Jeżdżę, więc jestem.


avatar Niniejszy blog rowerowy prowadzi Mateusz vel. Raven, który z pofabrycznej Łodzi pochodzi. Od początku 2009 roku (od kiedy prowadzi tutaj statystyki) przejechał 28483.21 kilometrów, w tym 4325.30 po wertepach. Jeździ ze średnią prędkością 19.69 km/h.
Inne informacje znajdziesz tutaj.
button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Znajomi na Bikestats

Mój Skype

Mój stan

Ujeżdżany sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Raven.bikestats.pl

Archiwum


Przejechane: 17.43 km
w tym teren ~9.00 km

Czas: 01:20 h
Średnia: 13.07 km/h
Maksymalna: 61.38 km/h

Więcej grzechów nie pamiętam [Szczyrk 2012 - dogrywka]

Niedziela, 22 lipca 2012 | Komentarze #9

Pogoda ciut lepsza, niż dzień wcześniej. Najpierw zapuściliśmy się na dłuższą opcję, która już na poprzednim wyjeździe przypadła nam do gustu. Z tą różnicą, że założyłem sobie, że zjadę wszystko, czego nie dałem rady ostatnio. I tak też zrobiłem. Pojawiły się jagody, którymi zajadałem się za smakiem czekając na resztę. Powody były różne. Albo zwyczajnie zamulali, albo akurat prawie spadli w przepaść i wdrapywali się z powrotem na ścieżkę. :) Turystów więcej, niż ostatnio, w tym jakaś kolonia, która na nasz widok zgodnie i jakby na zawołanie zrobiła wielkie oczy.

Co by nie było nudno, to między zjazdami sprawdzaliśmy właściwości wypornościowe rowerów w tutejszym strumieniu/rzece/kanale* (*niepotrzebne skreślić), a Adam dodatkowo wmielił tylną przerzutkę w szprychy tak, że nie mogliśmy jej potem uwolnić. Gdzieś tam na szlaku urywam magnesik od kadencji (na szczęście zorientowałem się w porę i go nie zgubiłem).

Niedługo potem nadszedł czas na ostatni wjazd i ostatni zjazd (zjazd ostateczny?). Uroiło nam się, że wpakujemy się na gondolę we 2. :D Fajnie było, aczkolwiek wymagało to trochę kombinacji i silnych rąk.
Trasa z góry obrana tak, żeby wylądować wprost pod domem. Wnet pojawia się jakiś "grawitacyjny" (rower za -naście tyś. PLN, na sobie prawie drugie tyle).
-Gonimy go? - rzucam do Bartka z iście szatańskim uśmiechem.
-Pewnie, że gonimy!
No i pogoniliśmy.

Co się działo potem nie wiem, bo zacząłem kontaktować siedząc pod naszą kwaterą niczym autystyczne dziecko i próbując ogarnąć wielkość i potęgę wszechświata. Kask roztrzaskany, koszulka/bluza przedarta. Głowa boli (krwi nie ma), kark boli, lewe ramię (tak, zgadliście!): boli. Na tym ostatnim zdarte kilkanaście cm^2 skóry, tak więc ma prawo. Na szczęście wszystkie członki na swoim miejscu, wszystkimi mogę ruszać. Nie jest źle. Rower też jakoś bez szwanku. Blat korby w jednym miejscu lekko wykrzywiony.
I wtedy wypaliłem do chłopaków z tekstem:
-A opowiadałem Wam, jak mój kumpel... [tutaj chciałem dodać, że się przy mnie rozwalił na prostej drodze i miał taką amnezję, że film mu się urwał 3 skrzyżowania wcześniej i do końca nie wiadomo, co było przyczyną wypadku]
A chłopaki w tym momencie niemalże jednocześnie <facepalm> i:
-Nosz, kur*a mać...
Ja na to:
-Eee.. Co?
-Chyba 15 raz nam to opowiadasz!
Wtedy zrobiłem mniej więcej taką minę: o_O i zacząłem ogarniać co właściwie się stało. No i do końca nie ogarnąłem, toteż zapytałem, co równało się z:
-To też Ci już 15 razy opowiadaliśmy! O_O
Zamarliśmy wszyscy. Ja, bo właściwie nie wiedziałem o co kaman, a chłopaki przestraszyli się, że coś poważnego mi się stało z bańką.

////////////////////////////////////////////////////////////
Z tego, co mi opowiedzieli na spokojnie w drodze powrotnej (kiedy już kodowałem informacje w pełni, a nie tylko tymczasowo) dowiedziałem się, że właściwie nie wiadomo, co się stało. Gdzieś w połowie zjazdu było, ja leciałem pierwszy, trochę im odszedłem. Kiedy wyłonili się zza zakrętu rower już leżał gdzieś z boku, a ja kawałek dalej na kamieniach. Podobno otępiony, z głupim uśmiechem na twarzy podniosłem się, otrzepałem, kazałem zrobić sobie kilka zdjęć i o własnych siłach zjechałem na dół. :O

Po tych opowiastkach zaczęło mi się coś we łbie klarować. Niewiele, ale zawsze. Całości nie mam, ale jest kilka wyrwanych z kontekstu scen:
-Zjazdowiec, którego gonimy
-40+km/h, zniosło mnie na zakręcie
-2 iglaste gałęzie: jedna sprężysta, druga na moje nieszczęście mniej..
-"Eee.. Gdzie jest telefon?" "Tam leży!"
A dookoła tego czarna dziura pamięciowa. Masakra.
////////////////////////////////////////////////////////////


I teraz pytanie co dalej? Jedziemy do szpitala? Nie kręciło mi się w głowie, nie rzygałem. Krwi niewiele, złamań raczej też brak. Zadecydowałem, że jedziemy do domu i już na własną rękę będę szukał ratunku. A jakby coś, to jakiś szpital po drodze będzie.
Ostatecznie te kilka godzin jazdy przeżyłem bez problemu i jakichś większych sensacji. Z tym, że czułem się jak żywy trup, co nijak się nie zmieniało.
Późnym wieczorem, zmotywowany telefonicznie przez Bartka zdecydowałem się pojechać na pogotowie, niech chociażby profilaktycznie mnie prześwietlą i powiedzą, czy nic mi nie jest.
Na starcie dobiło mnie babsko w rejestracji. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach co i jak się wydarzyło otrzymałem standardowe skierowanie do gabinetu nr 20 i kartę informacyjną dla lekarza, a na niej jakże wymowne:

Pogotowie Ratunkowe w Łodzi. Po wywiadzie i obszernych wyjaśnieniach okoliczności wypadku. © Raven

Lekarz z marszu wysłał na RTG. Tam lewy bark, czacha-profil, czacha-front. Popatrzył, podumał, stwierdził, że kości całe, ale biorąc pod uwagę okoliczności i amnezję zrobiłby mi tomograf. No i wysłał mnie z kompletem papierków i fotograficznym portfolio na CD do Jonschera, bo na miejscu takich zabawek brak.
W szpitalu, jak już udało się po małym dymie uzyskać uwagę "przemiłej" pani JaTuJestemNajważniejszaIJakŚmieszSięDoMnieOdzywać wtrącił się znikąd jakiś facet (lekarz?) i rzekł, że lekarze operują, nie mają czasu i w ogóle dlaczego przysłali mnie tutaj (przeznaczenie?). Dopisali adnotację od siebie na skierowaniu i skierowali do Kopernika. Tam w rejestracji jeszcze większy dym, żeby w ogóle ktoś się zainteresował, po czym.. kazali czekać do rana, bo lekarze operują. Akurat teraz, akurat wszyscy. Jak wyraziłem dezaprobatę, to dostałem kopa w dupę do WAM'u. Wtedy powiedziałem sobie, że jak tam mnie oleją, to ja też na to leję i wracam do domu. No i zdziwko. Młode dziewczyny w rejestracji bardzo sympatyczne, wzięły papiery i ściągnęły jakiegoś lekarza. Ten zanim do mnie przyszedł pooglądał już zdjęcia. Przyszedł, wypytał, co i jak, pokręcił mi głową + szereg innych różnych dziwnych rzeczy, po czym.. popukał się w głowę na wspomnienie o tomografie. Że nie ma aż takich objawów, żeby prorokować wstrząśnienie, że szkoda głowę promieniować etc. Stwierdził "szok pourazowy" i zaproponował tydzień wolnego na dojście do siebie, a gdyby cokolwiek się działo, to przyjechać. Z drugiej strony nie dostałem kolejnego kopa w dupę i powiedział, że jeśli bardzo chcę, to może mnie przyjąć na obserwację, lecz nie widzi takiej potrzeby. Ale na pewno nie odmówi mi pomocy, czy hospitalizacji. Trochę mi ulżyło. No i cieszyłem się, że nareszcie znalazł się ktoś, kto się ZAINTERESOWAŁ, a nie przepchnął dalej na zasadzie "niech się kto inny z nim męczy".

Pisząc ten tekst z perspektywy kilku dni stwierdzam, że najwyraźniej mam zakuty łeb i nie tak łatwo go rozwalić. :)
Trochę się strachu najadłem, bolało mnie wszystko z głową i karkiem na czele tak, jakby prześladował mnie 3dniowy Kac Morderca.

Wyjazdu nie żałuję, mimo, że ostatniego zjazdu nie pamiętam. :)
Mój idol: rower XC na Vkach, zero ochraniaczy, zero kasku... © Raven

Woleli uphill - ich wybór, choć daleko nie zajechali. :) © Raven


Odkrywca Górskich Zboczy miał szczęście, że trafił na większe iglaki, które go zatrzymały © Raven

Bartek nie wierzył Adamowi, że turlanie po zboczu jest fajne i postanowił spróbować samemu :) © Raven

Mniam mniam w oczekiwaniu na zamulaczy © Raven

Mostek-niespodzianka - ostatnio go tu nie było © Raven

Przerzutkowa mielonka © Raven

Warunki dobre, prąd i wiatr umiarkowane. Przyjmujemy kurs na wyciąg. Cała naprzód! © Raven

We 2 z rowerami na jednej gondoli na wyciągu, czyli szalonych pomysłów ciąg dalszy © Raven

Zdjęcie z serii "Nie pamiętam, kiedy było robione": roztrzaskany kask © Raven

Zdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": straty odzieżowe © Raven

Zdjęcie z serii "Nie Pamiętam, Kiedy Było Robione": Dzięki Ci Wybawco! © Raven

Wygłupy w drodze powrotnej © Raven

Do wesela się zagoi ;) © Raven



Hmmm... A opowiadałem Wam już, jak..... (?)




Komentarze
izka
| 19:17 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj Owszem ochraniacze miały być dla dodania sobie odwagi...
Ale z tą odwagą to teraz przesadziłeś :D
siwy-zgr
| 16:15 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj Nie jestem przekonany, że jest on poprawny :)
Raven
| 16:08 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj Mea culpa, źle przeczytałem. Wniosek ze zjazdu jest taki, że jakbym jechał jeszcze szybciej, to by mnie ta gałąź nie katapultowała, tylko by mnie zniosło mocniej i bym wylądował w iglakach, a nie na kamieniach. Tylko nie wiem, czy to jest do końca dobry tok rozumowania. :P

Nie no, w full face''a, to się pakował nie będę, bez przesady.. ;)
siwy-zgr
| 16:04 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj Zjazdu, nie wyjazdu, ale generalnie to nabijam się. Przegiąłeś i to nieźle. Dobrze, że nic gorszego Ci się nie stało. To jaki kask teraz kupujesz? Full face? :)
Raven
| 15:25 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj A jakie wnioski miałbym wyciągnąć? Wyjazd, jak wyjazd, ryzyko jest zawsze. Po prostu tym razem trochę przegiąłem i tyle. Zdarza się. Mówi się trudno i jedzie się dalej.
siwy-zgr
| 12:03 poniedziałek, 30 lipca 2012 | linkuj Jakieś wnioski wyciągnąłeś z tego zjazdu czy nadal będzie zakuty łeb? ;)
Raven
| 20:46 piątek, 27 lipca 2012 | linkuj Hardcorowo, czy nie, gdyby nie kask, to pewnie powyższa relacja pojawiła by się z dużo większym opóźnieniem... Dlatego, mimo, że do kasku w mieście i tak się przekonać nie mogę :P, tak w jakikolwiek teren bez niego już się nie ruszę.

W kwestii obrażeń, to głowa już OK, a na lewym barku/ramieniu mam sporej powierzchni strupa, którego sukcesywnie się pozbywam. :) Tak, to kończyny działają w porządku, nawet na rower już wsiadłem, więc niedługo możemy się ustawić na jakiś trip.

Co do szpitala w Bielsko-Białej, to biorąc pod uwagę, że jest to najbliższa większa miejscowość w tym rejonie, to i pewnie wszystkich rowerowych połamańców z okolicy im przywiewa. :)
Na szczęście nie było potrzeby, żebym musiał z ich usług korzystać. Chociaż w sumie szczęście, albo nie szczęście, bo pewnie by prześwietlili i puścili do domu, a tak to co sobie nerwów w Łodzi napsułem, to moje.

A jako ciekawostkę dodam, że w łódzkich szpitalach po krótkim opisie sytuacji pierwszym pytaniem nie było nic w stylu:
"Jak się Pan czuje/co Pana boli?",
tylko
"Dlaczego przyszedł Pan do nas, a nie załatwił sprawy na miejscu?"
mors
| 20:25 piątek, 27 lipca 2012 | linkuj Historia z tych ciekawszych ;) zwłaszcza ten szok pourazowy.. o_O
Służba zdrowie jak zawsze przeraża... dobrze chociaż, że są wyjątki.
Też zawsze jeżdżę po cywilnemu. ;] Chociaż nie tak hardcorowo. .
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!