Jeżdżę, więc jestem.

Inne informacje znajdziesz tutaj.






Znajomi na Bikestats
Mój Skype
Ujeżdżany sprzęt
Wykres roczny

Archiwum
- Szlakiem Lararń Morskich 2012:
- Dzień 0
- Etap 1: Wolin - Dziwnów
- Etap 2: Dziwnów - Kołobrzeg
- Etap 3: Kołobrzeg - Bobolin
- Etap 4: Bobolin - Rowy
- Etap 5: Rowy - Łeba
- Etap 6: Łeba - Władysławowo
- Etap 7: Hel
- Bonus - rejs po zatoce
- Etap 8: Władysławowo - Gdańsk
- Etap 9: Gdańsk - Krynica Morska
- Epilog: Krynica Morska - Braniewo
- Międzygórze 2012
- Skrzyczne klimaty 2012
- Góry po raz pierwszy 2011
- Udupieni na Jurze 2011
- Drogowa modlitwa rowerzysty
- Zrób to sam: manetka lockout'u
- 2014, Lipiec3 - 9
- 2014, Maj2 - 2
- 2014, Kwiecień5 - 1
- 2014, Marzec8 - 10
- 2014, Luty1 - 14
- 2014, Styczeń1 - 6
- 2013, Grudzień1 - 6
- 2013, Październik1 - 9
- 2013, Wrzesień1 - 0
- 2013, Sierpień3 - 19
- 2013, Lipiec11 - 12
- 2013, Czerwiec6 - 15
- 2013, Maj9 - 25
- 2013, Kwiecień4 - 11
- 2013, Marzec1 - 30
- 2013, Luty3 - 15
- 2013, Styczeń15 - 92
- 2012, Grudzień11 - 23
- 2012, Listopad13 - 53
- 2012, Październik12 - 21
- 2012, Wrzesień14 - 8
- 2012, Sierpień23 - 46
- 2012, Lipiec19 - 20
- 2012, Czerwiec21 - 53
- 2012, Maj20 - 23
- 2012, Kwiecień20 - 17
- 2012, Marzec15 - 25
- 2012, Luty16 - 31
- 2012, Styczeń15 - 29
- 2011, Grudzień17 - 36
- 2011, Listopad17 - 41
- 2011, Październik16 - 24
- 2011, Wrzesień25 - 7
- 2011, Sierpień22 - 12
- 2011, Lipiec23 - 37
- 2011, Czerwiec36 - 56
- 2011, Maj30 - 56
- 2011, Kwiecień34 - 47
- 2011, Marzec27 - 78
- 2011, Luty14 - 5
- 2011, Styczeń17 - 16
- 2010, Grudzień16 - 20
- 2010, Listopad12 - 4
- 2010, Październik26 - 11
- 2010, Wrzesień24 - 38
- 2010, Sierpień7 - 14
- 2010, Lipiec16 - 14
- 2010, Czerwiec3 - 0
- 2010, Maj8 - 18
- 2010, Kwiecień13 - 19
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Maj2 - 0
- 2009, Kwiecień7 - 1
- 2009, Marzec6 - 3
- 2009, Luty3 - 8
- 2009, Styczeń2 - 5
GPS
Dystans całkowity: | 4531.31 km (w terenie 1642.70 km; 36.25%) |
Czas w ruchu: | 264:03 |
Średnia prędkość: | 17.16 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.16 km/h |
Suma podjazdów: | 3421 m |
Maks. tętno średnie: | 153 (77 %) |
Suma kalorii: | 11905 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 52.69 km i 3h 04m |
Więcej statystyk |
w tym teren ~15.00 km
Terenowy asfalt i fugowanie na brązowo
Sobota, 18 maja 2013 | Komentarze #4
Celem był obiad. Moje uczestnictwo w tej imprezie do końca stało pod znakiem zapytania (średnio przespana noc), ale szkoda mi było dnia wolnego i pięknej pogody, więc wstałem, ogarnąłem się na spidzie i pojechałem. W składzie oprócz mnie znaleźli się (w kolejności alfabetycznej): Adam, Iza, Marcin i Marysia. Choć ta ostatnia raczej się nie liczy, bo z przyczyn nam nieznanych ulotniła się do domu nim zdążyliśmy wyruszyć. Podejrzewamy, że przyczyną był morderczy głód po powąchaniu kebaba z pobliskiej budki.
Jako, że miało być asfaltowo, "ciut" odstawałem od ekipy sprzętem (MTB vs. pseudoszosa). Jednak gdy poznaliśmy, co dla Adama znaczy pojęcie "asfalt", to jednak sztywna ekipa zaczęła mi fulla zazdrościć. :P
A po obiedzie...
[Marcin poszedł do toalety. Po długim czasie wrócił.]
-Glazurę tam kładłeś?
-Fugowałem. Na brązowo.
-Za gęsta ta fuga, w sztyfcie.
A i o mało nie doszło do karambolu (a prędkość wówczas była znaczna) w obawie o zmielenie pod kołami kotka-samobójcy. Choć może bardziej chodziło o ewentualną późniejszą konieczność czyszczenia opon z krwi i sierści.Niemieckie auto amerykańskiego stróża prawa?
© RavenTu miał być asfalt. Taa
© RavenNie wiem dlaczego miny na zdjęciu wyszły niemrawe, bo jedzonko smakowało
© RavenTajemnicza studnia i ciekawski Marcin
© RavenKolejny asfaltowy kawałek. Iza umoczyła!
© Raven
w tym teren ~17.00 km
Zlot ET - Kalwaria 2013
Sobota, 20 kwietnia 2013 | Komentarze #7
Na wstępie wielkie podziękowania dla Alkor za to, że mnie w cały ten temat wkręciła. :)
Operacja pod kryptonimem "Zlot ET" odbyła się w Kalwarii Zebrzydowskiej. Szacun dla lokalesów za przygotowanie tras. Było gdzie pojeździć po płaskim, było gdzie poskakać, było gdzie pokręcić się na singlach, było gdzie przelecieć przez kierownicę, było... a wiele jeszcze było. No i naturalnie ognisko było i gruby after był. :) Było też miejsce do spania, ale raczej już nas tam nie wpuszczą. :P I była widowiskowa kraksa o drzewo (nieudane lądowanie po wysokiej hopie), która na szczęście tylko groźnie wyglądała, a skończyła się kilkoma sekundami ciszy w tłumie i ogólnym poobijaniem głównego zainteresowanego (nie, nie mnie).
Zjechało się kilkadziesiąt osób, a wszyscy jak rodzina, bardzo fajna atmosfera. Ogólny pozytywny efekt nadpsuły mi 2 rzeczy: bolące kolano (musiałem wcześniej zjechać do bazy, choć chętnie bym jeszcze pojeździł, o niedzieli już nie wspominając) i zgubiłem licznik (Bezkablowa Sigma 1609)- sam już nie wiem, co bardziej bolało.
A i nawet OTB udało mi się zrobić. Zamiast grzecznie iść za tłumem i taszczyć rower wąską ścieżką, postanowiłem zjechać na przełaj. Prawie sama trawa była wokół. I jedno drzewo. I w to drzewo wyrżnąłem. -.-Przygotowania do sobotniego tripa
© RavenJeden z głównych punktów programu, czyli ognisko
© RavenCccombo
© Raven
Jako, że w ogólnym rozrachunku moje zdjęcia wyszły marnie (z resztą nie skupiałem się specjalnie na zabawie aparatem), to pozwolę sobie podlinkować kilka stopklatek od innych.Photo by DUCKANDCOVER
© RavenPhoto by DUCKANDCOVER
© RavenPhoto by DUCKANDCOVER
© RavenPhoto by Razor
© RavenPhoto by Razor
© RavenPhoto by ShadoK
© RavenPhoto by ShadoK
© RavenPhoto by Wooyek
© Raven
Jam raczej nielot, więc zdjęć w kontakcie z rowerem za wiele nie mam. Ale jednak mam:Wcale nie byłem tak zmarnowany, na jakiego wyglądam :)
© Raven
Po wykresie wysokości ładnie widać ile było wypychów. :)
w tym teren ~0.00 km
Twarde misie, rozmyte ptaki i inne takie
Niedziela, 14 kwietnia 2013 | Komentarze #0
Obudził mnie telefon od Siwego z OPRem, że jeszcze śpię. Kazał podnieść tyłek, ubrać się i wyjść na rower. No to cóż miałem zrobić?
Bendus, Izka, Pollena, Siwy (kolejność alfabetyczna) i ja.
Tryb: asfaltowy.
Cele: Trzy Misie, Wróbelek Ćwirek i piwo. Z piwa nic nie wyszło, bo Izie i jej menowi się śpieszyło.
Wycieczka rekreacyjna, ekipa zmarnowana (nie wnikałem dlaczego i co robili dzień wcześniej), kolano, *&^%$#@#$%^, boli. Trochę zimno. No i to chyba tyle.
A i Tadeusza Kościuszkę odwiedziliśmy.Siwy chirurg
© RavenTrzy Misie
© Raven"Fotografia dla zielonych." Prowadzący: Bendus. Marysia jak widać miała tego tematu już dość.
© RavenWróbelek Ćwirek
© RavenDrugi łódzki Kościuszko (ten mniej znany)
© Raven
w tym teren ~0.00 km
Nałogowiec zwiał z odwyku
Sobota, 2 marca 2013 | Komentarze #30
Dodatnia temperatura, rażące słońce za oknem i luźna propozycja pewnego znajomego poskutkowały tym, że uległem i postanowiłem zrobić sobie małą wycieczkę. Pierwotnie mieliśmy zrobić jakieś miejskie asfaltowe kółko, a wyszło jak zawsze. Pojechaliśmy na rozruszanie krajówką w kierunku Tuszyna. Bez większej napinki. W tamtą mańkę nawet fajnie się jechało, z wiatrem. Niestety w okolicach wspomnianego Tuszyna &^%$E#@#$R kolano znów dało o sobie znać, z każdym kilometrem bardziej. Biorąc pod uwagę powyższe zacisnąłem zęby i zwyczajny odwrót tą samą (najkrótszą) drogą. Wracając dodatkowo koszmarny wmordewiatr, więc delikatnie mówiąc: trochę spuchłem i to nie z przetrenowania.
We wtorek wybierałem się normalnie do pracy, a tu wróciłem do punktu wyjścia jako pieprzony rowerowy inwalida. Normalnie mam dość.
w tym teren ~10.00 km
Odrobina patriotyzmu i niedorobione świetlne cycki
Niedziela, 11 listopada 2012 | Komentarze #6
Ceber zadzwonił z propozycją, żeby pojechać na Masę Niepodległościową. No i pojechałem. Jako, że rower w barwach narodowych, to flagę sobie darowałem. On sobie nie darował. Ba, poświęcił do tego celu kij od szczotki, bo flagę miał zacną. I zacnie był w stanie owym masztem komuś przywalić przy ostrzejszych manewrach. Ludzi ogółem sporo, acz znajomych niewiele. JeRzU + kilka twarzy znanych z widzenia.
Po przejeździe po miejskich punktach upamiętniających odzyskanie niepodległości padła propozycja, żeby pojechać do Arturówka. Ot, żeby zobaczyć co słychać na tamtejszym corocznym wyścigu.
Nie spodziewałem się, że odnajdę tam tyle znajomych twarzy. Izka, Pollena2000, Siwy-zgr, bendus, pixon, chickenowa, Eresse, Doktorek, Michallodz, wikiyu i jeszcze X innych niewymienionych (jak czyta to ktoś, o kim zapomniałem, to z góry przepraszam :)). Gadu gadu, dekoracje, kiełbaski, herbatki i inne takie. Przy okazji mój nowy rower robił furorę i prawie każdy chciał się na nim przejechać! :D
Po zakończeniu imprezy oczywiście kierunek = bar. Tylko który? Jak wyszło w praniu Modrzewiak i Modrzew to nie jest to samo, więc wyszło małe nieporozumienie. Ostatecznie podzieliliśmy się na 2 grupy. Większość poleciała "za kaloryfer", a skromna ekipa składająca się z 4 osób wymienionych jako pierwsze powyżej + ja udała się do "Modrzewiaka". Żeby nie było zbyt prosto, w międzyczasie Siwy zgubił jedną dziwaczną śrubę z zawieszenia Speca. Próby poszukiwań spełzły na niczym, żadnej innej śrubki też dopasować nie mogliśmy. Ostatecznie jechał dalej z duszą na ramieniu i gwintowanym patykiem w zawiasie. :)
Soczki, herbatki, szarlotki... Uczciliśmy marcinowe imieniny zacnie, "Sto lat" odśpiewaliśmy.
Gdy Marcin z Izą pognali (chociaż biorąc pod uwagę gwintowany patyk może nie jest to dobre określenie) do Zgierza, ja dalej wracałem do domu z resztą ekipy. Marysia zarzuciła myśl, żeby "popisać światłem". Adam miał odpowiedni aparat, ja miałem statyw, więc czemu nie? Po znalezieniu odpowiednio ciemnego miejsca zaczęło się tworzenie. Napisy szły nam średnio, więc wzięliśmy się za rysowanie. :) Po mniej lub bardziej udanych próbach głównym modelem została Marysia w różnych konfiguracjach. Największy problem sprawiało nam z Adamem odpowiednie odwzorowanie tych.. no.. ekhem.. biustu. Mimo, że doszło do małych rękoczynów (a przynajmniej ja oberwałem za ostatnie dzieło), to chyba nie wyszło, tak źle, prawda? :PMeta Wyścigu Niepodległości
© RavenKoziołek Matołek? Eeeeee...
© RavenA ja chcę się przejechać!
© RavenA teraz ja! Teraz ja!
© RavenCzyżby niektórym sława i radość z wygranej zbytnio uderzyły do głowy? :P
© RavenGwintowany patyk, jako alternatywne łączenie linków zawieszenia w Specu FSR
© RavenKonwersacje w doborowym towarzystwie
© RavenJaśnie Maria jako Pani Ciasteczko
© RavenJaśnie Maria jako.. light-biker?
© Raven
w tym teren ~9.00 km
Więcej grzechów nie pamiętam [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Niedziela, 22 lipca 2012 | Komentarze #9
Pogoda ciut lepsza, niż dzień wcześniej. Najpierw zapuściliśmy się na dłuższą opcję, która już na poprzednim wyjeździe przypadła nam do gustu. Z tą różnicą, że założyłem sobie, że zjadę wszystko, czego nie dałem rady ostatnio. I tak też zrobiłem. Pojawiły się jagody, którymi zajadałem się za smakiem czekając na resztę. Powody były różne. Albo zwyczajnie zamulali, albo akurat prawie spadli w przepaść i wdrapywali się z powrotem na ścieżkę. :) Turystów więcej, niż ostatnio, w tym jakaś kolonia, która na nasz widok zgodnie i jakby na zawołanie zrobiła wielkie oczy.
Co by nie było nudno, to między zjazdami sprawdzaliśmy właściwości wypornościowe rowerów w tutejszym strumieniu/rzece/kanale* (*niepotrzebne skreślić), a Adam dodatkowo wmielił tylną przerzutkę w szprychy tak, że nie mogliśmy jej potem uwolnić. Gdzieś tam na szlaku urywam magnesik od kadencji (na szczęście zorientowałem się w porę i go nie zgubiłem).
Niedługo potem nadszedł czas na ostatni wjazd i ostatni zjazd (zjazd ostateczny?). Uroiło nam się, że wpakujemy się na gondolę we 2. :D Fajnie było, aczkolwiek wymagało to trochę kombinacji i silnych rąk.
Trasa z góry obrana tak, żeby wylądować wprost pod domem. Wnet pojawia się jakiś "grawitacyjny" (rower za -naście tyś. PLN, na sobie prawie drugie tyle).
-Gonimy go? - rzucam do Bartka z iście szatańskim uśmiechem.
-Pewnie, że gonimy!
No i pogoniliśmy.
Co się działo potem nie wiem, bo zacząłem kontaktować siedząc pod naszą kwaterą niczym autystyczne dziecko i próbując ogarnąć wielkość i potęgę wszechświata. Kask roztrzaskany, koszulka/bluza przedarta. Głowa boli (krwi nie ma), kark boli, lewe ramię (tak, zgadliście!): boli. Na tym ostatnim zdarte kilkanaście cm^2 skóry, tak więc ma prawo. Na szczęście wszystkie członki na swoim miejscu, wszystkimi mogę ruszać. Nie jest źle. Rower też jakoś bez szwanku. Blat korby w jednym miejscu lekko wykrzywiony.
I wtedy wypaliłem do chłopaków z tekstem:
-A opowiadałem Wam, jak mój kumpel... [tutaj chciałem dodać, że się przy mnie rozwalił na prostej drodze i miał taką amnezję, że film mu się urwał 3 skrzyżowania wcześniej i do końca nie wiadomo, co było przyczyną wypadku]
A chłopaki w tym momencie niemalże jednocześnie <facepalm> i:
-Nosz, kur*a mać...
Ja na to:
-Eee.. Co?
-Chyba 15 raz nam to opowiadasz!
Wtedy zrobiłem mniej więcej taką minę: o_O i zacząłem ogarniać co właściwie się stało. No i do końca nie ogarnąłem, toteż zapytałem, co równało się z:
-To też Ci już 15 razy opowiadaliśmy! O_O
Zamarliśmy wszyscy. Ja, bo właściwie nie wiedziałem o co kaman, a chłopaki przestraszyli się, że coś poważnego mi się stało z bańką.
////////////////////////////////////////////////////////////
Z tego, co mi opowiedzieli na spokojnie w drodze powrotnej (kiedy już kodowałem informacje w pełni, a nie tylko tymczasowo) dowiedziałem się, że właściwie nie wiadomo, co się stało. Gdzieś w połowie zjazdu było, ja leciałem pierwszy, trochę im odszedłem. Kiedy wyłonili się zza zakrętu rower już leżał gdzieś z boku, a ja kawałek dalej na kamieniach. Podobno otępiony, z głupim uśmiechem na twarzy podniosłem się, otrzepałem, kazałem zrobić sobie kilka zdjęć i o własnych siłach zjechałem na dół. :O
Po tych opowiastkach zaczęło mi się coś we łbie klarować. Niewiele, ale zawsze. Całości nie mam, ale jest kilka wyrwanych z kontekstu scen:
-Zjazdowiec, którego gonimy
-40+km/h, zniosło mnie na zakręcie
-2 iglaste gałęzie: jedna sprężysta, druga na moje nieszczęście mniej..
-"Eee.. Gdzie jest telefon?" "Tam leży!"
A dookoła tego czarna dziura pamięciowa. Masakra.
////////////////////////////////////////////////////////////
I teraz pytanie co dalej? Jedziemy do szpitala? Nie kręciło mi się w głowie, nie rzygałem. Krwi niewiele, złamań raczej też brak. Zadecydowałem, że jedziemy do domu i już na własną rękę będę szukał ratunku. A jakby coś, to jakiś szpital po drodze będzie.
Ostatecznie te kilka godzin jazdy przeżyłem bez problemu i jakichś większych sensacji. Z tym, że czułem się jak żywy trup, co nijak się nie zmieniało.
Późnym wieczorem, zmotywowany telefonicznie przez Bartka zdecydowałem się pojechać na pogotowie, niech chociażby profilaktycznie mnie prześwietlą i powiedzą, czy nic mi nie jest.
Na starcie dobiło mnie babsko w rejestracji. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach co i jak się wydarzyło otrzymałem standardowe skierowanie do gabinetu nr 20 i kartę informacyjną dla lekarza, a na niej jakże wymowne:Pogotowie Ratunkowe w Łodzi. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach okoliczności wypadku.
© Raven
Lekarz z marszu wysłał na RTG. Tam lewy bark, czacha-profil, czacha-front. Popatrzył, podumał, stwierdził, że kości całe, ale biorąc pod uwagę okoliczności i amnezję zrobiłby mi tomograf. No i wysłał mnie z kompletem papierków i fotograficznym portfolio na CD do Jonschera, bo na miejscu takich zabawek brak.
W szpitalu, jak już udało się po małym dymie uzyskać uwagę "przemiłej" pani JaTuJestemNajważniejszaIJakŚmieszSięDoMnieOdzywać wtrącił się znikąd jakiś facet (lekarz?) i rzekł, że lekarze operują, nie mają czasu i w ogóle dlaczego przysłali mnie tutaj (przeznaczenie?). Dopisali adnotację od siebie na skierowaniu i skierowali do Kopernika. Tam w rejestracji jeszcze większy dym, żeby w ogóle ktoś się zainteresował, po czym.. kazali czekać do rana, bo lekarze operują. Akurat teraz, akurat wszyscy. Jak wyraziłem dezaprobatę, to dostałem kopa w dupę do WAM'u. Wtedy powiedziałem sobie, że jak tam mnie oleją, to ja też na to leję i wracam do domu. No i zdziwko. Młode dziewczyny w rejestracji bardzo sympatyczne, wzięły papiery i ściągnęły jakiegoś lekarza. Ten zanim do mnie przyszedł pooglądał już zdjęcia. Przyszedł, wypytał, co i jak, pokręcił mi głową + szereg innych różnych dziwnych rzeczy, po czym.. popukał się w głowę na wspomnienie o tomografie. Że nie ma aż takich objawów, żeby prorokować wstrząśnienie, że szkoda głowę promieniować etc. Stwierdził "szok pourazowy" i zaproponował tydzień wolnego na dojście do siebie, a gdyby cokolwiek się działo, to przyjechać. Z drugiej strony nie dostałem kolejnego kopa w dupę i powiedział, że jeśli bardzo chcę, to może mnie przyjąć na obserwację, lecz nie widzi takiej potrzeby. Ale na pewno nie odmówi mi pomocy, czy hospitalizacji. Trochę mi ulżyło. No i cieszyłem się, że nareszcie znalazł się ktoś, kto się ZAINTERESOWAŁ, a nie przepchnął dalej na zasadzie "niech się kto inny z nim męczy".
Pisząc ten tekst z perspektywy kilku dni stwierdzam, że najwyraźniej mam zakuty łeb i nie tak łatwo go rozwalić. :)
Trochę się strachu najadłem, bolało mnie wszystko z głową i karkiem na czele tak, jakby prześladował mnie 3dniowy Kac Morderca.
Wyjazdu nie żałuję, mimo, że ostatniego zjazdu nie pamiętam. :)Mój idol: rower XC na Vkach, zero ochraniaczy, zero kasku...
© RavenWoleli uphill - ich wybór, choć daleko nie zajechali. :)
© RavenOdkrywca Górskich Zboczy miał szczęście, że trafił na większe iglaki, które go zatrzymały
© RavenBartek nie wierzył Adamowi, że turlanie po zboczu jest fajne i postanowił spróbować samemu :)
© RavenMniam mniam w oczekiwaniu na zamulaczy
© RavenMostek-niespodzianka - ostatnio go tu nie było
© RavenPrzerzutkowa mielonka
© RavenWarunki dobre, prąd i wiatr umiarkowane. Przyjmujemy kurs na wyciąg. Cała naprzód!
© RavenWe 2 z rowerami na jednej gondoli na wyciągu, czyli szalonych pomysłów ciąg dalszy
© RavenZdjęcie z serii "Nie pamiętam, kiedy było robione": roztrzaskany kask
© RavenZdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": straty odzieżowe
© RavenZdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": Dzięki Ci Wybawco!
© RavenWygłupy w drodze powrotnej
© RavenDo wesela się zagoi ;)
© Raven
Hmmm... A opowiadałem Wam już, jak..... (?)
w tym teren ~15.00 km
Gdzie są kur*a dziurki?! [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Sobota, 21 lipca 2012 | Komentarze #3
Dzień zaczęliśmy od jazdy.. samochodem. Wstaliśmy wcześnie i pojechaliśmy do Bielska do upatrzonego sklepu rowerowego celem zakupu opon dla Adama. Przy okazji kupił sobie też przedni hamulec. A właściwie to ja, jako najbardziej obeznany w temacie mu go kupiłem, on tylko płacił. :P
Stanęło na Juicy 3 z tarczą 185. Nie wiem, co musiał brać projektant Kross'a Sign DS, żeby do takiego roweru wstawić V'ki. Whatever.
Po powrocie do kwatery zabrałem się za montaż i chyba przeżyłem mały zawał, bo kosmos mi się zawiesił. Amor: RST Launch. Mocowanie pod hamulec tarczowy jest. Zgodnie z tym, co wygooglowaliśmy jeszcze w sklepie: standard IS. Miodzio. Tylko..
Gdzie są kur*a dziurki?! O_O
Normalnie nie byłem w stanie tego ogarnąć. Na zdjęciach wszystko się zgadzało, a w praktyce: atrapa? WTF, pierwszy raz coś takiego na oczy widziałem. Mnie zamurowało, na twarzy Adama zaczęła się malować rozpacz i rozgoryczenie, a Bartek na to: Wiercimy!
Do pomysłu podszedłem baaaaaaardzo sceptycznie, ale obejrzałem wszystko dokładnie z każdej strony i wniosek nasunął mi się tylko jeden: ktoś w fabryce/na montowni zwyczajnie dał d**y. Ściągnęliśmy faceta, który wynajmował nam pokój, on wynalazł wkrętarkę z odpowiednim wiertłem i ostrożnie, acz stanowczo ruszyliśmy do boju. Może nie wyszło to tak idealnie, jak powinno być fabrycznie, ale wszystko się trzyma (uprzedzając fakty, po 2 dniach jazdy stan uzębienia właściciela roweru nie uległ zmianie), a hamulec działa w porządku.
Tyle przygód technicznych (no, pomijając mojego późniejszego giga-snejka w tylnej gumie). Po wszystkim ruszyliśmy w stronę wyciągu, a następnie spowitego we mgle (w mleku? widoczność = kilkanaście metrów) szczytu. Pozjeżdżaliśmy, potaplaliśmy się w błocie, ubawiliśmy się.
Czysty grawitacyjny fun. Była chwila grozy, jak Bartek o mało nie wjechał w jakąś leśną zwierzynę, które przebiegła mu przed kołem.
Na koniec nawet pobiłem swój rekord prędkości (o 1km/h, ale zawsze), a chłopaki o mało nie rozbili się na.. samochodzie faceta, który wynajmował nam nocleg. Na koniec jednej z obczajonych tras jest fajna asfaltowa serpentyna, która podjeżdża nam wprost pod drzwi. Gdzieś w połowie tego asfaltu jest niefajny wąski łuk. Ja grzałem pierwszy, kiedy na łuku ujrzałem czarne Audi. Ja po hamulcach, on po hamulcach, wymijanka i sytuacja opanowana. I wtedy spojrzałem w tył, krzyknąłem (na niewiele się to zdało) i patrzyłem, który się wpakuje w auto. Ostre hamowanie, jeden z lewej, drugi z prawej. Brakło dosłownie centymetrów, żeby kogoś coś zabolało. Kierowca i syn (spoko gość), mieli z nas później bekę. :)Poprawiamy fabrykę, czyli ktoś zapomniał o dziurkach
© RavenMission completed - hamulec działa
© RavenNiecierpliwy nie chciał czekać na pompkę?
© RavenW drodze do mlecznej krainy
© RavenA za nami było schronisko. Podobno.
© RavenJemu błotne kałuże niestraszne
© RavenI kolejny raz do góry
© Raven"Dobra, ale nie musisz czytać na głos!" :P
© RavenA na końcu była moja du*a, choć wyglądała tak samo.
© Raven
w tym teren ~22.00 km
I znowu kuternoga...
Sobota, 14 lipca 2012 | Komentarze #0
Z Ceberem ustawiliśmy się na rundkę po lesie. Bez niespodzianek, dopóki nie poniosło nas na "wąwozy". Mój kompan nie dał rady podjechać, ja chciałem go ominąć. A wtedy przednie koło uślizgnęło mi się na liściach i jak przydzwoniłem prawym kolanem w kierownicę, to normalnie zobaczyłem wszystkie gwiazdy.
Do tej pory jeszcze mnie trochę łupie.
w tym teren ~50.00 km
Czterech muszkieterów i ich popołudniowa siesta
Niedziela, 24 czerwca 2012 | Komentarze #3
Z Doktorkiem, Bartkiem i Robertem.
Plan: nie było planu. Na ostatnią chwilę zadecydowane, że jedziemy na słoneczne południe, po drodze wymyślone ognisko z kiełbaskami, na miejscu doszło do tego moczenie się w rzece. Nie wiem, ile czasu spędziliśmy nad Grabią (dużo), ale do domu nie śpieszyło się nikomu. Słońce, prawie bezchmurne niebo, woda, piasek, żarcie.. Tylko kobiet ciut brakowało.
Wracając zahaczyliśmy o sklep, w którym wcześniej się zaopatrywaliśmy. W celu kupienia czegoś mokrego i pozbycia się śmieci. Jakieś było nasze zdziwienie, kiedy wystrojona blondi-ekspedientka niczym ninja wyłoniła się zza budynku niosąc małą foliową reklamówkę z naszymi śmieciami i ze śmiertelnie poważną miną wypaliła:
-Te śmieci to musi pan zabrać ze sobą. To jest prywatny kosz!
WTF?! O_O Tak nas zabetonowało, że.. zabraliśmy je ze sobą. Doktorek tylko coś tam burknął jej na odchodne i w ogóle przeżywał tą sytuację przez całą drogę powrotną mrucząc wielokrotnie pod nosem "Prywatny kosz! Nosz kur*a mać!". ;)
Zdjęć z kąpieli nie publikuję, bo mógłbym wtedy długo nie pożyć.
w tym teren ~2.00 km
Gładki trip: kierunek żarcie
Niedziela, 17 czerwca 2012 | Komentarze #1
Już zwątpiłem w tą wycieczkę, ale w końcu doczekałem się telefonu. Plan był gładki (dosłownie), toteż sprzęty w 3/4 składu asfaltowe. W sensie, nie że zrobione z asfaltu, tylko na cienkich oponkach. Wyłamał się Siwy, który jechał na góralu.
Celem był Złoty Młyn w Kruszowie za Tuszynem, gdzie to można dobrze i tanio zjeść (a przynajmniej tak twierdzili Adam z Marysią). W praktyce wyglądało to tak:
A po wszystkim tak:
Bez szczególnego wow, ale smacznie i z celującą relacją cena/wielkość porcji. W sumie tylko Adam poradził sobie w 100%. A nawet gdzieś tak w 125%.
Ruszyć w drogę powrotną było ciężko, lecz jak już peleton się rozbujał, to ze zmianami co kilka km jakoś szło. Jednym lepiej, innym gorzej. Niektórzy byli tak najedzeni, że imali się różnych sposobów, by rozepchany żołądek ubić.Kompresja obiadu - poziom zaawansowany
© Raven
Po drodze w jakiejś wsi spotkaliśmy sympatycznego psiaka, który zaraz znalazł się w centrum zainteresowania kolonii. Wychodzi na to, że jemu taki układ się podobał, bo z radości aż się posikał. Będąc wtedy na rękach Marcina.
Złość nie trwała długo, a przeprosiny chyba zostały przyjęte.
Dalej bez niespodzianek. Na koniec pojechaliśmy jeszcze na zasłużony sok imbirowy.