Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum


Przejechane: 30.00 km
w tym teren ~20.00 km

Czas: 02:15 h
Średnia: 13.33 km/h
Maksymalna: 52.10 km/h

#3: Poszukiwania własnej d**y i błotny nacurving (Szczyrk 2013)

Czwartek, 30 maja 2013 | Komentarze #0

Pogoda pod psem, ale siedzieć na tyłkach nie zamierzaliśmy. W planach była wycieczka zielonym szlakiem ze Skrzycznego do Malinowskiej Skały, dalej czerwonym do Przełęczy Salmopolskiej i w dół 7km asfaltowej serpentyny do Szczyrku.

Już na wyciągu było wiadomo, że z epickich widoków nici. Mgła sprawiała, że widać było 2-3 wagoniki wprzód. Na szczycie to samo. W schronisku machnąłem kromkę chleba ze smalcem, kufel grzanego piwa na spółkę z Bartkiem i w drogę. Na grzbiecie widoczność na jakieś 15m przed siebie. Na zjazdach nie szło się rozpędzić, bo zwyczajnie nie było widać co jest dalej. Do tego deszcz. Plusk plusk mijaliśmy nielicznych pieszych turystów.

100m na Malinów przetyrało nas ostro. Rower pod pachę/na plecy, kamienista droga stroma i śliska. Ale warto było, bo leśny zjazd trudy te wynagrodził.

Asfalt do Szczyrku bardzo szybki, ale też bardzo śliski. Trzeba się było pilnować.

Na dole byliśmy już tak mokrzy, że było nam wszystko jedno co dalej. Padła decyzja, żeby z Hali Jaworzyny zjechać sobie prosto pod kwaterę. Plan uważaliśmy za świetny, niestety obsługa wyciągu miała inne zdanie. Bój poszedł o ubłocone tyłki. Ostatecznie się udało: na pelerynach, na kondomach od plecaków, każdy kombinował po swojemu. Coś tam jeszcze krzyczeli, że więcej nas nie wpuszczą, czy coś.

Krótki zjazd na koniec obfitował w błoto. Duże ilości błota. Bardzo duże. Szybko, ślisko, brudno. Ale ubawiliśmy się jak dzieci. :) Były też momenty grozy. Najpierw Pan Reżyser złapał jakąś sporą gałąź pomiędzy szczękę kasku, a gogle. Te ostatnie pękły w pół, krew na szczęście się nie lała. Drugi Bartek postanowił natomiast poćwiczyć akrobatykę powietrzną. Rower został, a on sam poszybował śrubą kilka metrów dalej i wyrżnął w drzewo jak długi. Co ciekawe we wspomniane drzewo na wysokości głowy wbity był wielki gwóźdź. Zmroziło nas na jego widok, ale na szczęście akrobata się na niego nie nadział.

Aaaa... Przecież wyjazd Adama bez wygiętego haka, albo urwanej przerzutki byłby wyjazdem straconym, prawda? No i urwał. Nowa X7 wytrzymała niecałe 2 dni jazdy, po czym została unicestwiona.

Po powrocie do kwatery przyszedł czas na mycie. Jako, że wyglądaliśmy tak samo, jak nasze rowery, to i myliśmy się tak, jak i one. Wężem ogrodowym.

Przedsmak tego, co nas czekało na górze © Raven

Ku pokrzepieniu ciała i ducha © Raven

Chwila zadumy i zwątpienia © Raven

Na Malinowskiej Skale; foto wykonane dzięki uprzejmości napotkanych turystów © Raven

Pier***e, dalej nie idę (bo o jeździe mowy nie było) © Raven

Żywy trup po farciarskim lądowaniu © Raven

Gwóźdź w roli potencjalnego mordercy © Raven


Chyba bolało © Raven

Gogle poszły, ale za to głowa cała © Raven


Zarzekał się, że wcale na zjeździe nie popuścił © Raven




Nuta klimatyczna:




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!