Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Na twardo

Dystans całkowity:21833.85 km (w terenie 1239.00 km; 5.67%)
Czas w ruchu:1064:12
Średnia prędkość:20.52 km/h
Maksymalna prędkość:354.00 km/h
Suma podjazdów:4619 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:5179 kcal
Liczba aktywności:550
Średnio na aktywność:39.70 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Przejechane: 68.03 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 03:29 h
Średnia: 19.53 km/h
Maksymalna: 34.40 km/h

Taxi - kurs 338 - bez kija nie podchodź

Wtorek, 19 czerwca 2012 | Komentarze #0

Ze względów nierowerowych na nogach od godziny 4 (czyt: nie wyspałem się). Po dotarciu do bazy usiadłem i zwyczajnie usnąłem. Dalej nie było lepiej. Pochmurno, duszno, nogi jakoś się nie kręciły. Około godziny 13 schrupałem zapadki w kolejnym wolnobiegu. Na szczęście udało mi się jakoś dotoczyć do domu. Przez owy incydent przeszło na godzinę wypadłem z gry. Kursów mało, to i zarobek mizerny. Dzień ogólnie be.

Jedna rzecz mnie rozśmieszyła.
Jadąc Piotrkowską, na jednej z zawsze i wszędzie zamulających ruch riksz zauważyłem lewą "blachę" z napisem: 2 fast 4 you.




Przejechane: 104.35 km
w tym teren ~2.00 km

Czas: 04:39 h
Średnia: 22.44 km/h
Maksymalna: 55.02 km/h

Gładki trip: kierunek żarcie

Niedziela, 17 czerwca 2012 | Komentarze #1

Już zwątpiłem w tą wycieczkę, ale w końcu doczekałem się telefonu. Plan był gładki (dosłownie), toteż sprzęty w 3/4 składu asfaltowe. W sensie, nie że zrobione z asfaltu, tylko na cienkich oponkach. Wyłamał się Siwy, który jechał na góralu.

Celem był Złoty Młyn w Kruszowie za Tuszynem, gdzie to można dobrze i tanio zjeść (a przynajmniej tak twierdzili Adam z Marysią). W praktyce wyglądało to tak:

A po wszystkim tak:

Bez szczególnego wow, ale smacznie i z celującą relacją cena/wielkość porcji. W sumie tylko Adam poradził sobie w 100%. A nawet gdzieś tak w 125%.
Ruszyć w drogę powrotną było ciężko, lecz jak już peleton się rozbujał, to ze zmianami co kilka km jakoś szło. Jednym lepiej, innym gorzej. Niektórzy byli tak najedzeni, że imali się różnych sposobów, by rozepchany żołądek ubić.

Kompresja obiadu - poziom zaawansowany © Raven

Po drodze w jakiejś wsi spotkaliśmy sympatycznego psiaka, który zaraz znalazł się w centrum zainteresowania kolonii. Wychodzi na to, że jemu taki układ się podobał, bo z radości aż się posikał. Będąc wtedy na rękach Marcina.

Złość nie trwała długo, a przeprosiny chyba zostały przyjęte.

Dalej bez niespodzianek. Na koniec pojechaliśmy jeszcze na zasłużony sok imbirowy.




Przejechane: 11.21 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 00:31 h
Średnia: 21.70 km/h
Maksymalna: 40.47 km/h

Trzeba mieć jakieś nałogi

Piątek, 15 czerwca 2012 | Komentarze #0

...jak stwierdziła pani, która sprzedawała mi 1,5kg chałwy z bakaliami i 0,7kg fantazyjnej. :D

A wracając pojechałem jeszcze na lody, którymi upierdzieliłem się niczym przeciętny pięciolatek.

Kategoria 0-50km, Na twardo, Solo



Przejechane: 76.75 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 03:42 h
Średnia: 20.74 km/h
Maksymalna: 35.20 km/h

Taxi - kurs 337

Czwartek, 14 czerwca 2012 | Komentarze #2

Do bazy dojechałem jeszcze na sucho, a potem się zaczęło..
Normalnie ściana wody za drzwiami. Z pierwszego kursu udało mi się wykręcić, potem już nie było tak łatwo. Po godzinie było mi już wszystko jedno i miałem wrażenie, że jakbym dalej pojechał z gołą dupą, to byłbym tak samo mokry. Tylko by wiało.

Po 13 dzwoni telefon:
-Mateusz, jedź ostrożnie, bo zostałeś sam.
WTF?! Okazało się, że Gabrielowi rozkraczył się rower gdzieś na obrzeżach Łodzi, a Damian się rozbił. Super.

Jakoś tak dzień sobie mijał. Mokro sobie mijał. Słuchawka BT odmówiła posłuszeństwa (nie wiem, czy szlag jej nie trafił), telefony też zalane (na szczęście działały bez zarzutu), bloczek z listami przewozowymi wprost krzyczał, że już ma dość i woli być suchy. W wychuchanych biurach na nasz widok była czarna rozpacz. I kałuża wody. Przed wypisaniem druka musiałem się wytrzeć w jako tako suchą bluzę skitraną w plecaku, choć ten powoli też już przesiąkał. Z czasem wszystkie przesyłki od razu pakowałem w osobne szczelne worki.

Pod wieczór dostałem ostatnie 2 kursy. I do domu. No, ale żeby nie było tak łatwo, to w międzyczasie złapałem gumę. Czyżby to była cena tego, że na koniec przestało padać?




Przejechane: 90.08 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 04:28 h
Średnia: 20.17 km/h
Maksymalna: 36.40 km/h

Taxi - kurs 336

Środa, 13 czerwca 2012 | Komentarze #0




Przejechane: 93.17 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 04:31 h
Średnia: 20.63 km/h
Maksymalna: 35.80 km/h

Taxi - kurs 335

Wtorek, 12 czerwca 2012 | Komentarze #8

Płasko i nudno. Przynajmniej ciepło.
Tak czy inaczej po tym dniu byłem bardziej zajechany, niż po tygodniu w górach. Nie wiem, o co kaman.




Przejechane: 13.80 km
w tym teren ~2.50 km

Czas: 00:37 h
Średnia: 22.38 km/h
Maksymalna: 43.92 km/h

Powrót do płaskiej rzeczywistości [Międzygórze 2012]

Sobota, 9 czerwca 2012 | Komentarze #3

Pociąg kilka minut przed 6. Zbiórka ustalona u mnie pod drzwiami o 5. Budzik na 4:00. Budzik zadzwonił (skutecznie), nawet ze 3 "drzemki" poszły w ruch. W bliżej nieokreślonym czasie zrywa mnie telefon. Z przerażeniem widze na wyświetlaczu godzinę 5:00, Iza dzwoni z zapytaniem jak mi idzie:
-Wstałeś?
-Tak! To znaczy nie! Eee.. To znaczy zaspałem! Zaraz będę gotowy!

Panika i przerażenie, w pokoju aż się kurzyło. W 5 min załatwiłem poranną toaletę, pakowanie niedobitków do plecaka i ogarnięcie pokoju. Na śniadanie nie było już czasu. Jak w wojsku normalnie.

Zdążyliśmy, pociąg przyjechał punktualnie, z żalem żegnaliśmy się z górami i obserwowaliśmy, jak teren sukcesywnie się wypłaszcza.

We Wrocku przesiadka (tym razem bez kilkugodzinnego koczowania) i już prosto do domu.

Konduktor trochę mnie zdemotywował, gdyż pojawił się w momencie, kiedy byłem trochę zmulony, a ten sprawdzając bilety rzucił pytanie:
-"A karta rowerowa gdzie?"
Minęło kilka sekund, zanim przetworzyłem tę informację, a ten zaczął mnie już uspokajać i mówić, że tylko żartował. :P

I to by było na tyle.
Było przygodowo, zero nudy, pogoda do zgryzienia, funfactor=max. Jeszcze raz wielkie dzięki dla całej ekipy.
Adamie: czekamy na jakiś fajny film podsumowujący. Film się pojawił:




Jako, że zdjęć było łącznie baaaaaaaardzo duuuuuuuuuuuuuuuuużo (wiele trzepanych trybem seryjnym celem uchwycenia najlepszych momentów), nie sposób ich wszystkich opublikować. Albo "sposób", ale nie ma sensu. W związku z powyższym, na mojej Picasie można znaleźć tylko tę ciekawszą (wg. mnie) ich część. Niektóre fotki zawierają geotagi (mają zaznaczone położenie na mapce).

[EDIT po dłuższym namyśle]
Tylko ja nie zaliczyłem żadnej efektownej gleby, ani lotu przez kierownicę!
Tylko teraz nie wiem, czy mam się cieszyć z tego, że jestem dobry/miałem farta* (*niepotrzebne skreślić), czy smucić z powodu braku jakiejś fajnej destrukcyjnej fotki.




Przejechane: 61.93 km
w tym teren ~18.00 km

Czas: 04:21 h
Średnia: 14.24 km/h
Maksymalna: 63.30 km/h

Podbój Śnieżnika, dokoksowany kuternoga, i jego niedoszła akcja ratunkowa [Międzygórze 2012]

Środa, 6 czerwca 2012 | Komentarze #14

Hurra! Świeci słońce! No to wio.

Dzisiejszy plan był taki, żeby wdrapać sie na Śnieżnik i stamtąd w kierunku z grubsza północno-wschodnim jechać wzdłuż polsko-czeskich słupków granicznych, zielonym szlakiem. Plan był dobry, szlak był zajefajny. Ogólnie było fajnie, dopóki na jednym z korzennych zjazdów coś mi niefajnie strzeliło w prawej kostce. Normalnie jakby mi ktoś szpilę wbił. Iza poratowała bandażem elastycznym i postanowiliśmy najkrótszą drogą stoczyć się do cywilizacji. Po drodze był kamienisty zjazd. Niewiele myśląc, wypiąłem się jedną nogą i.. ku przerażeniu na twarzach współtowarzyszy z bananem na gębie zjechałem go na jednej nodze. :D
Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Adam chyba wybrał zły tor jazdy co skutkowało efektownym lotem przez kierownicę w połączeniu z bocznym piruetem nogami, którego nie powstydził by się żaden łyżwiarz figurowy i lądowaniem na plecach. Wszystko jest na filmie, gdyż za nim jechał Marcin z kamerą na kierownicy. Na szczęście obyło się bez rozczłonkowania.

Po dojechaniu do cywilizacji rozdzieliliśmy się. A właściwie, to ja zgodnie z rozkazem zostałem, a reszta postanowiła wrócić jak najszybciej do Międzygórza i przyjechać po mnie autem.
Problem w tym, że jakbym miał czekać nie wiadomo ile czasu i pierdzieć w ławkę na przystanku PKS, to bym chyba dostał cholery. Kostka raczej skręcona nie była, bo nie zaczęła puchnąć. W sumie działała, musiałem się tylko pilnować, żeby nie ruszyć stopą na zewnątrz. Ogólnie nie mogłem chodzić, ale po gładkim mogłem rowerem jechać. No to szybki przegląd mapy na GPSie i telefon z hasłem "Cisnę asfaltem do Międzygórza" - tak w ramach rozruszania. Adam miał przedzwonić, kiedy będzie po mnie jechał.

Do Siennej prawie cały czas pod górkę. Mało tego: w momencie najgorszego podjazdu z pola wyskoczyły na mnie 2 kundle. Chyba nigdy tak szybko nie podjeżdżałem..........
Zgodnie z systemem "mnożnik x 2", czyli na podjazdach minimum 10km/h, na płaskim 20, z górki 40 głodny i zły grzałem do przodu.

W końcu dzwoni telefon:
-Gdzie jesteś?
-Ze 2km od Międzygórza, niedługo będę.
Głos w słuchawce się zawiesił. Po kilku dziwnych epitetach skierowanych w moją stronę umówiliśmy się w pizzerii i tam spotkałem się z resztą.

Dostało mi się od "Skur**synów" (z zapewnieniem o znaczeniu pozytywnym), "Je*anych koksów" i tym podobnych.
Fakt, w czasie, kiedy oni przejechali 10km ja zrobiłem 40. Ale co z tego, skoro po piwo do baru musiałem kuśtykać? :/


Podjazd-podjazd (ten akurat w miarę łagodny) © Raven


Kolejny podjazd-podjazd (podejście-podejście?) © Raven


Fuck you, góro! © Raven



Iza szuka jagód. W czerwcu. © Raven

YMCA © Raven

Tam serio było stromo © Raven

Jagody, podejście drugie: "To nie moja wina! To te krzaki mnie ściągnęły z roweru!" © Raven

Zamiana ról! Teraz ja będę jeździł na Tobie! - rzekł rower. © Raven

Czy jest na sali lekarz? © Raven

Zółty szlak do Bolesławowa © bendus





Z innego punktu widzenia
Relacja Adama: Pechowa zieleń - zielony szlak ze Śnieżnika
Relacja Marysi: Śnieżnik i zielony szlak graniczny




Przejechane: 28.94 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 02:17 h
Średnia: 12.67 km/h
Maksymalna: 34.71 km/h

Dworcowe koczowanie i tajna misja klozetowa, czyli nocny dojazd do Wrocka [Międzygórze 2012]

Niedziela, 3 czerwca 2012 | Komentarze #7

Zaczęło się na jednej z wycieczek, od luźnej gadki w stylu:
-Jedziemy w góry, tu i tu.
-Fajnie, też bym gdzieś pojechał.
-No to jak chcesz, to się podczepiaj!

No i pojechaliśmy.

Cel: Międzygórze, Masyw Śnieżnika i okolice
Ekipa:
-Łysy Snajper aka Rowerowa Baletnica aka [nie dopuszczono do publikacji pod pewnymi groźbami :P]
-Nakurwiator/Zamulator* w spódnicy (*zależnie od tego, czy było w dół, czy pod górkę)
-Agentka Klozetowa aka Zjazdowa Jagodzianka
-Niespełniony Spadochroniarz
i
-Ojciec Mateusz aka Je*any koks aka Don Gadget - czyli ja.

2 pierwsze osoby balowały już dzień wcześniej, ja z Izą i Marcinem mieliśmy dojechać obciągiem. Pociąg dalekobieżny zbierał nas po kolei: Izę z Wawy, Marcina ze Zgierza i na końcu mnie z Łodzi. Niby miodzio, tylko szkopuł w tym, że mieliśmy przesiadkę we Wrocławiu z oczekiwaniem od 22 do.. prawie 6 rano. Na miejscu trza było też odwiedzić jednego hamulcospeca, co by ożywił tylny hampel Siwego. Z pomocą przyszli Bajkstatowicze (a jakże!). Iza założyła stosowny topic na forum, który o dziwo odniósł skutek i mimo deszczowej nocy znalazł się dobry człowiek, który nas po obcym mieście oprowadził.

Hamulec naprawiony, atak histerii Izy opanowany (nawet nie wiem, jak opisać to, co tam się działo, kiedy Marcin się spóźniał), z Maca o północy nas wyrzucili, toteż wzięliśmy się trochę opornie za jakieś zwiedzanie. Największe opory miała moja dupa, bo chyba jako jedyna z tej paczki była cała mokra (cwaniaki mieli błotniki). Przez całą drogę śledziły nas małe wrocławskie krasnale.
Po półtorej godzinie ulokowaliśmy się na nowo-otwartym dworcu, zamówiliśmy pizzę i.. z uporem maniaków szukaliśmy na hali działającego gniazdka. A głównie to ja szukałem. No bo co robić przez tyle czasu? Tak, to można by podładować komórki, pogierczyć w coś, posurfować po necie, obejrzeć jakiś film, whatever. Gniazdek było w.. dużo było, ale oczywiście w żadnym nie było prądu, bo zapewne jakaś pała nie włączyła bezpiecznika. W końcu ochroniarz nam jedno podpowiedział, ale lokalizacja była średnio satysfakcjonująca. Lipa. Ni tu pospać, ni tu coś porobić. Pojedyncze osoby błąkały się po hali dworca, ochroniarze w ilości sztuk chyba -nastu z nudów bawili się w podchody z krótkofalówkami, a myśmy siedzieli/leżeli na kamiennym podeście i gapili się w zegarek. Im później (hmm.. a może lepiej: wcześniej?), tym bardziej czas się dłużył. Nigdy więcej.

Aaa..
Zapomniałbym o super tajnej akcji klozetowej! :D
A po szczegóły zapraszam do Izy - w końcu to ona była główną bohaterką. Tfu! Klozetową agentką! :D
Mission Impossible in Wrocław !!! Sam Tom Cruise się może schować :)

Jako, że rozkład się zmienił, to długo oczekiwany pociąg przyjechał kolejne 20min później. Bywa. Ale spaliśmy w nim jak niemowlaki.






Przy okazji wizyty we wrocku załapaliśmy się na pokaz przewypasionej fontanny. Jako, że obraz (i dźwięk) wyraża więcej, niż suche słowa zamieszczam film* z tego, co widzieliśmy:

*dla niecierpliwych: polecam przewinąć do 7:08

P.S. Jingiel z megafonów wrocławskiego dworca będzie mnie prześladował w nocnych koszmarach.




Przejechane: 10.55 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 00:30 h
Średnia: 21.10 km/h
Maksymalna: 32.50 km/h

Taxi - kurs 334

Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze #0

Na dworzec, po bilety na wyjazd.

Kategoria 0-50km, Na twardo, Solo