Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:4531.31 km (w terenie 1642.70 km; 36.25%)
Czas w ruchu:264:03
Średnia prędkość:17.16 km/h
Maksymalna prędkość:71.16 km/h
Suma podjazdów:3421 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:11905 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:52.69 km i 3h 04m
Więcej statystyk

Przejechane: 9.27 km
w tym teren ~6.00 km

Czas: 00:49 h
Średnia: 11.35 km/h
Maksymalna: 49.10 km/h

Skrzyczne klimaty 1/4

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 | Komentarze #0

Niniejszy wyjazd był planem B wyjazdu z planu A (inny skład, inne miejsce), który z przyczyn wyższych nie doszedł do skutku. Motyw trochę inny, ale równie ciekawy.

Co i jak? Skład spory, bo rozrósł się do aż 6 osób, w dwóch samochodach. Sporo i miałem co do tego obawy, które niestety się potwierdziły (problemy logistyczne, poglądowe i "wyznaniowe"), ale ogólnie udało się całość ogarnąć, a ekipa "aktywna" (czyli nie opierdzielająca się, a jeżdżąca) sukcesywnie malała.
Miejsce: Szczyrk. Cel: wyciąg na Skrzyczne (1257m). Motyw: wjeżdżamy wyciągiem do góry, a na rowerach zjeżdżamy w dół. Opcji zjazdu sporo: od trawiastych stoków, przez kamieniste i bogato ukorzenione ścieżki, na których piesi łamali nogi (nasza ulubione) po drogi (a właściwie ich brak..) dla grubo opancerzonych samobójców na rowerach zjazdowych za grube pieniądze.

Tyle słowem wstępu, dalej poprzeplatam trochę ze zdjęciami.

Po perypetiach z niesłownymi właścicielami kwatery, którzy nie chcieli oddać zaliczki i późniejszym poszukiwaniem nowego noclegu, pierwszy szok pod wyciągiem:

I nasuwa się pytanie, jak wjechać z rowerem na górę? Ile ludzi, tyle sposobów: jedni wieszali, inni trzymali. Ostatecznie każdy jakoś tam usadowił sobie sprzęt na kolanach. Przyznam, że za pierwszym razem miałem trochę cykora i wrażenie to się potęgowało wraz z wjazdem coraz to wyżej, a każdy podmuch wiatru sprawiał, że trzymałem rower coraz mocniej. Kolejne wjazdy były już spoko. :) Trochę komicznie wyglądało wysiadanie:

To co zaskoczyło nas na szczycie, to... śnieg! o.O Chłopaki niewiele myśląc zaczęli rzucać się śnieżkami, na szczęście główny fotograf był sprytny i uniknął ostrzału. Turyści chętnie zrobili nam fotkę:

Skrzyczne: śnieg na szczycie © Raven

...i w drogę. W dół. Obraliśmy rzekomo najłatwiejszy niebieski szlak przeplatający się z linią wyciągu. Okazało się, że miejscami jest tam po kostki śniegu. Bardzo to w jeździe nie przeszkodziło, bo przy tym nachyleniu rower prowadził się jak deska snowboardowa.
Po śniegu jest fajnie w dół, gorzej, jak trzeba było podejść kawałek do góry © Raven

W końcu śnieg się skończył i robiło się coraz szybciej. Nawierzchnia głównie kamienista, nachylenie wymagało prawie ciągłego hamowania, a odpuszczenie klamek powodowało momentalny wzrost prędkości. Fajne uczucie. :) Niestety niedostatki sprzętu i techniki mogą się skończyć np. tak:
Szok pourazowy? © Raven

Była chwila grozy (widziałem moment, w którym leciał przez kierownicę), ale na szczęście skończyło się tylko na rozciętym łuku brwiowym (grzmot musiał być konkretny, bo miał full-face'a). Po oględzinach i sprawdzeniu, czy wszystkie członki są na swoim miejscu, pamiątkowa fotka:
Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku © Raven

..a potem czas na opatrywanie ran (funkcja sikania mojego bidonu okazała się niezwykle przydatna).
Camelbak Medical Edition © Raven

Od ogarnięcia kolegi trudniejsze okazało się ogarnięcie roweru. Najwięcej problemów sprawiało wyrwane jarzmo sztycy. Chwytaliśmy się różnych sposobów, w tym "na jaskiniowca":
Epoka kamienia łupanego powraca © Raven

Niestety na niewiele to się zdało i ostatecznie pokombinowałem coś z zipami, byle się trzymało i dało zjechać.
Jarzmo sztycy mocowane zipami, czyli potrzeba matką wynalazku © Raven

Dalej już bez większych niespodzianek, cieszyliśmy się jazdą (albo bezwładnym zsuwaniem się w dół) i widokami.



Dzień kończymy we 4 przy grillu, kiełbaskach i piwie. Dwóch pojechało do szpitala na szycie i prześwietlenie (ostatecznie poważniejszych obrażeń brak).




Przejechane: 37.09 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 02:16 h
Średnia: 16.36 km/h
Maksymalna: 42.46 km/h

Kolejna rekordowa Masa Krytyczna

Piątek, 27 kwietnia 2012 | Komentarze #0

Upał, można rzec. Poza tym jak to na masie: chyba ustanowiliśmy kolejny rekord frekwencji, która zaskoczyła nawet organizatorów. Szprychówek wystarczyło może dla połowy uczestników (niestety nie załapałem się). Jakoś więcej wrogości i ulicznych awantur, niż zwykle.
Hitem był taksówkarz z Mercedesie, który grzejąc z przeciwka wydzierał się przez otwarte okno: "WYPIER***AĆ!". :D




Przejechane: 58.72 km
w tym teren ~30.00 km

Czas: 03:12 h
Średnia: 18.35 km/h
Maksymalna: 34.91 km/h

Próba generalna

Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 | Komentarze #0

..przed planowanym wyjazdem majówkowym. Dzień wcześniej trochę pogrzebałem przy amortyzatorze, ponadto trza było sprawdzić, jak się ma aktualne połączenie sztycy z siodełkiem i przetestować nowy bidon. Później już pewnie nie będę miał kiedy (choć, kto wie, bo w czasie pisania tego tekstu pojawiła się pewna ciekawa propozycja).

Doktorek odezwał się z propozycją, więc ustawiliśmy się na małe co nieco.
Bezstresowa rundka po Grotnickim lesie z przerwami na szaszłyczka z grilla, popstrykanie fotek etc. Stricte towarzysko i rekreacyjnie. Na koniec jeszcze wizyta na stoisku z mapami w Empiku, lody na Złotnie i podjechaliśmy do mnie, żeby wymienić mojemu kompanowi zespół kasetowo-łańcuchowy oraz przy okazji wymienić się zdjęciami.

Dzień bardzo miło spędzony, amor działa jak trzeba, siodełko trzyma się pewnie, a nowy bidon jest genialny.
Mission completed.

Fotografowanie a'la przyczajony tygrys © Raven



Bilet parkingowy © Raven

Z chirurgiczną precyzją © Raven

Skrzydlaty pod napięciem © Raven




Przejechane: 34.94 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 01:52 h
Średnia: 18.72 km/h
Maksymalna: 36.63 km/h

Kiedy kurierzy mówią, że im mało...

Wtorek, 17 kwietnia 2012 | Komentarze #0

Ja wreszcie znalazłem trochę czasu i złożyłem Poisona do kupy, Gabriel dostał nowy hamulec i zachciało mu się testować i tak to się zaczęło. Dołączył do nas Damian (wprost z ostatniego kursu) i ustawiliśmy się o 20 na Placu Wolności z zamiarem podboju lasu.
Nie obyło się bez przygód jeszcze w mieście (rozkopana ul. Łagiewnicaka i błotne kałuże bez dna). Przez las cisnęło się przyjemnie, pulsak pikał sobie radośnie, jako elektroniczny kaganiec, co bym nie przeholował i na drugi dzień był w stanie pracować. Uzbrojeni w spory zapas światła (2x nonamowa, mocna latarka na CREE (Gabriela) + moja Bocialarka i czołówka oślepialiśmy napotkanych przerażonych przechodniów.

Ręczna zmiana biegów (poważnie..) © Raven

Potwór z ulicznych bagien był bezlitosny © Raven

"Przy ziemi cieplej" - stwierdził. (a wówczas było ZERO stopni) © Raven

Zamiast filmów wyszła ziarnista sieczka, ale nie zaszkodziło poeksperymentować. © Raven

Wyjazd przyjemny, trzeba się tak ustawiać częściej, poza miastem, poza pracą.

HZ = 24%
FZ = 63%
PZ = 12%

P.S. Szacun dla Damiana: cisnął za nami równo, na sztywnym, ciut zdezelowanym (nie czarujmy się, sprzęt w mieście, w tym przez całą zimę, służy dzielnie) rowerze, do tego w krótkich spodenkach. Brrrr... :D




Przejechane: 37.77 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 02:03 h
Średnia: 18.42 km/h
Maksymalna: 44.88 km/h

Lajtowy najtrajd i nielajtowe jego skutki

Piątek, 23 marca 2012 | Komentarze #2

Wbrew uczuciu rowerowego kaca (co się dziwić: tydzień pierdzenia w stołek, a potem tydzień pierdzenia w siodełko) postanowiłem skorzystać z miodnej pogody i wyruszyć z Ceberem z teren. Założenia były bardzo lajtowe, obgadane w centrum przy lodach i Cheeseburgerach z pewnej znanej restauracji. Jak już ruszyliśmy, to lajtowe założenia szlag trafił i.. zaczęliśmy się ścigać m.in. z tramwajami. Normalnie jak psy spuszczone z łańcuchów. :P W lesie było już spokojniej.
Jako, że wybraliśmy się późno, to szybko nas noc zastała i zabawialiśmy się po ciemku, w świetle mojej Bocialarki. :D
Niedługo potem wzięło mnie na testowanie "na sucho" nowych hamulców Maćka, czego skutkiem było to:

Rowerowa rozgwiazda? © Raven

Jak to zrobiłem? Sam nie wiem. :P Uciechę mieliśmy oboje, ale do końca wycieczki słuchałem lamentu o porysowanym nowym anodowanym zacisku przy tylnym kole. :D
No i zniknął problem z brakiem ciekawych zdjęć.

Krótko, treściwie, pozytywnie, ale jednak czuć, że jeżdżąc po gładkim pracują inne mięśnie, niż w terenie. A uściślając wyszło to na jaw na drugi dzień, kiedy czułem się jakbym tydzień pakował/jakbym dostał wpier**l/jakby przejechał po mnie pociąg (niepotrzebne skreślić). Pomijam guza z tyłu głowy, którego nabiłem sobie chyba w czasie tamtej gleby. Albo może dzień wcześniej w bliżej nieokreślonych okolicznościach? Ciężko powiedzieć.

Ogólny wniosek może zaskakujący, ale.. trzeba więcej jeździć!




Przejechane: 65.81 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 03:05 h
Średnia: 21.34 km/h
Maksymalna: 34.90 km/h

Taxi - kurs 263 - wiosna w styczniu

Wtorek, 3 stycznia 2012 | Komentarze #0

7 stopni na plusie, bezchmurne niebo - piękny początek nowego roku.

Nareszcie udało mi się zmusić Androida do współpracy z zewnętrznym odbiornikiem GPS. W ciągu dnia testowałem jak to działa, więc jak już coś tam się nagrało, to wrzucam jako ciekawostkę tracka pod tytułem "Dzień z życia kuriera". ;)


Poczuł wiosnę w styczniu, lecz dla pewności rozgrzewa się pompując koła? :) © Raven




Przejechane: 77.43 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 04:11 h
Średnia: 18.51 km/h
Maksymalna: 48.33 km/h

Interesy, rekreacja, lans i masowanie

Piątek, 25 listopada 2011 | Komentarze #0

Pierwszy raz od 2 miesięcy wybrałem się rekreacyjnie na rower - wspaniałe uczucie! :D
Pobujaliśmy się z Kubą po lesie na Rudzie, potem kilka kółek wokół Stawów Stefańskiego. Czysta jazda dla funu. Fajnie się jeździ w liściach do połowy koła. :)

A wieczorem pojechałem na Masę Krytyczną. Bez niespodzianek, tylko trochę zmarzłem przez żółwie tempo.

Ogółem najeździłem się.




Przejechane: 94.06 km
w tym teren ~10.00 km

Czas: 04:25 h
Średnia: 21.30 km/h
Maksymalna: 40.58 km/h

Doktorkowe last minute

Sobota, 1 października 2011 | Komentarze #1

Traf chciał, że tym razem nie "uśpiłem" telefonu na noc. Ledwo otworzyłem oko rano (trochę przed 10 było), a tu budzi mnie brzęczenie komórki - dzwoni Doktorek:
"Mam ofertę nie do odrzucenia - rower! O 11 spotykamy się pod Centralem"
No i co ja bidny miałem zrobić? Pojechałem..

Jest nas 3. Założenie lajtowe. Ja umówiony wieczorem (więc daleko nie pojadę), organizator trochę nie domaga, Nikodem.. sam nie wiem, ale też nie cisnął, chyba był niewyspany. :P

Ruszyliśmy w bliżej nieokreślonym kierunku, kiedy to Maciej pochwalił się, że ma ze sobą kiełbasę pozostałą z wczorajszego ogniska, tak więc trzeba ją gdzieś godnie skonsumować.

Gdzieś tam po drodze spotykamy jeszcze Sławka-Krasego i tak razem sobie kręcimy. Niby w kierunku jakiejś wody, a jak się później okazało niezupełnie. Zaniosło nas aż do Łasku. Stamtąd kierunek: jakaś rzeka w Kolumnie i tam papu. Jak powiedzieliśmy, tak też zrobiliśmy.

Jako, że godzina późna do domu większą część drogi wróciłem już sam, ciut mocniejszym tempem, żeby się wyrobić.

Miało być krótko i łatwo, a wyszło jak zawsze, ale żałować nie ma czego, bo wycieczka przyjemna.

Jedzie.. ee.. rowerzysta? z daleka.. :) © Raven




Przejechane: 30.67 km
w tym teren ~3.00 km

Czas: 02:05 h
Średnia: 14.72 km/h
Maksymalna: 38.55 km/h

Masa Krytyczna + ognisko

Piątek, 30 września 2011 | Komentarze #0

Standardowo, ze znajomymi. Niestandardowa liczba kraks po drodze (jadąc prosto 15km/h po asfalcie?!), tuż pod moimi kołami. Przynajmniej było dobre ćwiczenie refleksu jak dla mnie. :P

Po podliczeniu nas i rozdaniu szprychówek na parkingu koło Bikemii (notabene za małe miejsce wybrali jak na taką masę ludzi) odłączyliśmy się i udaliśmy do pobliskiego Reala na zakupy i zaraz potem na Brus, na ognisko. Xanagaz z Silenozem już tam urzędowali, o ogień się postarali.
Ogólnie pozytywnie.




Przejechane: 102.75 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 05:55 h
Średnia: 17.37 km/h
Maksymalna: 42.00 km/h

Surwiwal okołotuszyński

Niedziela, 25 września 2011 | Komentarze #0

Ja, Xanagaz, Pixon, Smerf Doktorek (ubrał się w smerfnie niebieskie wdzianko ;)) i Nikosh. Kierunek: szeroko pojęte lasy tuszyńskie. Po drodze zapada decyzja o ognisku gdzieś nad wodą, więc po wcześniejszych stosownych zakupach udajemy się w kierunku wspomnianej wody - w oko wpadły akweny w okolicach Żeromina. Po długich bojach, przeprawach przez pola, lasy, chaszcze itp. atrakcje okazuje się, że jezioro.. wyschło. A przynajmniej akurat ta część, do której się dostaliśmy. -.-
Teraz patrząc na zdjęcia satelitarne to widać, lecz na mapach normalnie figurują jako woda. Ręce opadają, no ale kto mógł wiedzieć?
Mimo moich wniosków o odwrót opinia publiczna stwierdziła "ni chu*a, nie wracamy tam, jedziemy dalej - musi być inne wyjście". I to był błąd, który przepłaciliśmy 2h łażenia w kółko po miejscach zapomnianych przez ludzkość, licznymi zadrapaniami (krew również się polała) oraz poparzeniami (w życiu nie widziałem tak wielkich pokrzyw), zniszczonymi skarpetkami i smerfnymi spodenkami Doktorka (przez jakieś samorozsiewające się dziadostwo, które włazi prawie wszędzie).
Łaziliśmy tak sobie po wyschniętym korycie pokrytym dziwną roślinnością miejscami wyższą od nas. Z jednej strony to, skąd przyszliśmy, z drugiej upragniona cywilizacja, od której dzielił nas.. kanał. Jak nie urok to sraczka. Całość widać na zakręconym tracku GPS. Tereny w sumie malownicze, tyle, że autentycznie odcięte od świata.
W końcu znalazłem przejście na drugą stronę i udało się jakoś stamtąd wyjść. Prawie całowaliśmy asfalt z radości, ale ogniska już się odechciało ze względu na późną porę (ostatecznie wrąbaliśmy kiełbasę na zimno).

Tyle "podwórkowej łaciny" na raz nie słyszałem dawno, chłopaki do tej pory klną na samą myśl o tej wycieczce, a mnie.. może jestem nienormalny, ale mnie się podobało! :D A pokrzywy są dobre na krążenie, o! :P

Z mojej strony wrzucam wspomniany track, a zainteresowanych zdjęciami z eskapady zapraszam na blog Pixona.