Jeżdżę, więc jestem.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
Znajomi na Bikestats
Mój Skype
Ujeżdżany sprzęt
Wykres roczny
Archiwum
- Szlakiem Lararń Morskich 2012:
- Dzień 0
- Etap 1: Wolin - Dziwnów
- Etap 2: Dziwnów - Kołobrzeg
- Etap 3: Kołobrzeg - Bobolin
- Etap 4: Bobolin - Rowy
- Etap 5: Rowy - Łeba
- Etap 6: Łeba - Władysławowo
- Etap 7: Hel
- Bonus - rejs po zatoce
- Etap 8: Władysławowo - Gdańsk
- Etap 9: Gdańsk - Krynica Morska
- Epilog: Krynica Morska - Braniewo
- Międzygórze 2012
- Skrzyczne klimaty 2012
- Góry po raz pierwszy 2011
- Udupieni na Jurze 2011
- Drogowa modlitwa rowerzysty
- Zrób to sam: manetka lockout'u
- 2014, Lipiec3 - 9
- 2014, Maj2 - 2
- 2014, Kwiecień5 - 1
- 2014, Marzec8 - 10
- 2014, Luty1 - 14
- 2014, Styczeń1 - 6
- 2013, Grudzień1 - 6
- 2013, Październik1 - 9
- 2013, Wrzesień1 - 0
- 2013, Sierpień3 - 19
- 2013, Lipiec11 - 12
- 2013, Czerwiec6 - 15
- 2013, Maj9 - 25
- 2013, Kwiecień4 - 11
- 2013, Marzec1 - 30
- 2013, Luty3 - 15
- 2013, Styczeń15 - 92
- 2012, Grudzień11 - 23
- 2012, Listopad13 - 53
- 2012, Październik12 - 21
- 2012, Wrzesień14 - 8
- 2012, Sierpień23 - 46
- 2012, Lipiec19 - 20
- 2012, Czerwiec21 - 53
- 2012, Maj20 - 23
- 2012, Kwiecień20 - 17
- 2012, Marzec15 - 25
- 2012, Luty16 - 31
- 2012, Styczeń15 - 29
- 2011, Grudzień17 - 36
- 2011, Listopad17 - 41
- 2011, Październik16 - 24
- 2011, Wrzesień25 - 7
- 2011, Sierpień22 - 12
- 2011, Lipiec23 - 37
- 2011, Czerwiec36 - 56
- 2011, Maj30 - 56
- 2011, Kwiecień34 - 47
- 2011, Marzec27 - 78
- 2011, Luty14 - 5
- 2011, Styczeń17 - 16
- 2010, Grudzień16 - 20
- 2010, Listopad12 - 4
- 2010, Październik26 - 11
- 2010, Wrzesień24 - 38
- 2010, Sierpień7 - 14
- 2010, Lipiec16 - 14
- 2010, Czerwiec3 - 0
- 2010, Maj8 - 18
- 2010, Kwiecień13 - 19
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Maj2 - 0
- 2009, Kwiecień7 - 1
- 2009, Marzec6 - 3
- 2009, Luty3 - 8
- 2009, Styczeń2 - 5
0-50km
Dystans całkowity: | 8716.23 km (w terenie 1817.30 km; 20.85%) |
Czas w ruchu: | 464:11 |
Średnia prędkość: | 18.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.16 km/h |
Suma podjazdów: | 6790 m |
Maks. tętno średnie: | 150 (75 %) |
Suma kalorii: | 1045 kcal |
Liczba aktywności: | 439 |
Średnio na aktywność: | 19.85 km i 1h 03m |
Więcej statystyk |
w tym teren ~0.50 km
Interesy na mieście
Środa, 25 lipca 2012 | Komentarze #0
w tym teren ~9.00 km
Więcej grzechów nie pamiętam [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Niedziela, 22 lipca 2012 | Komentarze #9
Pogoda ciut lepsza, niż dzień wcześniej. Najpierw zapuściliśmy się na dłuższą opcję, która już na poprzednim wyjeździe przypadła nam do gustu. Z tą różnicą, że założyłem sobie, że zjadę wszystko, czego nie dałem rady ostatnio. I tak też zrobiłem. Pojawiły się jagody, którymi zajadałem się za smakiem czekając na resztę. Powody były różne. Albo zwyczajnie zamulali, albo akurat prawie spadli w przepaść i wdrapywali się z powrotem na ścieżkę. :) Turystów więcej, niż ostatnio, w tym jakaś kolonia, która na nasz widok zgodnie i jakby na zawołanie zrobiła wielkie oczy.
Co by nie było nudno, to między zjazdami sprawdzaliśmy właściwości wypornościowe rowerów w tutejszym strumieniu/rzece/kanale* (*niepotrzebne skreślić), a Adam dodatkowo wmielił tylną przerzutkę w szprychy tak, że nie mogliśmy jej potem uwolnić. Gdzieś tam na szlaku urywam magnesik od kadencji (na szczęście zorientowałem się w porę i go nie zgubiłem).
Niedługo potem nadszedł czas na ostatni wjazd i ostatni zjazd (zjazd ostateczny?). Uroiło nam się, że wpakujemy się na gondolę we 2. :D Fajnie było, aczkolwiek wymagało to trochę kombinacji i silnych rąk.
Trasa z góry obrana tak, żeby wylądować wprost pod domem. Wnet pojawia się jakiś "grawitacyjny" (rower za -naście tyś. PLN, na sobie prawie drugie tyle).
-Gonimy go? - rzucam do Bartka z iście szatańskim uśmiechem.
-Pewnie, że gonimy!
No i pogoniliśmy.
Co się działo potem nie wiem, bo zacząłem kontaktować siedząc pod naszą kwaterą niczym autystyczne dziecko i próbując ogarnąć wielkość i potęgę wszechświata. Kask roztrzaskany, koszulka/bluza przedarta. Głowa boli (krwi nie ma), kark boli, lewe ramię (tak, zgadliście!): boli. Na tym ostatnim zdarte kilkanaście cm^2 skóry, tak więc ma prawo. Na szczęście wszystkie członki na swoim miejscu, wszystkimi mogę ruszać. Nie jest źle. Rower też jakoś bez szwanku. Blat korby w jednym miejscu lekko wykrzywiony.
I wtedy wypaliłem do chłopaków z tekstem:
-A opowiadałem Wam, jak mój kumpel... [tutaj chciałem dodać, że się przy mnie rozwalił na prostej drodze i miał taką amnezję, że film mu się urwał 3 skrzyżowania wcześniej i do końca nie wiadomo, co było przyczyną wypadku]
A chłopaki w tym momencie niemalże jednocześnie <facepalm> i:
-Nosz, kur*a mać...
Ja na to:
-Eee.. Co?
-Chyba 15 raz nam to opowiadasz!
Wtedy zrobiłem mniej więcej taką minę: o_O i zacząłem ogarniać co właściwie się stało. No i do końca nie ogarnąłem, toteż zapytałem, co równało się z:
-To też Ci już 15 razy opowiadaliśmy! O_O
Zamarliśmy wszyscy. Ja, bo właściwie nie wiedziałem o co kaman, a chłopaki przestraszyli się, że coś poważnego mi się stało z bańką.
////////////////////////////////////////////////////////////
Z tego, co mi opowiedzieli na spokojnie w drodze powrotnej (kiedy już kodowałem informacje w pełni, a nie tylko tymczasowo) dowiedziałem się, że właściwie nie wiadomo, co się stało. Gdzieś w połowie zjazdu było, ja leciałem pierwszy, trochę im odszedłem. Kiedy wyłonili się zza zakrętu rower już leżał gdzieś z boku, a ja kawałek dalej na kamieniach. Podobno otępiony, z głupim uśmiechem na twarzy podniosłem się, otrzepałem, kazałem zrobić sobie kilka zdjęć i o własnych siłach zjechałem na dół. :O
Po tych opowiastkach zaczęło mi się coś we łbie klarować. Niewiele, ale zawsze. Całości nie mam, ale jest kilka wyrwanych z kontekstu scen:
-Zjazdowiec, którego gonimy
-40+km/h, zniosło mnie na zakręcie
-2 iglaste gałęzie: jedna sprężysta, druga na moje nieszczęście mniej..
-"Eee.. Gdzie jest telefon?" "Tam leży!"
A dookoła tego czarna dziura pamięciowa. Masakra.
////////////////////////////////////////////////////////////
I teraz pytanie co dalej? Jedziemy do szpitala? Nie kręciło mi się w głowie, nie rzygałem. Krwi niewiele, złamań raczej też brak. Zadecydowałem, że jedziemy do domu i już na własną rękę będę szukał ratunku. A jakby coś, to jakiś szpital po drodze będzie.
Ostatecznie te kilka godzin jazdy przeżyłem bez problemu i jakichś większych sensacji. Z tym, że czułem się jak żywy trup, co nijak się nie zmieniało.
Późnym wieczorem, zmotywowany telefonicznie przez Bartka zdecydowałem się pojechać na pogotowie, niech chociażby profilaktycznie mnie prześwietlą i powiedzą, czy nic mi nie jest.
Na starcie dobiło mnie babsko w rejestracji. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach co i jak się wydarzyło otrzymałem standardowe skierowanie do gabinetu nr 20 i kartę informacyjną dla lekarza, a na niej jakże wymowne:Pogotowie Ratunkowe w Łodzi. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach okoliczności wypadku.
© Raven
Lekarz z marszu wysłał na RTG. Tam lewy bark, czacha-profil, czacha-front. Popatrzył, podumał, stwierdził, że kości całe, ale biorąc pod uwagę okoliczności i amnezję zrobiłby mi tomograf. No i wysłał mnie z kompletem papierków i fotograficznym portfolio na CD do Jonschera, bo na miejscu takich zabawek brak.
W szpitalu, jak już udało się po małym dymie uzyskać uwagę "przemiłej" pani JaTuJestemNajważniejszaIJakŚmieszSięDoMnieOdzywać wtrącił się znikąd jakiś facet (lekarz?) i rzekł, że lekarze operują, nie mają czasu i w ogóle dlaczego przysłali mnie tutaj (przeznaczenie?). Dopisali adnotację od siebie na skierowaniu i skierowali do Kopernika. Tam w rejestracji jeszcze większy dym, żeby w ogóle ktoś się zainteresował, po czym.. kazali czekać do rana, bo lekarze operują. Akurat teraz, akurat wszyscy. Jak wyraziłem dezaprobatę, to dostałem kopa w dupę do WAM'u. Wtedy powiedziałem sobie, że jak tam mnie oleją, to ja też na to leję i wracam do domu. No i zdziwko. Młode dziewczyny w rejestracji bardzo sympatyczne, wzięły papiery i ściągnęły jakiegoś lekarza. Ten zanim do mnie przyszedł pooglądał już zdjęcia. Przyszedł, wypytał, co i jak, pokręcił mi głową + szereg innych różnych dziwnych rzeczy, po czym.. popukał się w głowę na wspomnienie o tomografie. Że nie ma aż takich objawów, żeby prorokować wstrząśnienie, że szkoda głowę promieniować etc. Stwierdził "szok pourazowy" i zaproponował tydzień wolnego na dojście do siebie, a gdyby cokolwiek się działo, to przyjechać. Z drugiej strony nie dostałem kolejnego kopa w dupę i powiedział, że jeśli bardzo chcę, to może mnie przyjąć na obserwację, lecz nie widzi takiej potrzeby. Ale na pewno nie odmówi mi pomocy, czy hospitalizacji. Trochę mi ulżyło. No i cieszyłem się, że nareszcie znalazł się ktoś, kto się ZAINTERESOWAŁ, a nie przepchnął dalej na zasadzie "niech się kto inny z nim męczy".
Pisząc ten tekst z perspektywy kilku dni stwierdzam, że najwyraźniej mam zakuty łeb i nie tak łatwo go rozwalić. :)
Trochę się strachu najadłem, bolało mnie wszystko z głową i karkiem na czele tak, jakby prześladował mnie 3dniowy Kac Morderca.
Wyjazdu nie żałuję, mimo, że ostatniego zjazdu nie pamiętam. :)Mój idol: rower XC na Vkach, zero ochraniaczy, zero kasku...
© RavenWoleli uphill - ich wybór, choć daleko nie zajechali. :)
© RavenOdkrywca Górskich Zboczy miał szczęście, że trafił na większe iglaki, które go zatrzymały
© RavenBartek nie wierzył Adamowi, że turlanie po zboczu jest fajne i postanowił spróbować samemu :)
© RavenMniam mniam w oczekiwaniu na zamulaczy
© RavenMostek-niespodzianka - ostatnio go tu nie było
© RavenPrzerzutkowa mielonka
© RavenWarunki dobre, prąd i wiatr umiarkowane. Przyjmujemy kurs na wyciąg. Cała naprzód!
© RavenWe 2 z rowerami na jednej gondoli na wyciągu, czyli szalonych pomysłów ciąg dalszy
© RavenZdjęcie z serii "Nie pamiętam, kiedy było robione": roztrzaskany kask
© RavenZdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": straty odzieżowe
© RavenZdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": Dzięki Ci Wybawco!
© RavenWygłupy w drodze powrotnej
© RavenDo wesela się zagoi ;)
© Raven
Hmmm... A opowiadałem Wam już, jak..... (?)
w tym teren ~15.00 km
Gdzie są kur*a dziurki?! [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Sobota, 21 lipca 2012 | Komentarze #3
Dzień zaczęliśmy od jazdy.. samochodem. Wstaliśmy wcześnie i pojechaliśmy do Bielska do upatrzonego sklepu rowerowego celem zakupu opon dla Adama. Przy okazji kupił sobie też przedni hamulec. A właściwie to ja, jako najbardziej obeznany w temacie mu go kupiłem, on tylko płacił. :P
Stanęło na Juicy 3 z tarczą 185. Nie wiem, co musiał brać projektant Kross'a Sign DS, żeby do takiego roweru wstawić V'ki. Whatever.
Po powrocie do kwatery zabrałem się za montaż i chyba przeżyłem mały zawał, bo kosmos mi się zawiesił. Amor: RST Launch. Mocowanie pod hamulec tarczowy jest. Zgodnie z tym, co wygooglowaliśmy jeszcze w sklepie: standard IS. Miodzio. Tylko..
Gdzie są kur*a dziurki?! O_O
Normalnie nie byłem w stanie tego ogarnąć. Na zdjęciach wszystko się zgadzało, a w praktyce: atrapa? WTF, pierwszy raz coś takiego na oczy widziałem. Mnie zamurowało, na twarzy Adama zaczęła się malować rozpacz i rozgoryczenie, a Bartek na to: Wiercimy!
Do pomysłu podszedłem baaaaaaardzo sceptycznie, ale obejrzałem wszystko dokładnie z każdej strony i wniosek nasunął mi się tylko jeden: ktoś w fabryce/na montowni zwyczajnie dał d**y. Ściągnęliśmy faceta, który wynajmował nam pokój, on wynalazł wkrętarkę z odpowiednim wiertłem i ostrożnie, acz stanowczo ruszyliśmy do boju. Może nie wyszło to tak idealnie, jak powinno być fabrycznie, ale wszystko się trzyma (uprzedzając fakty, po 2 dniach jazdy stan uzębienia właściciela roweru nie uległ zmianie), a hamulec działa w porządku.
Tyle przygód technicznych (no, pomijając mojego późniejszego giga-snejka w tylnej gumie). Po wszystkim ruszyliśmy w stronę wyciągu, a następnie spowitego we mgle (w mleku? widoczność = kilkanaście metrów) szczytu. Pozjeżdżaliśmy, potaplaliśmy się w błocie, ubawiliśmy się.
Czysty grawitacyjny fun. Była chwila grozy, jak Bartek o mało nie wjechał w jakąś leśną zwierzynę, które przebiegła mu przed kołem.
Na koniec nawet pobiłem swój rekord prędkości (o 1km/h, ale zawsze), a chłopaki o mało nie rozbili się na.. samochodzie faceta, który wynajmował nam nocleg. Na koniec jednej z obczajonych tras jest fajna asfaltowa serpentyna, która podjeżdża nam wprost pod drzwi. Gdzieś w połowie tego asfaltu jest niefajny wąski łuk. Ja grzałem pierwszy, kiedy na łuku ujrzałem czarne Audi. Ja po hamulcach, on po hamulcach, wymijanka i sytuacja opanowana. I wtedy spojrzałem w tył, krzyknąłem (na niewiele się to zdało) i patrzyłem, który się wpakuje w auto. Ostre hamowanie, jeden z lewej, drugi z prawej. Brakło dosłownie centymetrów, żeby kogoś coś zabolało. Kierowca i syn (spoko gość), mieli z nas później bekę. :)Poprawiamy fabrykę, czyli ktoś zapomniał o dziurkach
© RavenMission completed - hamulec działa
© RavenNiecierpliwy nie chciał czekać na pompkę?
© RavenW drodze do mlecznej krainy
© RavenA za nami było schronisko. Podobno.
© RavenJemu błotne kałuże niestraszne
© RavenI kolejny raz do góry
© Raven"Dobra, ale nie musisz czytać na głos!" :P
© RavenA na końcu była moja du*a, choć wyglądała tak samo.
© Raven
w tym teren ~0.50 km
Dojazd na miejsce zbiórki [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Piątek, 20 lipca 2012 | Komentarze #0
Ni stąd, ni zowąd, po krótkiej wymianie telefonów okazało się, że jedziemy na weekend do Szczyrku. Ot tak. Skład wynosił 50% poprzedniej szczyrkowej ekipy (odpadli maruderzy).
Wyjazd w piątek wieczorem (jak wszyscy będą po pracy), powrót w niedzielę. Ze względu na drobne problemy czasowe na miejsce zbiórki na drugi koniec miasta musiałem dojechać rowerem (z wielkim plecakiem).
Na trasie najgorzej było na odcinku.. Rzgów-Tuszyn. Czyli praktycznie pod domem. Stojąc w korku, mój rower budził żywe zainteresowanie wśród blachosmrodziarzy. :)
Na miejsce dojechaliśmy już po ciemku, więc nie pozostało nic innego, jak wrzucić coś na ruszt, podlać odpowiednim paliwem ;) i w kimę.Moje nowe NAKOLANNIKI, czyli historia o tym, jak poczułem się malutki.
© RavenCrazy Frog
© RavenBrum! Brum!
© Raven
Btw, nie wiem skąd się biorą młotki na markeciakach, którzy z iście racing'owym zacięciem wtryniają mi się przed koło, kiedy grzecznie czekam na zmianę świateł, albo ustawiają się, jakby chcieli się ścigać. Żenada. Ale i równie szybko rzedną im miny.
w tym teren ~0.50 km
Po nowe pancerze
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | Komentarze #0
Uszczelniane UNEX'y. Takie mendy twarde, że moje ulubione cążki szlag trafił (a wiele linek i pancerzy do tej pory zdążyły przeciąć).
Wygląd rzecz gustu (mnie się podobają), ale zmieniarki chodzą teraz jak wściekłe.Unex Ultra Compresor
© Raven
w tym teren ~0.50 km
Taxi - kurs 341
Wtorek, 26 czerwca 2012 | Komentarze #0
w tym teren ~10.00 km
Towarzysko
Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze #0
Najpierw na Family Cup w Malince z nadzieją spotkania jakichś znajomych twarzy, potem do rodzinki na działkę.
w tym teren ~0.50 km
Trzeba mieć jakieś nałogi
Piątek, 15 czerwca 2012 | Komentarze #0
...jak stwierdziła pani, która sprzedawała mi 1,5kg chałwy z bakaliami i 0,7kg fantazyjnej. :D
A wracając pojechałem jeszcze na lody, którymi upierdzieliłem się niczym przeciętny pięciolatek.
w tym teren ~2.50 km
Powrót do płaskiej rzeczywistości [Międzygórze 2012]
Sobota, 9 czerwca 2012 | Komentarze #3
Pociąg kilka minut przed 6. Zbiórka ustalona u mnie pod drzwiami o 5. Budzik na 4:00. Budzik zadzwonił (skutecznie), nawet ze 3 "drzemki" poszły w ruch. W bliżej nieokreślonym czasie zrywa mnie telefon. Z przerażeniem widze na wyświetlaczu godzinę 5:00, Iza dzwoni z zapytaniem jak mi idzie:
-Wstałeś?
-Tak! To znaczy nie! Eee.. To znaczy zaspałem! Zaraz będę gotowy!
Panika i przerażenie, w pokoju aż się kurzyło. W 5 min załatwiłem poranną toaletę, pakowanie niedobitków do plecaka i ogarnięcie pokoju. Na śniadanie nie było już czasu. Jak w wojsku normalnie.
Zdążyliśmy, pociąg przyjechał punktualnie, z żalem żegnaliśmy się z górami i obserwowaliśmy, jak teren sukcesywnie się wypłaszcza.
We Wrocku przesiadka (tym razem bez kilkugodzinnego koczowania) i już prosto do domu.
Konduktor trochę mnie zdemotywował, gdyż pojawił się w momencie, kiedy byłem trochę zmulony, a ten sprawdzając bilety rzucił pytanie:
-"A karta rowerowa gdzie?"
Minęło kilka sekund, zanim przetworzyłem tę informację, a ten zaczął mnie już uspokajać i mówić, że tylko żartował. :P
I to by było na tyle.
Było przygodowo, zero nudy, pogoda do zgryzienia, funfactor=max. Jeszcze raz wielkie dzięki dla całej ekipy.Adamie: czekamy na jakiś fajny film podsumowujący. Film się pojawił:
Jako, że zdjęć było łącznie baaaaaaaardzo duuuuuuuuuuuuuuuuużo (wiele trzepanych trybem seryjnym celem uchwycenia najlepszych momentów), nie sposób ich wszystkich opublikować. Albo "sposób", ale nie ma sensu. W związku z powyższym, na mojej Picasie można znaleźć tylko tę ciekawszą (wg. mnie) ich część. Niektóre fotki zawierają geotagi (mają zaznaczone położenie na mapce).
[EDIT po dłuższym namyśle]
Tylko ja nie zaliczyłem żadnej efektownej gleby, ani lotu przez kierownicę!
Tylko teraz nie wiem, czy mam się cieszyć z tego, że jestem dobry/miałem farta* (*niepotrzebne skreślić), czy smucić z powodu braku jakiejś fajnej destrukcyjnej fotki.
w tym teren ~22.00 km
Manewry ziemia-powietrze i szczypta hazardu [Międzygórze 2012]
Piątek, 8 czerwca 2012 | Komentarze #0
Dzień ostatni. Adam mówi pass, Marysia za nim murem, a co za tym idzie ekipa jeżdżąca kurczy się do ilości sztuk: 3.
Poinstruowani jak i gdzie jechac ruszyliśmy i o mało nie zawróciliśmy, kiedy nad niebem zawisły nieciekawe chmury i zaczęło kropić. Chwila postoju, deszcz ustał i pada decyzja, że jednak jedziemy. Dobra decyzja, bo pogoda zaczęła się klarować.
Fajna i szybka traska. I jak się później okazało: zgubna. Szuterek z górki był miodny, ale GPS mnie okłamał i przegapiłem skręt szlaku, przez co omało nie zostałem zlinczowany (no bo ostrzagali przecież). Jakoś się wybroniłem i obyło się bez ofiar. :P
I to by było na tyle, ale...
Zdążyłem oprzeć rower o szafę i pójść za potrzebą, gdy dzwoni uhahany Siwy:
-Wracaj, tu jest tor freeridowy! Jesteśmy [tu i tu].
Niewiele myśląc założyłem swój hełm i ruszyłem dalej na bój. Co się okazało: tuż pod nosem, w Międzygórzu, mieliśmy fajną traskę budowaną przez miejscowe dzieciaki. Skocznie, kładki i tym podobne. Oprowadził nas spotkany na miejscu niejaki Dawid (aka Młody), na markeciaku ważącym tyle, co 2 nasze rowery razem wzięte. Baa.. Nawet na nim skakał.
Trochę się pobawiliśmy i telefonicznie ściągnęliśmy Marysię z Adamem i kolejnym aparatem. Wtedy się zaczęło: 3 aparaty w trybie seryjnym + banda maniaków lubiących rowerowe wygłupy = kolejne kilkaset fotek do selekcji (oczywiście tych, które się do czegoś nadają będzie z tego niewiele). Ubawiliśmy się bardzo, sporo się z Marcinem naskakaliśmy. Iza skakała z aparatem niczym ninja, a Marysia.. No właśnie.. Marysia dziwnie tego dnia ucichła i zbyt skora do harców (rowerowych przynajmniej, bo w inne się nie zagłębiam) nie była. Do tego moja opona w dupie przy lądowaniu pewnie przejdzie do historii, jako kolejna rowerowa legenda. Idę o zakład, że Siwy to opisze ze szczegółami, bo on miał z całej sytuacji największą bekę. Uprzedzając pytania, akurat ten moment nie został uchwycony migawką. :P
Po wszystkim dla odmiany wzięliśmy się za domowe żarcie. Wielki gar, a w nim ze 3kg makaronu, do tego 3 słoiki różnych sosów zmiksowanych razem i wyżerka, jak się patrzy.
Dzień kończymy meczem otwarcia Euro. Nawet zakłady robiliśmy i jako, że idealnie obstawilem wynik, pazernie i z dziką satysfakcją zgarnąłem całą oszałamiającą pulę nagród: zawrotne 4zł.
Oglądanie zdjęć pomijam, bo to oczywista oczywistość.
Spać idziemy ciut wcześniej, gdyż pociąg rano mamy o godzinie nieludzkiej. Tym razem podwózka plecaków jest załatwiona.No i rysa na nowej sztycy. :/
© RavenMłody ogarniał mimo niedoboru odpowiedniego sprzętu
© RavenŚlad po oponie w dupsku, czyli "wychyl się za siodło jak skaczesz!"
© RavenZARAZ ZGINĘ!, czyli zaufanie do partnera podstawą udanego związku
© RavenZARAZ ZGINĘ!, czyli przerażenie przy pierwszym skoku i o mały włos niedolot
© RavenJak wyszło?! Jak wyszło?!
© RavenNie mógł poskakać, to przynajmniej na kładce się polansował
© Raven