Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Na twardo

Dystans całkowity:21833.85 km (w terenie 1239.00 km; 5.67%)
Czas w ruchu:1064:12
Średnia prędkość:20.52 km/h
Maksymalna prędkość:354.00 km/h
Suma podjazdów:4619 m
Maks. tętno średnie:153 (77 %)
Suma kalorii:5179 kcal
Liczba aktywności:550
Średnio na aktywność:39.70 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Przejechane: 22.15 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 01:40 h
Średnia: 13.29 km/h
Maksymalna: 43.15 km/h

SLM - epilog: Krynica Morska - Braniewo

Czwartek, 16 sierpnia 2012 | Komentarze #4

Wstaliśmy wcześnie, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy śniadanie i w deszczu popędziliśmy, żeby zdążyć na statek do Fromborka. Takie fajne zwieńczenie całej wyprawy i pożegnanie z wielką wodą. :)
W połowie drogi ładnie się rozpogodziło, we Fromborku słoneczko już przyjemnie grzało.

Na miejscu odkryliśmy, dlaczego internetowa szukajka nie chciała powiedzieć nic na temat stacji kolejowej we Fromborku. A no dlatego, że jest ona zabita dechami (dosłownie), a tory zarosły trawą. :P

Po analizie mapy pozostało pojechać do Braniewa oddalonego o 10km. Jeszcze we Fromborku zahaczyliśmy o Muzeum Mikołaja Kopernika. Zamek, kościół, wieża widokowa, planetarium.. Full service. Bardzo sympatyczne miejsce, chętnie tam wrócę, żeby chociażby zwiedzić wspomniane planetarium.
Pstrykając tak sobie ciut lipne zdjęcia komórką wspomniałem swojego Lumixa i pomyślałem: "A może się uda?". Wygramoliłem go z plecaka, po czym włączyłem i.. zrobiłem piękne ostre zdjęcie krzycząc przy tym z zachwytu. :D
O co chodziło - nie wiem. Dzień wcześniej cały czas woda lała się z nieba - może wilgoć mu zaszkodziła, po czym w nocy odparowała? Ciężko powiedzieć. Od tamtej pory do chwili pisania tego tekstu aparat działa bez zarzutu.

W drodze do Braniewa zdążyliśmy się jeszcze pochapać, bo tamten uparcie wlekł się wąskim chodnikiem mimo prostej i pustej asfaltowej drogi.
Na miejscu najpierw ruszyliśmy w kierunku stacji, co by sprawdzić, czy ta również nie jest zabita dechami. Owszem: jest, ale pociągi jeżdżą. Odjazd za godzinę, postanowiliśmy coś zjeść. Pierwszą myślą była pizza, lecz takowej znaleźć się nie udało. Znaleźliśmy za to kameralną Naleśnikarnię (U Jadzi bodajże). Ceny przystępne, naleśniki z prawie półmetrowej patelni, dodatków nie szczędzą. Obżarliśmy się, jakbyśmy naleśników nigdy nie widzieli. :D Szczerze polecam, jakby kogoś tam przywiało.

Po dowleczeniu się z powrotem na stację cierpliwie czekaliśmy na pociąg. Gdzieś tam przeleciał wielki towarowy skład (ciągnięty przez buchającą dymem lokomotywę) opisany cyrylicą.
Gdy było 5min do odjazdu, w naszych głowach zapaliła się lampka z napisem "niepokój". Godzina z rozkładem się zgadza, peron również, a pociągu ni ma. 2 tory dalej, na drugim peronie stało coś na kształt naszych łódzkich tramwajów PESA, tyle że większe. Nijak mi to nie pasowało do "PKP Inter Regio" kojarzącego się ogólnie ze starymi, obdrapanymi "ogurasami". No ale Cinek poszedł tam, żeby dla pewności zapytać. 30 sekund później widziałem, jak biegnie z powrotem o mało nie gubiąc przy tym nóg. Dla mnie komunikat był jasny: "dzida, bo nam pociąg odjedzie!".
W międzyczasie zorientowałem się, że na tym zadupiu nie ma nawet trakcji, a pociąg, który będzie nas wiózł jeździ na ropę.
W środku czyściutko, pan konduktor sympatyczny, gadka szmatka. Spalinowy skład sunął, a z głośników leciały zapowiedzi kolejnych stacji. Powiało Europą.

W Elblągu przesiadamy się w kolejne "Regio". Tu już trakcja jest, więc jest także dobrze znany stary i obskurny, brudny i wysprejowany "oguras". I jest szemrane towarzystwo w ostatnim wagonie. Parafrazując: "Wrzeszczą, piją, lulki palą." :/ Jakoś przeżyliśmy.

W Tczewie czekała nas kolejna przesiadka, tym razem już na pociąg docelowy. Udaliśmy się do kasy, wyrecytowałem co i jak (taki i taki pociąg, taka i taka godzina, taki i taki bilet + rower), po czym pani z okienka się zamyśliła, popatrzyła w rozkład, zmarszczyła czoło i rzekła:
-Z rowerem to nie da rady!
O_O Nogi się pode mną ugięły.
-Ale jak nie da rady?!
-Bo to jest pociąg "R", czyli rezerwowany i z rowerem nie da rady. Żebym chciała, to nie mogę panom biletów sprzedać.

No i co teraz? Pani popatrzyła, poklikała i wyklikała połączenie przy którym w domu bylibyśmy (jeśli dobrze pójdzie) jakoś po 8 rano, wliczając w to kilkugodzinne koczowanie na dworcu. Widząc przerażenie w naszych oczach poradziła, żeby udać się do kierownika pociągu, dobrze zagadać, powiedzieć co i jak. Jeśli pociąg nie będzie zapchany, a konduktor okaże się człowiekiem, to może nas weźmie, ale to od niego zależy.
Tak też zrobiliśmy.

Pociąg się pojawił i standardowo w planach były 2min postoju. Dorwaliśmy 1go konduktora, który nas spławił twierdząc, że on kończy pracę. Dorwaliśmy więc drugiego, po czym w 30 sekund streściliśmy całą sytuację robiąc przy tym smutne minki i maślane oczy. Ten ściągnął 3go konduktora i zaczęła się dyskusja kto ma ile ludzi "na składzie". My jeszcze dodajemy, że możemy siedzieć gdziekolwiek, byle pojechać, ktoś tam inny już gwiżdże, że czas odjeżdżać. Temperatura rośnie, panika również. W końcu zmiękli i wpuścili nas do przedsionka tuż przed kuszetką. I tam koczowaliśmy przez kolejne kilka godzin (dostając na każdym postoju drzwiami w d**ę), żeby ostatecznie wysiąść w Łodzi.

W pociągu też było wesoło. Gdynia - Zakopane, czyli przez całą Polskę, ludzie wracają z wakacji, inni na nie jadą, tyle, że w góry. Około godziny 20 wagon sypialny zostaje zamknięty, a reszta składu zamienia się w jedną wielką libację i pielgrzymki nawalonych (acz wesołych i przyjaznych), którzy widząc nasze sprzęty tuż pod drzwiami klopa twierdzili, że się zleją, nim dotrą przedział dalej.
Ewenementem był gość na oko lat 20-kilka, dredy, kozia bródka, kolczyk w brwi. Przymaszerował do nas chwiejnym krokiem taszcząc 5-litrowy baniak cytrynówki niewiadomego pochodzenia i nagabywał, żebyśmy się z nim napili. Po długich negocjacjach i odrobinie ściemy udało się go spławić. A potem jeszcze raz. I kolejny. Bo wracał kilkakrotnie i zawsze zapominał, że już u nas był i że "nie pijemy, bo prowadzimy". ;)
Dorwał nas jeszcze w Łodzi, w momencie wysiadania z pociągu. Z resztą chyba wszyscy mieszkańcy okolic Łodzi Żabieńca słyszeli jak nas na odchodne pozdrawiał. :D





PKP Frombork pozdrawia © Raven

Pierwsze zdjęcie po zmartwychwstaniu aparatu. :) © Raven

Kościół? Katedra? W Muzeum Mikołaja Kopernika. © Raven




Port we Fromborku © Raven

Muzeum Mikołaja Kopernika - widok na dziedziniec © Raven

Tymbark podnosi morale © Raven

Pyszne i tanie naleśniki © Raven

A co mi tam - zrobię małą reklamę :) © Raven

PKP Braniewo - legenda głosi, że kiedyś stacja ta tętniła życiem © Raven


Żeby zrozumieć musiałem przeczytać 2 razy. Gwoli ścisłości: przez tą stację przejeżdża może 1 pociąg na godzinę © Raven

Inter Regio? Jak widać cuda się zdarzają. © Raven

Zamek w Malborku widziany z okna pociągu © Raven

Grunt, to pozytywne nastrajanie podróżnych © Raven

Cinek oddał się lekturze. Chociaż nie wiem, czy bardziej nie interesowały go obrazki. © Raven

Mnie już czytać raczej się nie chciało ;) © Raven

I tak oto zakończyła się nasza wyprawa. Nie obyło się bez niespodzianek, jednych pozytywnych, innych mniej. Naprawdę fajnie spędzony czas, złamany został stereotyp płaskiego jak stół i nudnego, z rowerowego punktu widzenia, wybrzeża. No i najważniejsze: zdobyliśmy wszystkie rodzime latarnie morskie.

Teraz pozostaje tylko złożyć wniosek o srebrną odznakę BLIZA, z łezką w oku przeglądać zdjęcia i kombinować: co fajnego można by zrobić w przyszłym roku? Co by nie było, zapewne również będzie to tu opisane.




Przejechane: 76.65 km
w tym teren ~15.00 km

Czas: 04:43 h
Średnia: 16.25 km/h
Maksymalna: 34.91 km/h

SLM - etap 9 (ostatni): Gdańsk - Krynica Morska

Środa, 15 sierpnia 2012 | Komentarze #0

Pogoda od rana nie rozpieszczała, ale trzeba było jechać dalej. Początkowo mieliśmy jechać tylko do Jantaru, lecz szybko zapadła decyzja, że kręcimy od razu do Krynicy.

Pierwszym problemem okazało się kupno jedzenia, bo wyleciało nam, że 15 sierpnia jest dniem ustawowo wolnym od pracy. Jako, że w Łodzi na każdym rogu jest praktycznie zawsze otwarta Żabka, to postanowiliśmy takową znaleźć i tam. Bezskutecznie. Na Jarmarku Dominikańskim udało nam się zdobyć jakiś wypasiony chleb za równie wypasioną cenę (w sensie chorą). Dalej gdzieś w głębi zwyczajnego osiedla trafił się jeszcze otwarty spożywczak.

Droga prowadziła przez teren rafinerii. Może jest jakiś przejazd? Nie było. Uzbrojony strażnik nie zdziwił się wcale na nasz widok. Baa.. Stwierdził, że nawigacje też tamtędy prowadzą! Nie pozostało nic innego jak zawrócić i objechać kolosa dookoła (rafinerię, nie strażnika).

Tuż za Gdańskiem Cinek jako zapalony geograf ubzdurał sobie, że MUSI zobaczyć na żywo ujście Wisły. Jako, że ja nie miałem ochoty pchać się kolejny raz w piach po kostki z rowerem powiedziałem: "Droga wolna - ja zostaję!". I poszedł, za 15 minut miał wrócić. Zatrudniłem do pracy MP3'kę, ale po pół godzinie cierpliwość mi się skończyła i popędziłem towarzysza telefonicznie. Po kolejnych 15 minutach wrócił i stwierdził, że z drugiej strony jest elegancki dojazd. -.-

Przeprawa promem przez rzekę i wio dalej.

Przez przypadek trafiliśmy do obozu koncentracyjnego w Sztutowie. W sensie, nie, że nas zamknęli, tylko przejeżdżaliśmy obok. Zajechaliśmy, żeby obejrzeć z grubsza (na kompletne zwiedzanie nie mieliśmy zbytnio czasu) i pstryknąć kilka zdjęć.

Tuż przed dotarciem do dzisiejszego celu posłuszeństwa odmawia aparat. Nie łapie ostrości, na ekranie wywala "błąd obiektywu", po czym wyłącza się z wysuniętą lufą. Resetowałem, cudowałem, po czym mało się nie popłakałem. :/ Po długiej walce obiektyw się schował, a kolejne fotki musiałem robić komórką. Cóż.. To tylko sprzęt (tia.. pitu pitu.. :[), dobrze, że padł teraz, a nie w połowie wyprawy. Choć marne to pocieszenie.

W Krynicy Morskiej padał deszcz, więc szybko zaliczyliśmy ostatnią latarnię na naszej trasie i postanowiliśmy poszukać noclegu. Udało się za pierwszym podejściem i zarazem był to najtańszy nocleg pod dachem na tym wyjeździe. Ile? 20zł od głowy. Luksusów nie było, ale był dach, 2 łóżka, prysznic, lodówka i czajnik elektryczny.
Wieczorem jeszcze wyszliśmy "na miasto", żeby przekonać się, że Krynica Morska jest kolejnym po Międzyzdrojach, najbardziej burżujskim miastem na polskim wybrzeżu. Cinek ze smakiem (a fe..) spałaszował cholernie drogą przypaloną zapiekankę ze śmierdzącego pieca, ja poprzestałem na zupce z proszku.

Dzień się kończy, idziemy spać z niedowierzaniem, że to już koniec i nazajutrz będziemy spać już w swoich łóżkach z wypełnionymi paszportami pod poduszkami. :)
Wszystkie latarnie morskie na polskim wybrzeżu zaliczone -
mission completed!

Pytanie za milion: Jak pokroić świeży chleb nożem do masła? © Raven


Rafineria w Gdańsku - robi wrażenie © Raven

Przeprawa promowa © Raven


I wtedy zapadła minuta ciszy © Raven





Medytacja? © Raven

Przyczajony Cinek na ambonie © Raven

Kapitalne miejsce na imprezę, nawet prąd jest - mam koordynaty GPS! © Raven

Na grillu zmieściłby się rower © Raven

Widok z latarni w Krynicy © Raven

Niepozorne żarówy © Raven

Wiza z Krynicy Morskiej - ostatnia latarnia zaliczona! © Raven

Tam już byliśmy © Raven


Zaliczone latarnie:Krynica Morska
Łącznie: 15/15 - mamy wszystkie!

P.S. Może przyśni mi się działający aparat?




Przejechane: 23.33 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 01:20 h
Średnia: 17.50 km/h
Maksymalna: 37.78 km/h

SLM - bonus: rejs po Zatoce Puckiej

Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | Komentarze #5

Wstaliśmy nad wyraz rześcy, szybkie śniadanie i przed 10 byliśmy zameldowani w porcie w Chałupach. Kapitan Rysiek przygotowywał okręt, a my w tym czasie kminiliśmy, co zrobić z rowerami. Bosman się uparł, że jak mają tu być, to mają stać w "stojaku na rowery" (czyt: drucianym wyrwikółku, do którego nawet nie bardzo miałem jak sensownie przypiąć swój rower ze względu na rozkręcany zawias z tyłu). Jak się okazało, kapitan i bosman to kumple, więc po małych negocjacjach udało się załatwić, żeby przechował nam rowery w szopie, gdzie garażuje sprzęty do wypożyczania.
-"Ale jak nie wrócicie przed 20, to je wystawiam, bo muszę swoje schować!" - burknął groźnie.
-"Damy radę!" - chyba...

No i popłynęliśmy.
Najpierw trafiliśmy na tzw. ruchome wyspy, czy, jak kto woli, suchą mieliznę. O co chodzi? A no o to, że będąc spory kawał od brzegu nagle łódka się zatrzymała. No to zwinęliśmy żagle, podwinęliśmy nogawki i wyskoczyliśmy za burtę, żeby wpaść do wody.. po kolana! :D Słonko praży, żagle powiewają na lekkim wiaterku, przez płytką i bardzo czystą wodę widać piasek na dnie, a tymczasem ląd daleko na horyzoncie. Fajne uczucie, jak na Karaibach. ;) Kilkadziesiąt metrów dalej można było stanąć już suchą stopą na piasku - utworzyła się długa wąska wysepka (na drugi dzień pewnie już jej tam nie było). Ogółem zagłębie kitesurferów (dla niewtajemniczonych: połączenie deski surfingowej i spadochronu), których było tam od groma.
W oddali widzieliśmy wystające ponad lustro wody wraki powojennych okrętów, do których niestety nie mogliśmy się zbliżyć biorąc na uwagę ryzyko przedziurawienia kadłuba. Cinek, jako świetny pływak, niewiele myśląc wskoczył w kąpielówki, założył gogle i popłynął te kilkaset metrów ogarnąć sprawę z bliska. Na chwilę nawet zniknął nam z oczu, lecz zaraz potem widzieliśmy, jak siedzi na wieżyczce jednego z okrętów.

Głównym celem była była poniemiecka torpedownia, czyli mówiąc w skrócie wielka dziwaczna betonowa konstrukcja na środku zatoki. Chcieliśmy nawet do niej zacumować, ale nie udało się znaleźć sensownego miejsca do podejścia. Opłynęliśmy dookoła i nic. Jako, że byliśmy już kawałek drogi od Chałup zrobiliśmy przy okazji nawrót i ustawiliśmy się z wiatrem. No i wtedy zaczęła się zabawa. Cinek, który do tej pory trzymał ster uradowany niczym przedszkolak, który dostał nową zabawkę płynął trochę zapobiegawczo bojąc się wywrócenia nas. No ale przyszedł czas na zmianę i wtedy Rysiek pokazał, że tamten nie miał się czego obawiać. ;) Przez większość drogi powrotnej lecieliśmy z nachyleniem rzędu 30-40 stopni siedząc z dupami za burtą, żeby trzymać przeciwwagę i tak oto wesoło skakaliśmy sobie po małych falach. Przechył taki, że woda wlewała się przez burtę i co jakiś czas była ręczna sesja z podbieraczkiem (wszak pompy na pokładzie nie mieliśmy). Czad! :D Znaczy, dla mnie tylko na początku był czad, bo jako szczur lądowy nie posiadam zbytnio zaprawionego żołądka, jeśli chodzi o takie bujanie. Mówiąc wprost: zzieleniałem, co skończyło się pawiem za burtą. Nawet niejednym. Moi kompani się śmiali, bo ponoć to był wiatr tylko "czwórka" (w skali do 10). Ale i tak było warto. :P

Pod koniec wiatr jakoś nie chciał nam sprzyjać i powolutku, powolutku dziabaliśmy do przodu. Do tego zrobiło się chłodno. Wróciliśmy praktycznie na styk na 20:00. Bosman już prowadził swoje rowery do szopy i tylko głośno zagwizdał na nasz widok.
Po stanięciu na stałym lądzie nogi miałem jak z waty, głupie uczucie.
Podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem do Władysławowa. Było ekstra!



Jak na Karaibach ;) © Raven

Świr popłynął oglądać wraki. Jeszcze w wodzie do pasa, dalej jest podobno 8m głębokości. © Raven


Suchy ląd na środku zatoki © Raven

Okręt zaparkowany © Raven

Jak trochę popływał, to go potem wypizgało © Raven

Statyw dawał radę © Raven

Słońce w pełni, wiatr w żagle © Raven

Powojenna torpedownia © Raven


Zaraz nabierzemy wody © Raven


Kapitan wylewa wodę z pokładu © Raven



Koniec zabawy, zwijamy żagle :( © Raven


Zachód słońca w Chałupach © Raven




Przejechane: 85.58 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 04:59 h
Średnia: 17.17 km/h
Maksymalna: 41.81 km/h

SLM - etap 7: Hel

Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze #0

//Na wstępie chciałbym przeprosić wiernych czytelników za tak długą przerwę. ;)

Półwysep Helski zaskoczył nas świetnie przygotowaną i oznakowaną rowerową drogą ekspresową na prawie całej jego długości. 35km prosto - brzmi nudno, prawda? A no okazuje się, że niekoniecznie. Niby prosto, a droga była kręta i do tego obfitowała w liczne wzniesienia (zwłaszcza pod koniec). Miłym urozmaiceniem były drogowskazy na bieżąco informujące o odległościach od poszczególnych miejscowości.

Jadąc tak sobie przez Jastarnię (a może Juratę? Nie pamiętam już) Cinek wymyślił, żeby zobaczyć letnią rezydencję prezydenta RP. Zobaczyliśmy: wielki strzeżony niczym wojskowy poligon leśny obszar, milion kamer i tabliczki "Strefa zamknięta", czy coś w ten deseń.

A w ogóle, to ubzduraliśmy sobie, że na Helu wypożyczymy coś pływającego i wpakujemy się na to coś z rowerem. Mój kompan ma wiele różnych dziwnych uprawnień na różne dziwne wodne wehikuły, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby wziąć jakąś małą żaglówkę. Tylko sęk w tym, że nie było skąd. Zdezelowane kajaki i rowerki wodne nas nie satysfakcjonowały. Wracając do Władysławowa dostrzegłem dumną tablicę "Port Chałupy", a pod nią multiwypożyczalnię: rowerów (z kołami, nie wodnych), żaglówek, motorówek. Podpytaliśmy bosmana i owszem, jedna gówniana żaglówka była, za 40zł/h, w określonym obszarze...
Cinek, jako zapalony żeglarz zaczął kręcić się po przystani i oglądać to, co było do niej przycumowane. Wypatrzył jakąś fikuśną łódkę (kaszubską jak się później okazało) z dumnymi, czerwonymi (sztormowymi ponoć ;)) żaglami. A wtedy zaszedł go od tyłu jakiś gość (rybaczki, zarośnięta twarz, lat +/- 50) i gadka w stylu "Czego on tutaj szuka?". Był to właściciel owej żaglówki. Słowo do słowa i wyszło na to, że nazajutrz wypływa w rejsik po zatoce.
"Jak chcecie, to wpadajcie!"
Cały dzień pływania za frajer?! Długo nie trzeba było nas namawiać.
Zbiórka o 10 rano.

Z punktu widzenia wieży we Władysławowie Hel wydawał się niepozorny © Raven

www.wladek.pl, czyli Władysławowo na żywo © Raven

Idiotoodporna klatka schodowa © Raven

Znalezione na parapecie © Raven



Przez ten "freedom" o mało nie wpadłem do wody, bo pomost się bujał :D © Raven

Rowerowy parking za 500m?! © Raven

Latarnia - Jastarnia © Raven

Latarnia w Jastarni w pełnej okazałości © Raven

Aż się zatrzymałem, żeby przetrzeć oczy © Raven

Co to jest? Wał napędowy okrętu podwodnego? © Raven

Latarnia Hel - ciasno jak w ***** © Raven


Latarnia Hel w pełnej okazałości © Raven

Kolacja na bogato, czyli szalejemy mając do dyspozycji lodówkę i w pełni wyposażoną kuchnię :) © Raven

Zaliczone latarnie:Jastarnia, Hel
Łącznie: 13/15




Przejechane: 9.03 km
w tym teren ~0.00 km

Czas: 00:45 h
Średnia: 12.04 km/h
Maksymalna: 25.51 km/h

SLM, czyli Szlakiem Latarń Morskich - dzień 0

Niedziela, 5 sierpnia 2012 | Komentarze #5

Wyjazd taki chodził mi po głowie od dłuższego czasu, tylko nie mogłem znaleźć drugiego chętnego. W końcu się udało. Motyw prosty: przejechać polskie wybrzeże jak najbliżej morza i zaliczyć wszystkie latarnie po drodze.
No i stało się.


Po perypetiach z pakowaniem (czyli jak się spakować na 2tyg. w plecak 30l, w tym narzędzia i jedzenie) rano byliśmy umówieni nieopodal dworca Łódź Żabieniec. W tym miejscu pewnie niektórzy popukają się w głowę czytając o plecaku i zadadzą pytanie "Dlaczego nie sakwy?", prawda? A no dlatego, że po analizie terenu, w który zamierzamy jechać przyjęliśmy założenie, że sakwy są be (jak się później okazało - słusznie). A poza tym miałem fulla (do którego sakw nie założę) i mocne plecy. ;)

W Łowiczu godzina czasu na przesiadkę, tak więc z braku laku wzięliśmy się za krótkie zwiedzanie. Trójkątne rynki i takie tam bzdety. Jadąc przez pchli targ przypomniało mi się, że nie wiąłem z domu głupiej łyżeczki (no bo czym zjeść chociażby jogurt?). Nigdy bym nie pomyślał, że pierwszym zakupem na tym wyjeździe będzie właśnie łyżeczka. :)

Wsiadamy w kolejny, docelowy już pociąg. Podróż rozpoczęła się od małego rowerowego cyrku, gdyż nie tylko my z bicyklami nad morze się wybieraliśmy. Była okazja, by wykazać się siłą i zdolnościami akrobatycznymi, ale, ku uciesze innych podróżnych, jakoś przenieśliśmy swoje rowery przez wąski korytarz pociągu. Ponad kilkoma innymi rowerami...
Z Łowicza do Wolina (Wolinu?) podróż odbyła się bez niespodzianek, jedynie pogoda sukcesywnie się psuła. Na miejsce docieramy w regularnym deszczu. Niewiele myśląc opakowaliśmy się odpowiednio i ruszyliśmy na poszukiwanie obczajonego wcześniej szkolnego schroniska. Z drobnymi problemami, ale trafiliśmy. Było koło godziny 16, a tam kartka, że czynne od 17. Miodzio. Przynajmniej na głowę się nie lało, bo był daszek nad schodami. I tak oto czekaliśmy sobie dobrą godzinkę w towarzystwie.. Wikingów! Skąd tam Wikingowie? A no mieli właśnie swój zlot i spali tam, gdzie my spać zamierzaliśmy.

Kierowniczka całego interesu pojawiła się punktualnie. Przyjęła nas bardzo "profesjonalnie", chłodno rzekłbym. Werdykt brzmiał "18zł od głowy", więc zostaliśmy. Łóżko jest (w damskiej szatni), prysznic jest (obok damskiej szatni), gniazdko również. Tyle, że w gniazdku nie było prądu, choć podobno być powinien. Po krótkim dochodzeniu z mojej strony i nielegalnym gmeraniu w skrzynce z bezpiecznikami prąd przywrócić się udało.

Przy wypakowywaniu Marcin miał ze mnie ubaw, bo z bukłaka pociekło mi na łóżko.

Przestało padać. Spacerek po Wolinie, kebab w ramach szybkiej obiadokolacji, zakupy w Biedronce, kilka rundek w ping-ponga (do dyspozycji mieliśmy pełen sprzęt) i lulu.
Od jutra ruszamy na bój!

Praktyczna pamiątka z Łowicza © Raven

Łowicz, a w tle trójkątny rynek starego miasta © Raven

Konduktor miał minę nietęgą, lecz większych uwag nie było © Raven

Druciane koszyki są bardziej uniwersalne pod względem wielkości trzymanej butelki © Raven

W oczekiwaniu na otwarcie schroniska - przynajmniej na głowę się nie lało © Raven

Nam tam pasowało, tylko kobiet akurat nie było :/ © Raven

Odnalazłem zaginiony prąd © Raven




Przejechane: 7.41 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 00:25 h
Średnia: 17.78 km/h
Maksymalna: 30.30 km/h

Test drive powypadkowy

Piątek, 3 sierpnia 2012 | Komentarze #6

Rower doprowadzony do porządku, blat wyprostowany (no może nie jest idealnie, ale działa), poziom oleju uzupełniony. Wygląda OK.

Pojechałem załatwić coś w pracy i dalej omawiać szczegóły wyjazdu.

Kategoria Solo, Na twardo, 0-50km



Przejechane: 17.19 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 00:49 h
Średnia: 21.05 km/h
Maksymalna: 36.88 km/h

W poszukiwaniu nowego kasku

Piątek, 3 sierpnia 2012 | Komentarze #4

Objeździłem kilka sklepów i kupiłem.. nic. Albo kształt/kolor nie ten, albo ciężkie bydle, albo jak już coś się znalazło, to w cenie z kosmosu. A tak, to samo budżetowe badziewie. Lipa. Trudno, pojadę bez kasku. Na koniec świata nie jadę, nad morzem też jakieś sklepy rowerowe powinny być. Może na miejscu kupię coś sensownego.

Nowe, plastikowe bilety parkingowe w Manufakturze © Raven




Przejechane: 115.93 km
w tym teren ~0.50 km

Czas: 05:26 h
Średnia: 21.34 km/h
Maksymalna: 39.80 km/h

Taxi - kurs 355

Czwartek, 2 sierpnia 2012 | Komentarze #0

Koniec pracy. Od jutra urlop - tym razem planowany. :)
Póki co pogoda (i jej prognozy) sprzyja, oby tak dalej.


A w ogóle, to (chyba tak na dobry początek wolnego) na koniec dnia, kiedy myślami byłem już w domu wysłali mnie na drugi koniec miasta. :/




Przejechane: 65.85 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 03:10 h
Średnia: 20.79 km/h
Maksymalna: 35.80 km/h

Taxi - kurs 354

Środa, 1 sierpnia 2012 | Komentarze #0




Przejechane: 100.61 km
w tym teren ~1.00 km

Czas: 04:37 h
Średnia: 21.79 km/h
Maksymalna: 36.30 km/h

Taxi - kurs 253

Wtorek, 31 lipca 2012 | Komentarze #0

Pierwszy dzień w pracy po nieplanowanym tygodniowym urlopie. No i stówka pękła.