Jeżdżę, więc jestem.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
Znajomi na Bikestats
Mój Skype
Ujeżdżany sprzęt
Wykres roczny
Archiwum
- Szlakiem Lararń Morskich 2012:
- Dzień 0
- Etap 1: Wolin - Dziwnów
- Etap 2: Dziwnów - Kołobrzeg
- Etap 3: Kołobrzeg - Bobolin
- Etap 4: Bobolin - Rowy
- Etap 5: Rowy - Łeba
- Etap 6: Łeba - Władysławowo
- Etap 7: Hel
- Bonus - rejs po zatoce
- Etap 8: Władysławowo - Gdańsk
- Etap 9: Gdańsk - Krynica Morska
- Epilog: Krynica Morska - Braniewo
- Międzygórze 2012
- Skrzyczne klimaty 2012
- Góry po raz pierwszy 2011
- Udupieni na Jurze 2011
- Drogowa modlitwa rowerzysty
- Zrób to sam: manetka lockout'u
- 2014, Lipiec3 - 9
- 2014, Maj2 - 2
- 2014, Kwiecień5 - 1
- 2014, Marzec8 - 10
- 2014, Luty1 - 14
- 2014, Styczeń1 - 6
- 2013, Grudzień1 - 6
- 2013, Październik1 - 9
- 2013, Wrzesień1 - 0
- 2013, Sierpień3 - 19
- 2013, Lipiec11 - 12
- 2013, Czerwiec6 - 15
- 2013, Maj9 - 25
- 2013, Kwiecień4 - 11
- 2013, Marzec1 - 30
- 2013, Luty3 - 15
- 2013, Styczeń15 - 92
- 2012, Grudzień11 - 23
- 2012, Listopad13 - 53
- 2012, Październik12 - 21
- 2012, Wrzesień14 - 8
- 2012, Sierpień23 - 46
- 2012, Lipiec19 - 20
- 2012, Czerwiec21 - 53
- 2012, Maj20 - 23
- 2012, Kwiecień20 - 17
- 2012, Marzec15 - 25
- 2012, Luty16 - 31
- 2012, Styczeń15 - 29
- 2011, Grudzień17 - 36
- 2011, Listopad17 - 41
- 2011, Październik16 - 24
- 2011, Wrzesień25 - 7
- 2011, Sierpień22 - 12
- 2011, Lipiec23 - 37
- 2011, Czerwiec36 - 56
- 2011, Maj30 - 56
- 2011, Kwiecień34 - 47
- 2011, Marzec27 - 78
- 2011, Luty14 - 5
- 2011, Styczeń17 - 16
- 2010, Grudzień16 - 20
- 2010, Listopad12 - 4
- 2010, Październik26 - 11
- 2010, Wrzesień24 - 38
- 2010, Sierpień7 - 14
- 2010, Lipiec16 - 14
- 2010, Czerwiec3 - 0
- 2010, Maj8 - 18
- 2010, Kwiecień13 - 19
- 2010, Marzec1 - 0
- 2009, Wrzesień1 - 0
- 2009, Maj2 - 0
- 2009, Kwiecień7 - 1
- 2009, Marzec6 - 3
- 2009, Luty3 - 8
- 2009, Styczeń2 - 5
Kilkudniowa zadyma
Dystans całkowity: | 2199.15 km (w terenie 1216.00 km; 55.29%) |
Czas w ruchu: | 159:27 |
Średnia prędkość: | 13.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.16 km/h |
Suma podjazdów: | 2039 m |
Liczba aktywności: | 51 |
Średnio na aktywność: | 43.12 km i 3h 07m |
Więcej statystyk |
w tym teren ~15.00 km
Gdzie są kur*a dziurki?! [Szczyrk 2012 - dogrywka]
Sobota, 21 lipca 2012 | Komentarze #3
Dzień zaczęliśmy od jazdy.. samochodem. Wstaliśmy wcześnie i pojechaliśmy do Bielska do upatrzonego sklepu rowerowego celem zakupu opon dla Adama. Przy okazji kupił sobie też przedni hamulec. A właściwie to ja, jako najbardziej obeznany w temacie mu go kupiłem, on tylko płacił. :P
Stanęło na Juicy 3 z tarczą 185. Nie wiem, co musiał brać projektant Kross'a Sign DS, żeby do takiego roweru wstawić V'ki. Whatever.
Po powrocie do kwatery zabrałem się za montaż i chyba przeżyłem mały zawał, bo kosmos mi się zawiesił. Amor: RST Launch. Mocowanie pod hamulec tarczowy jest. Zgodnie z tym, co wygooglowaliśmy jeszcze w sklepie: standard IS. Miodzio. Tylko..
Gdzie są kur*a dziurki?! O_O
Normalnie nie byłem w stanie tego ogarnąć. Na zdjęciach wszystko się zgadzało, a w praktyce: atrapa? WTF, pierwszy raz coś takiego na oczy widziałem. Mnie zamurowało, na twarzy Adama zaczęła się malować rozpacz i rozgoryczenie, a Bartek na to: Wiercimy!
Do pomysłu podszedłem baaaaaaardzo sceptycznie, ale obejrzałem wszystko dokładnie z każdej strony i wniosek nasunął mi się tylko jeden: ktoś w fabryce/na montowni zwyczajnie dał d**y. Ściągnęliśmy faceta, który wynajmował nam pokój, on wynalazł wkrętarkę z odpowiednim wiertłem i ostrożnie, acz stanowczo ruszyliśmy do boju. Może nie wyszło to tak idealnie, jak powinno być fabrycznie, ale wszystko się trzyma (uprzedzając fakty, po 2 dniach jazdy stan uzębienia właściciela roweru nie uległ zmianie), a hamulec działa w porządku.
Tyle przygód technicznych (no, pomijając mojego późniejszego giga-snejka w tylnej gumie). Po wszystkim ruszyliśmy w stronę wyciągu, a następnie spowitego we mgle (w mleku? widoczność = kilkanaście metrów) szczytu. Pozjeżdżaliśmy, potaplaliśmy się w błocie, ubawiliśmy się.
Czysty grawitacyjny fun. Była chwila grozy, jak Bartek o mało nie wjechał w jakąś leśną zwierzynę, które przebiegła mu przed kołem.
Na koniec nawet pobiłem swój rekord prędkości (o 1km/h, ale zawsze), a chłopaki o mało nie rozbili się na.. samochodzie faceta, który wynajmował nam nocleg. Na koniec jednej z obczajonych tras jest fajna asfaltowa serpentyna, która podjeżdża nam wprost pod drzwi. Gdzieś w połowie tego asfaltu jest niefajny wąski łuk. Ja grzałem pierwszy, kiedy na łuku ujrzałem czarne Audi. Ja po hamulcach, on po hamulcach, wymijanka i sytuacja opanowana. I wtedy spojrzałem w tył, krzyknąłem (na niewiele się to zdało) i patrzyłem, który się wpakuje w auto. Ostre hamowanie, jeden z lewej, drugi z prawej. Brakło dosłownie centymetrów, żeby kogoś coś zabolało. Kierowca i syn (spoko gość), mieli z nas później bekę. :)Poprawiamy fabrykę, czyli ktoś zapomniał o dziurkach
© RavenMission completed - hamulec działa
© RavenNiecierpliwy nie chciał czekać na pompkę?
© RavenW drodze do mlecznej krainy
© RavenA za nami było schronisko. Podobno.
© RavenJemu błotne kałuże niestraszne
© RavenI kolejny raz do góry
© Raven"Dobra, ale nie musisz czytać na głos!" :P
© RavenA na końcu była moja du*a, choć wyglądała tak samo.
© Raven
w tym teren ~2.50 km
Powrót do płaskiej rzeczywistości [Międzygórze 2012]
Sobota, 9 czerwca 2012 | Komentarze #3
Pociąg kilka minut przed 6. Zbiórka ustalona u mnie pod drzwiami o 5. Budzik na 4:00. Budzik zadzwonił (skutecznie), nawet ze 3 "drzemki" poszły w ruch. W bliżej nieokreślonym czasie zrywa mnie telefon. Z przerażeniem widze na wyświetlaczu godzinę 5:00, Iza dzwoni z zapytaniem jak mi idzie:
-Wstałeś?
-Tak! To znaczy nie! Eee.. To znaczy zaspałem! Zaraz będę gotowy!
Panika i przerażenie, w pokoju aż się kurzyło. W 5 min załatwiłem poranną toaletę, pakowanie niedobitków do plecaka i ogarnięcie pokoju. Na śniadanie nie było już czasu. Jak w wojsku normalnie.
Zdążyliśmy, pociąg przyjechał punktualnie, z żalem żegnaliśmy się z górami i obserwowaliśmy, jak teren sukcesywnie się wypłaszcza.
We Wrocku przesiadka (tym razem bez kilkugodzinnego koczowania) i już prosto do domu.
Konduktor trochę mnie zdemotywował, gdyż pojawił się w momencie, kiedy byłem trochę zmulony, a ten sprawdzając bilety rzucił pytanie:
-"A karta rowerowa gdzie?"
Minęło kilka sekund, zanim przetworzyłem tę informację, a ten zaczął mnie już uspokajać i mówić, że tylko żartował. :P
I to by było na tyle.
Było przygodowo, zero nudy, pogoda do zgryzienia, funfactor=max. Jeszcze raz wielkie dzięki dla całej ekipy.Adamie: czekamy na jakiś fajny film podsumowujący. Film się pojawił:
Jako, że zdjęć było łącznie baaaaaaaardzo duuuuuuuuuuuuuuuuużo (wiele trzepanych trybem seryjnym celem uchwycenia najlepszych momentów), nie sposób ich wszystkich opublikować. Albo "sposób", ale nie ma sensu. W związku z powyższym, na mojej Picasie można znaleźć tylko tę ciekawszą (wg. mnie) ich część. Niektóre fotki zawierają geotagi (mają zaznaczone położenie na mapce).
[EDIT po dłuższym namyśle]
Tylko ja nie zaliczyłem żadnej efektownej gleby, ani lotu przez kierownicę!
Tylko teraz nie wiem, czy mam się cieszyć z tego, że jestem dobry/miałem farta* (*niepotrzebne skreślić), czy smucić z powodu braku jakiejś fajnej destrukcyjnej fotki.
w tym teren ~22.00 km
Manewry ziemia-powietrze i szczypta hazardu [Międzygórze 2012]
Piątek, 8 czerwca 2012 | Komentarze #0
Dzień ostatni. Adam mówi pass, Marysia za nim murem, a co za tym idzie ekipa jeżdżąca kurczy się do ilości sztuk: 3.
Poinstruowani jak i gdzie jechac ruszyliśmy i o mało nie zawróciliśmy, kiedy nad niebem zawisły nieciekawe chmury i zaczęło kropić. Chwila postoju, deszcz ustał i pada decyzja, że jednak jedziemy. Dobra decyzja, bo pogoda zaczęła się klarować.
Fajna i szybka traska. I jak się później okazało: zgubna. Szuterek z górki był miodny, ale GPS mnie okłamał i przegapiłem skręt szlaku, przez co omało nie zostałem zlinczowany (no bo ostrzagali przecież). Jakoś się wybroniłem i obyło się bez ofiar. :P
I to by było na tyle, ale...
Zdążyłem oprzeć rower o szafę i pójść za potrzebą, gdy dzwoni uhahany Siwy:
-Wracaj, tu jest tor freeridowy! Jesteśmy [tu i tu].
Niewiele myśląc założyłem swój hełm i ruszyłem dalej na bój. Co się okazało: tuż pod nosem, w Międzygórzu, mieliśmy fajną traskę budowaną przez miejscowe dzieciaki. Skocznie, kładki i tym podobne. Oprowadził nas spotkany na miejscu niejaki Dawid (aka Młody), na markeciaku ważącym tyle, co 2 nasze rowery razem wzięte. Baa.. Nawet na nim skakał.
Trochę się pobawiliśmy i telefonicznie ściągnęliśmy Marysię z Adamem i kolejnym aparatem. Wtedy się zaczęło: 3 aparaty w trybie seryjnym + banda maniaków lubiących rowerowe wygłupy = kolejne kilkaset fotek do selekcji (oczywiście tych, które się do czegoś nadają będzie z tego niewiele). Ubawiliśmy się bardzo, sporo się z Marcinem naskakaliśmy. Iza skakała z aparatem niczym ninja, a Marysia.. No właśnie.. Marysia dziwnie tego dnia ucichła i zbyt skora do harców (rowerowych przynajmniej, bo w inne się nie zagłębiam) nie była. Do tego moja opona w dupie przy lądowaniu pewnie przejdzie do historii, jako kolejna rowerowa legenda. Idę o zakład, że Siwy to opisze ze szczegółami, bo on miał z całej sytuacji największą bekę. Uprzedzając pytania, akurat ten moment nie został uchwycony migawką. :P
Po wszystkim dla odmiany wzięliśmy się za domowe żarcie. Wielki gar, a w nim ze 3kg makaronu, do tego 3 słoiki różnych sosów zmiksowanych razem i wyżerka, jak się patrzy.
Dzień kończymy meczem otwarcia Euro. Nawet zakłady robiliśmy i jako, że idealnie obstawilem wynik, pazernie i z dziką satysfakcją zgarnąłem całą oszałamiającą pulę nagród: zawrotne 4zł.
Oglądanie zdjęć pomijam, bo to oczywista oczywistość.
Spać idziemy ciut wcześniej, gdyż pociąg rano mamy o godzinie nieludzkiej. Tym razem podwózka plecaków jest załatwiona.No i rysa na nowej sztycy. :/
© RavenMłody ogarniał mimo niedoboru odpowiedniego sprzętu
© RavenŚlad po oponie w dupsku, czyli "wychyl się za siodło jak skaczesz!"
© RavenZARAZ ZGINĘ!, czyli zaufanie do partnera podstawą udanego związku
© RavenZARAZ ZGINĘ!, czyli przerażenie przy pierwszym skoku i o mały włos niedolot
© RavenJak wyszło?! Jak wyszło?!
© RavenNie mógł poskakać, to przynajmniej na kładce się polansował
© Raven
w tym teren ~33.00 km
Weryfikacja i eliminacja poobijanych [Międzygórze 2012]
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze #1
Kostka wygrzana, wysmarowana Altacetem, usztywniona bandżem. W głowie myśl jedna:
"Nie przyjechałem tu, żeby siedzieć w kwaterze. Pojade choćbym miał pedałować jedną nogą.".
I pojechałem.
Co ciekawe, nie byłem jedynym poszkodowanym. Adam, który dzień wcześniej kręcił powietrzne piruety był nieźle poobijany i, dla odmiany, jego kostka powiększyła się niemal dwukrotnie.
Mieliśmy jechać też zielonym szlakiem, tyle, że w drugą stronę. Punktem wypadowym standardowo były okolice schroniska na Śnieżniku, które tak naprawdę z samym szczytem wspólnego miało niewiele (było sporo niżej).
Zielony ponownie "dawał radę!", mimo, że początkowo sporo było prowadzenia roweru. Wynagrodzeniem były widoki. Większość ekipy na zjazdach się ubawiła, tylko Iza miała momentami niemrawą minę, gdyż zjeżdżanie nie szło jej najlepiej. W połowie drogi, po kilku karkołomnych odcinkach względy zdrowotne biorą górę. Adam z Marysią wracają, Ja, Iza i Marcin zapewnieni, że szkoda fajnego kawałka jedziemy dalej. Faktycznie było warto. Choćby dla tej sytuacji:
Jechałem pierwszy, zatrzymałem się i krzyczę do Marcina:
"STÓJ! Tu jest hopka, będzie fajna fota!".
A gdzie tam.. Z bananem od ucha do ucha śmignął mi przed nosem i poleciał w dół. Tututum-hop-tututum-hop-tututum... ŁUBUDU! W ułamku sekundy wyhamował do zera, a tylne koło postanowiło go wyprzedzić. Trzeba było to widzieć! :D
Po tym fajnym był standardowy podjazd-podjazd i znowu zjazd i byliśmy w domu. Kąpiel, pizza i.. standardowy zestaw wieczorny. Tym razem u mnie ("w jaskini Don Gadgeta" :D), co by nie zagłuszać ciszy nocnej tylko w jednym miejscu. ;)Siwy wypuszcza spadochron, czyli EWAKUACJA!
© Raven100% skupienie gwarancją udanego zdjęcia
© RavenSłodkie dziubki na dachu świata
© RavenTelewizja kamienna naziemna
© RavenPier*ole, nie jadę!, czyli podwójna kostka mówi, że ma dość
© RavenOdwrotu już nie ma, stamtąd przyjechaliśmy
© RavenTylne koło go wyprzedziło, ale banan na twarzy pozostał :)
© Raven
A na deser..Zdjęcie-zagadka: Co robi Adam?
© Raven
Ci, co przy tym byli, naturalnie mają siedzieć cicho. :P
w tym teren ~18.00 km
Podbój Śnieżnika, dokoksowany kuternoga, i jego niedoszła akcja ratunkowa [Międzygórze 2012]
Środa, 6 czerwca 2012 | Komentarze #14
Hurra! Świeci słońce! No to wio.
Dzisiejszy plan był taki, żeby wdrapać sie na Śnieżnik i stamtąd w kierunku z grubsza północno-wschodnim jechać wzdłuż polsko-czeskich słupków granicznych, zielonym szlakiem. Plan był dobry, szlak był zajefajny. Ogólnie było fajnie, dopóki na jednym z korzennych zjazdów coś mi niefajnie strzeliło w prawej kostce. Normalnie jakby mi ktoś szpilę wbił. Iza poratowała bandażem elastycznym i postanowiliśmy najkrótszą drogą stoczyć się do cywilizacji. Po drodze był kamienisty zjazd. Niewiele myśląc, wypiąłem się jedną nogą i.. ku przerażeniu na twarzach współtowarzyszy z bananem na gębie zjechałem go na jednej nodze. :D
Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Adam chyba wybrał zły tor jazdy co skutkowało efektownym lotem przez kierownicę w połączeniu z bocznym piruetem nogami, którego nie powstydził by się żaden łyżwiarz figurowy i lądowaniem na plecach. Wszystko jest na filmie, gdyż za nim jechał Marcin z kamerą na kierownicy. Na szczęście obyło się bez rozczłonkowania.
Po dojechaniu do cywilizacji rozdzieliliśmy się. A właściwie, to ja zgodnie z rozkazem zostałem, a reszta postanowiła wrócić jak najszybciej do Międzygórza i przyjechać po mnie autem.
Problem w tym, że jakbym miał czekać nie wiadomo ile czasu i pierdzieć w ławkę na przystanku PKS, to bym chyba dostał cholery. Kostka raczej skręcona nie była, bo nie zaczęła puchnąć. W sumie działała, musiałem się tylko pilnować, żeby nie ruszyć stopą na zewnątrz. Ogólnie nie mogłem chodzić, ale po gładkim mogłem rowerem jechać. No to szybki przegląd mapy na GPSie i telefon z hasłem "Cisnę asfaltem do Międzygórza" - tak w ramach rozruszania. Adam miał przedzwonić, kiedy będzie po mnie jechał.
Do Siennej prawie cały czas pod górkę. Mało tego: w momencie najgorszego podjazdu z pola wyskoczyły na mnie 2 kundle. Chyba nigdy tak szybko nie podjeżdżałem..........
Zgodnie z systemem "mnożnik x 2", czyli na podjazdach minimum 10km/h, na płaskim 20, z górki 40 głodny i zły grzałem do przodu.
W końcu dzwoni telefon:
-Gdzie jesteś?
-Ze 2km od Międzygórza, niedługo będę.
Głos w słuchawce się zawiesił. Po kilku dziwnych epitetach skierowanych w moją stronę umówiliśmy się w pizzerii i tam spotkałem się z resztą.
Dostało mi się od "Skur**synów" (z zapewnieniem o znaczeniu pozytywnym), "Je*anych koksów" i tym podobnych.
Fakt, w czasie, kiedy oni przejechali 10km ja zrobiłem 40. Ale co z tego, skoro po piwo do baru musiałem kuśtykać? :/Podjazd-podjazd (ten akurat w miarę łagodny)
© RavenKolejny podjazd-podjazd (podejście-podejście?)
© RavenFuck you, góro!
© RavenIza szuka jagód. W czerwcu.
© RavenYMCA
© RavenTam serio było stromo
© RavenJagody, podejście drugie: "To nie moja wina! To te krzaki mnie ściągnęły z roweru!"
© RavenZamiana ról! Teraz ja będę jeździł na Tobie! - rzekł rower.
© RavenCzy jest na sali lekarz?
© RavenZółty szlak do Bolesławowa
© bendus
Z innego punktu widzenia
Relacja Adama: Pechowa zieleń - zielony szlak ze Śnieżnika
Relacja Marysi: Śnieżnik i zielony szlak graniczny
w tym teren ~0.00 km
Deszczowo i antyrowerowo [Międzygórze 2012]
Wtorek, 5 czerwca 2012 | Komentarze #4
Nie mam w zwyczaju dodawania pustych wpisów, ale tym razem zrobię wyjątek, co by zachować ciągłość wydarzeń.
Zgodnie z prognozami, poranny obraz za oknem nas nie zdziwił: lało.
Jako, że mieliśmy do dyspozycji jedno auto, wybraliśmy się na małą wycieczkę krajoznawczą. Najpierw do Kopalni Złota w Złotym Stoku, potem do Kłodzka. W tym drugim zjedliśmy fajny obiad, obskoczyliśmy w poszukiwaniu okazji wszystkie lokalne sklepy rowerowe i zrobiliśmy większe zakupy w hipermarkecie.Tak działa bardzo wilgotne powietrze w połączeniu z niedoborem światła słonecznego
© RavenDalej, dalej oczy Gadżeta!
© Raven"Ta przewodniczka za dużo gada. Zabijmy ją."
© RavenWodospad Wilczki
© Raven
Wieczór taki, jak dzień wcześniej.
w tym teren ~30.00 km
Wyspani vs. zj*bani [Międzygórze 2012]
Poniedziałek, 4 czerwca 2012 | Komentarze #0
Kilka minut po 8 wysiedliśmy w Domaszkowie i ruszyliśmy do Międzygórza. Pod górkę naturalnie. I z plecakami, bo Iza podziękowała za podwózkę bagażu (o czym z Marcinem dowiedzieliśmy się po fakcie). W połowie drogi wyjechał po nas Adam i prowadził dalej. Mój nocleg był pierwszy (tak jakoś wyszło, że mieszkaliśmy w innych miejscach), ale co z tego, skoro pocałowałem klamkę:
-Szefa nie ma, będzie po 10. - i tyle było rozmowy.
No to pojechałem z resztą grupy do nich.
Oni się prysznicowali, ja czekałem. Po 10 dostałem się wreszcie do swojego pokoju, szybko rozpakowałem i ruszyliśmy na szlak.
Jak to w górach: najpierw mozolne wdrapywanie się, potem zjeżdżanie (które jednym wychodziło lepiej, innym mniej).
Na początek bez szaleństw, gdyż połowa druzyny była wyspana, a połowa [patrz tytuł wpisu]. No ale jak to zwykle z założeniami bywa, szlag je trafił i gdzie dało się cisnąć, to się cisnęło. Zaliczyliśmy m.in. Czarną Górę. Na szczycie napotkaliśmy pokaźną bandę rozwydrzonych bachorów (kolonia jakaś?) żywo zainteresowanych naszymi rowerami, a głównie Izy. Zjechaliśmy niejaką "trasą frirajdową", czyli fajnym, leśnyn, stromym singletrack z różnymi atrakcjami. Ze względu na różnice sprzętowe i umiejętnościowe jednym pasowało to bardziej, innym mniej, ale ogólny bilans pozytywny. Marysia z Marcinem na karkołomnych odcinkach udowadniali sobie zawzięcie które z nich ma większego.. ekhem.. sami wiecie co.
Po wszystkim posiłek w knajpie pod moim pokojem i piwna siesta przy okazji oglądania zdjęć."Ojoj! Miałeś ostrzegać, jak będziesz robił zdjęcia! :O"
© Raven
Z innego punktu widzenia
Relacja Izy: Chrzest bojowy na Czarnej Górze
Relacja Marysi: zabawy grupowe na Czarnej Górze
Relacja Adama: Montenegro
w tym teren ~0.50 km
Dworcowe koczowanie i tajna misja klozetowa, czyli nocny dojazd do Wrocka [Międzygórze 2012]
Niedziela, 3 czerwca 2012 | Komentarze #7
Zaczęło się na jednej z wycieczek, od luźnej gadki w stylu:
-Jedziemy w góry, tu i tu.
-Fajnie, też bym gdzieś pojechał.
-No to jak chcesz, to się podczepiaj!
No i pojechaliśmy.
Cel: Międzygórze, Masyw Śnieżnika i okolice
Ekipa:
-Łysy Snajper aka Rowerowa Baletnica aka [nie dopuszczono do publikacji pod pewnymi groźbami :P]
-Nakurwiator/Zamulator* w spódnicy (*zależnie od tego, czy było w dół, czy pod górkę)
-Agentka Klozetowa aka Zjazdowa Jagodzianka
-Niespełniony Spadochroniarz
i
-Ojciec Mateusz aka Je*any koks aka Don Gadget - czyli ja.
2 pierwsze osoby balowały już dzień wcześniej, ja z Izą i Marcinem mieliśmy dojechać obciągiem. Pociąg dalekobieżny zbierał nas po kolei: Izę z Wawy, Marcina ze Zgierza i na końcu mnie z Łodzi. Niby miodzio, tylko szkopuł w tym, że mieliśmy przesiadkę we Wrocławiu z oczekiwaniem od 22 do.. prawie 6 rano. Na miejscu trza było też odwiedzić jednego hamulcospeca, co by ożywił tylny hampel Siwego. Z pomocą przyszli Bajkstatowicze (a jakże!). Iza założyła stosowny topic na forum, który o dziwo odniósł skutek i mimo deszczowej nocy znalazł się dobry człowiek, który nas po obcym mieście oprowadził.
Hamulec naprawiony, atak histerii Izy opanowany (nawet nie wiem, jak opisać to, co tam się działo, kiedy Marcin się spóźniał), z Maca o północy nas wyrzucili, toteż wzięliśmy się trochę opornie za jakieś zwiedzanie. Największe opory miała moja dupa, bo chyba jako jedyna z tej paczki była cała mokra (cwaniaki mieli błotniki). Przez całą drogę śledziły nas małe wrocławskie krasnale.
Po półtorej godzinie ulokowaliśmy się na nowo-otwartym dworcu, zamówiliśmy pizzę i.. z uporem maniaków szukaliśmy na hali działającego gniazdka. A głównie to ja szukałem. No bo co robić przez tyle czasu? Tak, to można by podładować komórki, pogierczyć w coś, posurfować po necie, obejrzeć jakiś film, whatever. Gniazdek było w.. dużo było, ale oczywiście w żadnym nie było prądu, bo zapewne jakaś pała nie włączyła bezpiecznika. W końcu ochroniarz nam jedno podpowiedział, ale lokalizacja była średnio satysfakcjonująca. Lipa. Ni tu pospać, ni tu coś porobić. Pojedyncze osoby błąkały się po hali dworca, ochroniarze w ilości sztuk chyba -nastu z nudów bawili się w podchody z krótkofalówkami, a myśmy siedzieli/leżeli na kamiennym podeście i gapili się w zegarek. Im później (hmm.. a może lepiej: wcześniej?), tym bardziej czas się dłużył. Nigdy więcej.
Aaa..
Zapomniałbym o super tajnej akcji klozetowej! :D
A po szczegóły zapraszam do Izy - w końcu to ona była główną bohaterką. Tfu! Klozetową agentką! :D
Mission Impossible in Wrocław !!! Sam Tom Cruise się może schować :)
Jako, że rozkład się zmienił, to długo oczekiwany pociąg przyjechał kolejne 20min później. Bywa. Ale spaliśmy w nim jak niemowlaki.
Przy okazji wizyty we wrocku załapaliśmy się na pokaz przewypasionej fontanny. Jako, że obraz (i dźwięk) wyraża więcej, niż suche słowa zamieszczam film* z tego, co widzieliśmy:
*dla niecierpliwych: polecam przewinąć do 7:08
P.S. Jingiel z megafonów wrocławskiego dworca będzie mnie prześladował w nocnych koszmarach.
w tym teren ~28.00 km
Skrzyczne klimaty 4/4
Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze #3
Zanim reszta podniosła dupy z łóżek, ja z Bartkiem postanowiliśmy polecieć zrobić szybką poranną rundę wymyślonym dzień wcześniej kółkiem poprawiając przy tym czas i technikę. W pewnym momencie przekombinowałem, co zaowocowało tym:
Z relacji naocznych świadków wynika, że leciałem przez kierownicę bardzo długo. Zgadzało by się. Świat leciał mi w zwolnionym tempie, a w głowie kotłowała się myśl "zaraz zginę" oraz druga myśl "jak tego uniknąć?". :D Ostatecznie jednak efektownie poleciałem rysując sobie ciut głębiej lewe ramię (poważniejszych obrażeń brak).
Na drugą rundę dołączyło kolejnych 2 śmiałków. Zaczęły też pojawiać się dziury w dętkach. W jednym złośliwym kole.Kolejna z rzędu guma
© Raven
Podczas jednego z pit-stopów przez nieuwagę jeden z kasków postanowił niekontrolowanie oddalić się od grupy, bezwładnie tocząc się po zboczu w dół. Winowajca miał kursa. :)W pogoni za kaskiem
© Raven
Na szczęście gogle postanowiły zatrzymać się dużo wcześniej.Z innej perspektywy
© Raven
Po wszystkim chłopaki pokazali nam inną traskę, obczajoną dzień wcześniej. Krótsza, ale bardzo fajna i momentami techniczna.Łańcuch żyjący swoim życiem
© Raven
Pod koniec dość długi asfalt, dość stromo w dół. Oczywiście nie omieszkaliśmy polecieć całości dwukrotnie. Za drugim razem, mimo kilku przeciwności (ludzie-święte krowy, czy też samochód skręcający w bramę bez kierunkowskazu), udało mi się na granicy przyczepności wyciągnąć z Poisona 70km/h. Nareszcie! :)
Na koniec szczypta podsumowań i statystyk:
-wyjeżdżone 2 karnety na wyciągu krzesełkowym (łącznie 14 odcinków)
-5-10 złapanych gum (w tym ani jednej u mnie)
-1 zmasakrowana sztyca
-1 skrzywiona korba
-1 wgnieciona obręcz
-i rozcięty łuk brwiowy
-2 poharatane ramiona
-1 blizna po tarczy hamulcowej
-dziesiątki małych zadrapań i siniaków
-kilka kilogramów błota zmytego z rowerów
-kilka kilogramów (łącznie) wygrillowanej kiełbasy i kaszanki
-kilka litrów (na głowę) wypitego piwa
O czymś zapomniałem? Nie wiem, ale niektórych aspektów sucho podliczyć nie można. Ogólny bilans baaardzo pozytywny. :)
w tym teren ~25.00 km
Skrzyczne klimaty 3/4
Środa, 2 maja 2012 | Komentarze #0
Miało być bardziej lokalnie, mniej podjazdów/podchodzenia, i więcej lasem - takie postulaty przedstawili mi towarzysze. Mapa w dłoń i zacząłem kombinować. Oto, co wykombinowałem:
Wjazd wyciągiem na Skrzyczne, kawałek w dół zielonym szlakiem, a dalej czerwonym, aż do cywilizacji (o ile można tak nazwać Buczkowice). I to był strzał w 10! Na całości były 2 krótkie podejścia, a tak, to cały czas w dół. No ale po kolei...
Na początku problemy sprawiała pogoda, gdyż zaczynało padać i to coraz mocniej. Ludzie na wyciągu na nasz widok pukali się w głowę, ale my z kamiennymi twarzami i uporem maniaków pchaliśmy się do góry. Na szczycie rozpadało się na tyle, że zatrzymaliśmy się w schronisku coś przekąsić (chleb ze smalcem, herbata, czekolada z bitą śmietaną - mniam).W schronisku tłok
© RavenJuż prawie gotowi
© RavenCytat: "Je**ni napaleńcy!" :D
© Raven
Po posiłku odwrotu nie było, ale niedługo po tym, jak ruszyliśmy pogoda zaczęła się klarować i wyszło palące słońce.
Najpierw przeprawa po kamieniach i korzeniach (lub śniegu) na nogołamiącym zielonym szlaku, pomiędzy turystami, którzy na nasz widok tam gubili szczęki (hmm.. z jednej strony góra, pod kołami metr usianej kamieniami ścieżki, a z drugiej strony przepaść). Śmiem twierdzić, że niektóre kawałki łatwiej przejechać rowerem, niż przejść piechotą.
Następnie głównie kamienisty (te wprost strzelały spod kół), szybki i zdradziecki rajd w dół, a po nim równie szybki leśny singletrack. Na wylocie, na odprężenie kawałek asfaltu, na którym usiłowałem pobić rekord prędkości. Dwukrotnie mi się to nie udało i do przeklętej 70-tki zostały ułamki. Szkoda, niewiele brakowało.Ścieżka w oddali po prawej tylko z daleka wygląda niewinnie
© RavenRadość zsynchronizowana
© RavenW porę zwalnialiśmy, stawaliśmy, ale ludzie i tak uciekali gdzie popadnie
© RavenUstrzelony w akcji!
© RavenW oczekiwaniu na klejenie gumy
© RavenCytat: "Całą górę opie****ił, a na prostej drodze..." - w sumie racja :)
© Raven
Na dole 2 się odłączyło, a ja z Bartkiem niewiele myśląc opędzlowaliśmy po pizzy, uzupełniliśmy zapasy wody i polecieliśmy jeszcze raz to samo, tyle, że jeszcze szybciej. :)
Po powrocie okazało się, że mój kompan przydzwonił gdzieś konkretnie tylnym kołem, więc na wieczór zajęcie było. Szkoda, że dopiero w czasie pisania tego tekstu przypomniało mi się, że miałem ze sobą czołówkę. :[Centrowanie w świetle ogniska
© Raven