu mnie z Łodzi. Niby miodzio, tylko szkopuł w tym, że mieliśmy przesiadkę we Wrocławiu z oczekiwaniem od 22 do.. prawie 6 rano. Na miejscu trza było też odwiedzić jednego hamulcospeca, co by ożywił tylny hampel Siwego. Z pomocą przyszli Bajkstatowicze (a jakże!). Iza założyła stosowny topic na forum, który o dziwo odniósł skutek i mimo deszczowej nocy znalazł się dobry człowiek, który nas po obcym mieście oprowadził.

Hamulec naprawiony, atak histerii Izy opanowany (nawet nie wiem, jak opisać to, co tam się działo, kiedy Marcin się spóźniał), z Maca o północy nas wyrzucili, toteż wzięliśmy się trochę opornie za jakieś zwiedzanie. Największe opory miała moja dupa, bo chyba jako jedyna z tej paczki była cała mokra (cwaniaki mieli błotniki). Przez całą drogę śledziły nas małe wrocławskie krasnale.
Po półtorej godzinie ulokowaliśmy się na nowo-otwartym dworcu, zamówiliśmy pizzę i.. z uporem maniaków szukaliśmy na hali działającego gniazdka. A głównie to ja szukałem. No bo co robić przez tyle czasu? Tak, to można by podładować komórki, pogierczyć w coś, posurfować po necie, obejrzeć jakiś film, whatever. Gniazdek było w.. dużo było, ale oczywiście w żadnym nie było prądu, bo zapewne jakaś pała nie włączyła bezpiecznika. W końcu ochroniarz nam jedno podpowiedział, ale lokalizacja była średnio satysfakcjonująca. Lipa. Ni tu pospać, ni tu coś porobić. Pojedyncze osoby błąkały się po hali dworca, ochroniarze w ilości sztuk chyba -nastu z nudów bawili się w podchody z krótkofalówkami, a myśmy siedzieli/leżeli na kamiennym podeście i gapili się w zegarek. Im później (hmm.. a może lepiej: wcześniej?), tym bardziej czas się dłużył. Nigdy więcej.

Aaa..
Zapomniałbym o super tajnej akcji klozetowej! :D
A po szczegóły zapraszam do Izy - w końcu to ona była główną bohaterką. Tfu! Klozetową agentką! :D
Mission Impossible in Wrocław !!! Sam Tom Cruise się może schować :)

Jako, że rozkład się zmienił, to długo oczekiwany pociąg przyjechał kolejne 20min później. Bywa. Ale spaliśmy w nim jak niemowlaki.






Przy okazji wizyty we wrocku załapaliśmy się na pokaz przewypasionej fontanny. Jako, że obraz (i dźwięk) wyraża więcej, niż suche słowa zamieszczam film* z tego, co widzieliśmy:

*dla niecierpliwych: polecam przewinąć do 7:08

P.S. Jingiel z megafonów wrocławskiego dworca będzie mnie prześladował w nocnych koszmarach.




Przejechane: 10.55 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 00:30 h
Średnia: 21.10 km/h
Maksymalna: 32.50 km/h

Taxi - kurs 334

Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze #0

Na dworzec, po bilety na wyjazd.

Kategoria 0-50km, Na twardo, Solo



Przejechane: 7.62 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 00:21 h
Średnia: 21.77 km/h
Maksymalna: 44.25 km/h

W interesach

Poniedziałek, 21 maja 2012 | Komentarze #0

Kategoria 0-50km, Na twardo, Solo



Przejechane: 48.59 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 02:28 h
Średnia: 19.70 km/h
Maksymalna: 34.90 km/h

Taxi - kurs 327

Piątek, 18 maja 2012 | Komentarze #0

W zastępstwie, w niepełnym wymiarze godzin.

Kategoria 0-50km, Kurierka, Na twardo, Solo



Przejechane: 4.53 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 00:12 h
Średnia: 22.65 km/h
Maksymalna: 32.50 km/h

Taxi - kurs 323

Poniedziałek, 14 maja 2012 | Komentarze #0

Do LIDLA po fajny statyw do aparatu. I po żelki.

A tak na marginesie, to ten wpis powinien być przed poprzednim, ale nie chce mi się już kombinować.

Kategoria 0-50km, Na twardo, Solo



Przejechane: 30.49 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 01:47 h
Średnia: 17.10 km/h
Maksymalna: 38.17 km/h

Nocnik towarzyski?

Poniedziałek, 14 maja 2012 | Komentarze #7

Tak owy wypad ochrzcił Adam. Oprócz niego była też Marysia i Marcin - pomysłodawca. A i przez chwilę niejaki Emil.

Trochę jeżdżenia, trochę siedzenia, trochę wygłupiania. Przyjemnie, mimo, że później zrobiło się dość chłodno.

Kontrast emocjonalny 1/2 © Raven

Kontrast emocjonalny 2/2 © Raven


Nawet wideło mamy:




Przejechane: 34.82 km
w tym teren ~28.00 km

Czas: 02:21 h
Średnia: 14.82 km/h
Maksymalna: 70.20 km/h

Skrzyczne klimaty 4/4

Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze #3

Zanim reszta podniosła dupy z łóżek, ja z Bartkiem postanowiliśmy polecieć zrobić szybką poranną rundę wymyślonym dzień wcześniej kółkiem poprawiając przy tym czas i technikę. W pewnym momencie przekombinowałem, co zaowocowało tym:

Z relacji naocznych świadków wynika, że leciałem przez kierownicę bardzo długo. Zgadzało by się. Świat leciał mi w zwolnionym tempie, a w głowie kotłowała się myśl "zaraz zginę" oraz druga myśl "jak tego uniknąć?". :D Ostatecznie jednak efektownie poleciałem rysując sobie ciut głębiej lewe ramię (poważniejszych obrażeń brak).

Na drugą rundę dołączyło kolejnych 2 śmiałków. Zaczęły też pojawiać się dziury w dętkach. W jednym złośliwym kole.

Kolejna z rzędu guma © Raven

Podczas jednego z pit-stopów przez nieuwagę jeden z kasków postanowił niekontrolowanie oddalić się od grupy, bezwładnie tocząc się po zboczu w dół. Winowajca miał kursa. :)
W pogoni za kaskiem © Raven

Na szczęście gogle postanowiły zatrzymać się dużo wcześniej.

Z innej perspektywy © Raven

Po wszystkim chłopaki pokazali nam inną traskę, obczajoną dzień wcześniej. Krótsza, ale bardzo fajna i momentami techniczna.
Łańcuch żyjący swoim życiem © Raven

Pod koniec dość długi asfalt, dość stromo w dół. Oczywiście nie omieszkaliśmy polecieć całości dwukrotnie. Za drugim razem, mimo kilku przeciwności (ludzie-święte krowy, czy też samochód skręcający w bramę bez kierunkowskazu), udało mi się na granicy przyczepności wyciągnąć z Poisona 70km/h. Nareszcie! :)

Na koniec szczypta podsumowań i statystyk:
-wyjeżdżone 2 karnety na wyciągu krzesełkowym (łącznie 14 odcinków)
-5-10 złapanych gum (w tym ani jednej u mnie)
-1 zmasakrowana sztyca
-1 skrzywiona korba
-1 wgnieciona obręcz
-i rozcięty łuk brwiowy
-2 poharatane ramiona
-1 blizna po tarczy hamulcowej
-dziesiątki małych zadrapań i siniaków
-kilka kilogramów błota zmytego z rowerów
-kilka kilogramów (łącznie) wygrillowanej kiełbasy i kaszanki
-kilka litrów (na głowę) wypitego piwa
O czymś zapomniałem? Nie wiem, ale niektórych aspektów sucho podliczyć nie można. Ogólny bilans baaardzo pozytywny. :)




Przejechane: 29.72 km
w tym teren ~25.00 km

Czas: 02:24 h
Średnia: 12.38 km/h
Maksymalna: 69.63 km/h

Skrzyczne klimaty 3/4

Środa, 2 maja 2012 | Komentarze #0

Miało być bardziej lokalnie, mniej podjazdów/podchodzenia, i więcej lasem - takie postulaty przedstawili mi towarzysze. Mapa w dłoń i zacząłem kombinować. Oto, co wykombinowałem:
Wjazd wyciągiem na Skrzyczne, kawałek w dół zielonym szlakiem, a dalej czerwonym, aż do cywilizacji (o ile można tak nazwać Buczkowice). I to był strzał w 10! Na całości były 2 krótkie podejścia, a tak, to cały czas w dół. No ale po kolei...

Na początku problemy sprawiała pogoda, gdyż zaczynało padać i to coraz mocniej. Ludzie na wyciągu na nasz widok pukali się w głowę, ale my z kamiennymi twarzami i uporem maniaków pchaliśmy się do góry. Na szczycie rozpadało się na tyle, że zatrzymaliśmy się w schronisku coś przekąsić (chleb ze smalcem, herbata, czekolada z bitą śmietaną - mniam).

W schronisku tłok © Raven

Już prawie gotowi © Raven

Cytat: "Je**ni napaleńcy!" :D © Raven

Po posiłku odwrotu nie było, ale niedługo po tym, jak ruszyliśmy pogoda zaczęła się klarować i wyszło palące słońce.

Najpierw przeprawa po kamieniach i korzeniach (lub śniegu) na nogołamiącym zielonym szlaku, pomiędzy turystami, którzy na nasz widok tam gubili szczęki (hmm.. z jednej strony góra, pod kołami metr usianej kamieniami ścieżki, a z drugiej strony przepaść). Śmiem twierdzić, że niektóre kawałki łatwiej przejechać rowerem, niż przejść piechotą.

Następnie głównie kamienisty (te wprost strzelały spod kół), szybki i zdradziecki rajd w dół, a po nim równie szybki leśny singletrack. Na wylocie, na odprężenie kawałek asfaltu, na którym usiłowałem pobić rekord prędkości. Dwukrotnie mi się to nie udało i do przeklętej 70-tki zostały ułamki. Szkoda, niewiele brakowało.

Ścieżka w oddali po prawej tylko z daleka wygląda niewinnie © Raven

Radość zsynchronizowana © Raven

W porę zwalnialiśmy, stawaliśmy, ale ludzie i tak uciekali gdzie popadnie © Raven


Ustrzelony w akcji! © Raven

W oczekiwaniu na klejenie gumy © Raven

Cytat: "Całą górę opie****ił, a na prostej drodze..." - w sumie racja :) © Raven

Na dole 2 się odłączyło, a ja z Bartkiem niewiele myśląc opędzlowaliśmy po pizzy, uzupełniliśmy zapasy wody i polecieliśmy jeszcze raz to samo, tyle, że jeszcze szybciej. :)

Po powrocie okazało się, że mój kompan przydzwonił gdzieś konkretnie tylnym kołem, więc na wieczór zajęcie było. Szkoda, że dopiero w czasie pisania tego tekstu przypomniało mi się, że miałem ze sobą czołówkę. :[
Centrowanie w świetle ogniska © Raven